Siedem Ścian, Siedem Kontynentów - atrakcyjny, unikalny w skali międzynarodowej projekt braci Pou łączący dwie największe pasje: wspinanie i podróżowanie.
Siedem Ścian, Siedem Kontynentów. A nie jest ich przypadkiem pięć? Sam już nie wiem, ile razy odpowiadałem na to pytanie przez ostatnie pięć lat trwania tego projektu. Tak naprawdę nam jest wszystko jedno, a może jednak nie do końca? Siedem brzmi lepiej, gdyż w ten sposób mielibyśmy dwie wspinaczki więcej. W rzeczywistości pomysł na ten projekt narodził się z potrzeby połączenia naszych dwóch największych pasji: wspinania się i podróżowania. I cóż może być lepszego niż podróżowanie, aby się wspinać?
Pochodzimy ze wspinającej się rodziny. Nasi rodzice, Paco i Itaziar, spotkali się w górach. To oni zakorzenili w nas miłość do gór i szacunek dla natury. Kiedy ma się takie szczęście, logiczne jest, że kiedy się dorasta, wybiera się jedną z życiowych dróg:
1. Nienawidzisz gór i zostajesz programistą komputerowym.
2. Podążasz śladami przodków i kontynuujesz wspinaczkę.
My oczywiście wybraliśmy tę drugą ścieżkę. Weszliśmy na naszą pierwszą górę nim zaczęliśmy chodzić – na plecach naszych rodziców. Na pierwszy trzytysięcznik w Pirenejach weszliśmy w wieku 3 lat. Potem następowały kolejne: Mont Blanc w wieku lat 15. W wieku lat 17 zaczęliśmy łączyć chodzenie po górach Alp i Pirenejów ze wspinaniem.
Zdecydowanie połknęliśmy bakcyla, ale każdy swojego gatunku.
Podczas gdy Eneko łączył wspinanie z chodzeniem po górach, narciarstwem i zdobywaniem kolejnych szczytów, Iker bardziej zainteresował się samą skałą. Raz na jakiś czas wspinali się razem na takich ścianach, jak ich pierwsza klasyczna, jednodniowa wspinaczka Pilar del Cantábrico, 8a+/500m, na Naranjo de Bulnes w Hiszpanii albo w zimie na Spigolo de Ansabere 7b/350 m (Aiguilles d’Ansabère, francuskie Pireneje). Iker rok po rozpoczęciu wspinania zrobił onsajtem 8a, a zaraz później 8b+ RP. Został pierwszym Baskiem, który osiągnął poziom 8c+, zamykając swoje osiągnięcia drugim powtórzeniem Action Direct 9a w 2000 roku W międzyczasie Eneko kontynuował swoją wielowątkową karierę: śmiałe zjazdy narciarskie w Pirenejach, lodowe wspinaczki na całym świecie, trudne wspinaczki wysokogórskie, 8a w skale. Został wybrany do narodowej kadry młodych wspinaczy, a Juan Oiarzabal zaprosił go na Annapurnę, swój ostatni ośmiotysięcznik w wyścigu po Koronę Himalajów. Wszystko to wydarzyło sie przed rokiem 2000.
Nasz sposób myślenia zmienił się definitywnie w roku 2000 po wyprawie na Yukon w północnej Kanadzie, podczas której zrobiliśmy najtrudniejsze wyciągi Great Canadian Knife (8a+, 850 m, Todd Skiner–Paul Piana–Galen Rowell rok 1992 – przyp. red.), kręcąc jednocześnie film dla telewizji. Bardzo nam się to podobało, pomimo że nie przepadamy za dużymi zobowiązaniami. Zdecydowaliśmy wtedy, że tak będzie wyglądała nasza wspinaczkowa droga. Jednak w roku 2002 po poprowadzeniu 250-metrowej Silbergeier 8b+ zdaliśmy sobie sprawę, że potrzebujemy większego projektu, aby zrobić jakościowy skok w tej dziedzinie. Wiedzieliśmy, że to musi być coś, co nas zmotywuje. Byliśmy pewni, że nie może to być rzecz, którą ktoś już przed nami zrobił. Musiał to też być nasz oryginalny pomysł, coś co narodzi się głęboko w nas. W ten sposób powstał plan Siedem Ścian, Siedem Kontynentów. Wymyśliliśmy atrakcyjny, unikalny w skali międzynarodowej projekt, który także spełniał nasze potrzeby. To był rok 2002 i potrzebowaliśmy całych 12 miesięcy, żeby zorganizować środki i wsparcie potrzebne do zrealizowania naszego pomysłu. Rozpoczęlibyśmy w Yosemite, bo gdzie indziej, jeśli nie tam?
EL NIÑO VI 8b/850 m, AMERYKA PÓŁNOCNA, MAJ–CZERWIEC 2003
Iker pikuje głową w dół, twarzą w kierunku moim i Eduardo. Patrzymy na niego przez kilka trwających wieczność sekund, aż w końcu lina naciąga się. Ostrzegaliśmy go kilka razy: 3-milime trowy repik wystający z starego haka (nie dało się wpiąć ekspresa bezpośrednio w kolucho haka) nie wytrzymał lotu. Mimo to każdy z nas w głębi duszy uważał, że podjęcie tego ryzyka jest naszą ostatnią nadzieją na wydostanie się ze ściany. Kiedy lina w końcu się napięła, Iker walnął o ścianę, a my usłyszeliśmy jego wzbudzające dreszcze krzyki z bólu.
El Niño VI 8b/850m bracia Pou
Jest czwarta po południu, 7 czerwca 2003. Jesteśmy wykończeni, przerażeni i rozpaczliwe chcemy wyjść ze ściany. El Niño bawi się z nami, chociaż jesteśmy o krok od dokonania drugiego powtórzenia. Jesteśmy już jednak w ścianie od czterech dni, a zmaltretowane ciało Ikera wisi 750 metrów nad ziemią, co nam przypomina, że to jeszcze nie koniec. Tylko trzy wyciągi, czyli jakieś 100 metrów dzieli nas od szczytu. Tak niewielki dystans z każdą chwilą wydaje się coraz bardziej odległy. Jeżeli można na kogoś zwalić teraz winę, to na Leo Houldinga lub Matta Damona, którzy podczas pierwszego powtórzenia w 1998 przypadkowo zrzucili płytę, której brak zmienił wycenę tego wyciągu z 7b+ na 8b. Dla nas, w obecnej sytuacji, wcale nie jest to śmieszne. Po czterech dniach w ścianie jest wysoce prawdopodobne, że już dalej się „klasycznie” nie ruszymy: wyciąg jest dla nas za trudny. Przetrzymaliśmy kolejny dzień bez wody i jedzenia, i w końcu o świcie szóstego dnia dokończyliśmy drogę. Objęliśmy się z Edu na szczycie i cieszyliśmy się zasłużonym widokiem na Sierra Nevada. Wyczerpani dotarliśmy na Camp 4. Pierwszą rzeczą, którą zrobiliśmy, było pogratulowanie Huberom: droga jest świetna. Bez wątpienia jest to jedna z najlepszych lini klasycznych, jakie kiedykolwiek robiliśmy. Później śmialiśmy się z Leo z niespodzianki, jaka nas spotkała na wyciągu 27. Wczoraj prawie to nas zabiło, dzisiaj się śmiejemy. Na tym właśnie polega problem ze złą pamięcią wspinaczy, wracamy do miejsc, w których cierpieliśmy tak bardzo, ponieważ zapominamy, jak było nam tam źle.
To działo się wiosną 2003 roku. O ile wiemy, chociaż droga została powtórzona przez inne zespoły, nikt od tamtej pory nie zrobił klasycznie oryginalnego wyjścia wyciągiem 27. Jesteśmy absolutnie przekonani, że ten pasaż to jeden z najtrudniejszych odcinków klasycznych na El Capitanie.
ZUNBELTZ 8b+/500 m, EUROPA, WRZESIEŃ–PAŹDZIERNIK 2003
Kiedy wróciliśmy do portaledge, wyczerpały się resztki naszej cierpliwości. Paliki się połamały, zgubiliśmy młotek, a śpiwory i kurtki puchowe były przemoknięte. Bez wątpienia powinniśmy byli zabrać wszystko ze ściany w trakcie naszej ucieczki „w obliczu śmierci” po ostatniej próbie, ale tak naprawdę nie byliśmy w stanie nic zrobić. Teraz spieszyliśmy się, aby rozłożyć Fly’a (namiot-tropik naciągany na portaledge – przyp. red.) przed nadejściem nocy, co zabrało nam prawie godzinę. Poniszczone od walenia o ścianę paliki nie chciały sie połączyć, a nasze stanowisko było zupełnie wiszące. Wyczerpani wgramoliliśmy się do mokrych śpiworów koło północy, a temperatura spadła do trzech stopni poniżej zera. Co za noc nas czeka? No nic, musimy jakoś przetrzymać. Jest 9 października i zima nas zaskoczyła. To nasza ostatnia szansa, żeby zrobić Zunbeltz. Mieliśmy się już raz poddać, kiedy Iker przeleciał 12 metrów głową w dół po tym, jak wyrwał starego bolta na piątym wyciągu, i przez kilka sekund był zupełnie oszołomiony. Od tego momentu jednak wszytko dobrze się potoczyło, więc kontynuowaliśmy nasze przejście. Decyzja przyniosła świetne rezultaty. Drugi wyciąg 8b+ i nasz wariant do trzeciego (8a, 30 m) i tylko dwa wbite bolty – na początku i na końcu.
Zunbeltz 8b+/500 m - Siedem Ścian, Siedem Kontynentów
Następnego dnia obudziliśmy się, trzęsąc się z zimna. Zrobiliśmy wyciągi, które zostały nam z drugiego dnia, już bez żadnych lotów. Po wczorajszym strachu dziś na teoretycznie mniej eksponowanych wyciągach nie mogliśmy ponieść porażki. W ten sposób A4 stało się 7b+, a A2 – 7c. Chociaż skończyliśmy Zunbeltz, zaskoczyła nas noc i nie mieliśmy czasu, aby osiągnąć drogę Rabada-Navarro i zrobić 200 metrów, które dzieliło nas od szczytu – kolejna noc w ścianie w temperaturze poniżej zera i w przemoczonych rzeczach. W końcu, następnego popołudnia, po trzech dniach w ścianie dotarliśmy do szczytu. Ogarnęło nas niezmierzone szczęście z uklasycznienia najbardziej trudnej i niebezpiecznej wspinaczki w naszej karierze, w dodatku na naszej ukochanej ścianie Naranjo de Bulnes. Z powodu kontrowersji, które wzbudził nasz wybór Naranjo jako ściany europejskiej, a nie innych znanych ścian alpejskich, chcieliśmy podkreślić, jakie znaczenie ma dla nas ta góra. W rzeczywistości nasza droga w ciągu 5 lat nie doczekała się powtórzenia, nie mówiąc już o innych naszych liniach na Naranjo, takich jak Quinto Imperio 8b, 500 m lub Lurgorri 8c+, 250 m (pierwsze na świecie 8c+ na drodze wielowyciągowej).
BRAVO LES FILLES 8b/600 m, AFRYKA, LIPIEC 2004
Dlaczego masz takie ciężkie ruchy na 6a? Dajesz dupy! Zrób to porządnie! To nie może być takie trudne! Wszystkie te słowa „wsparcia” przychodziły mi do głowy, gdy próbowałem zrobić ostatnie metry na końcowym wyciągu. Jestem na granitowej płycie tarciowej, stanowisko 20 metrów poniżej i pewne jest, że jedno poślizgnięcie oznacza co najmniej dwie złamane nogi. Mówię więc do siebie jeszcze raz: „stary, nie możesz tu polecieć, nie w kraju, który dysponuje taką służbą zdrowia”. Oczywiście przeżyłem, bo wam to wszystko opowiadam, ale gwarantuję, że porażka na ostatnim wyciągu mogłaby zrujnować nam cały dzień. Chcieliśmy zrobić tę drogę, bo wiedzieliśmy, że team North Face pod przewodnictwem Lynn Hill, który wytyczył tę linię, zrobił to najlepiej, jak potrafił, i byliśmy pewni, że natrafimy na coś naprawdę fajnego. W końcu potrzebowaliśmy trzech dni w portaledge'u, żeby zrobić tę drogę i cały czas podziwialiśmy odwagę dziewczyn, gdyż odległość między przelotami w wielu miejscach sięgała ponad 10 metrów. Afryka miała na nas większy wpływ niż inne nasze wprawy. Masyw Tsaranoro to jeden z najlepszych wspinaczkowych rejonów na świecie. Dokonaliśmy pierwszego w pełni klasycznego przejścia jednej z najtrudniejszych dróg w Afryce. Byliśmy bardzo przejęci ludźmi, ich zwyczajami i bezinteresowną życzliwością. Madagaskar to egzotyka w najczystszej postaci.
Bravo Les Filles 8b/600 m - Madagaskar
FREE ROUTE. TOTEM POLE 7b+/65m, OCEANIA, LUTY 2005
Jeżeli ktoś by ci powiedział, że przelecieliśmy dookoła świata (48 godzin podróży do Tasmanii, wliczając w to przystanki), żeby wspiąć się na 65-metrową skałę, nie uwierzyłbyś. Co innego, gdyby ktoś pokazałby ci zdjęcia i obrazki z Totem Pole – wtedy na pewno byś zrozumiał. Ta skała to prawdziwa ślicznotka i dlatego ją wybraliśmy. Jest to zdecydowanie jedna z najbardziej zapierających dech w piersiach formacji skalnych na świecie. Jeżeli się wspinasz w poszukiwaniu wolności i piękna, zdecydowanie musisz jechać do Tasmanii. Przez wiele lat dzieliliśmy z nią sypialnię, bo zdjęcie Totem wisiało nad naszymi łóżkami. Oznacza to, że spędziliśmy 25 lat, śniąc o wspinaniu na „wieży wież” – o kwintesencji doskonałości wspinania – więc, jak tylko pojawił się pomysł włączenia tego rejonu do projektu Siedem Ścian, nie zastanawialiśmy się. Oto wspomnienia z tej przygody.
Free Route Totem Pole 7b+/65 m - bracia Pou
Fale walą w postawę ściany Totem, kiedy asekuruję Ikera. Iker jest bardzo skupiony i napięty, gdyż musi przejść pierwszą część ściany bez odpadnięcia. Widzi, że mocno się trzymam stanowiska, gdyż jasne jest, że w każdej chwili mogę być zmieciony przez falę. W końcu szybko udaje mu się wspiąć, chociaż nie bez kłopotów: śliska skała, mokra lina, przegięcie, trawersy i tym podobne. Fale przewalają się nad moją głową, gdy wspinam się na pierwszym wyciągu. Kiedy docieram do stanowiska, jesteśmy już bezpieczni. To co nam teraz grozi, to ewentualne przewrócenie się Totem, ale to nie powinno się zdarzyć... Bardzo mi się podobał drugi wyciąg, który biegł kantem, a ryk rozbijających się gdzieś na dole fal tworzył specyficzny klimat. Wyciąg ten udało mi się przejść bez żadnych problemów. Krzyknąłem na Ikera i po 20 minutach zakończyliśmy naszą przygodę, wisząc na tyrolce, po której z powrotem dostaliśmy się na wybrzeże.
ETERNAL FLAME 8a/900 m, AZJA, LIPIEC–SIERPIEŃ 2005
Sapanie Ikera doskonale słychać na stanowisku. Będzie mu ciężko, ale jestem przekonany, że uda mu się to przejść klasycznie, bo przecież właściwie tylko o to chodzi. Cała droga została już zrobiona klasycznie – wyjątkiem jest ten mityczny wyciąg, który Niemcy ominęli podczas pierwszego przejścia hakowego*. Iker nie ustaje w walce do momentu, gdy dalsze wspinanie staje się niemożliwe z powodu wodospadów płynących rysami za 6c. Udaje mu się przejść trawers między rysami, co jest najtrudniejszym odcinkiem, a na końcu spada w najłatwiejszej części. Ostatecznie udaje mu się wszystko przejść klasycznie, jednak nie łączy tego w całość, odpoczywając raz na linie.
Eternal Flame 8a/900 m - bracia Pou
Wyciąg za 8a, który po dołożeniu jednego spita na trawersie połączył główną rysę z dwiema ryskami, nazwaliśmy wariantem Braci Pou, i mimo że ostatecznie pierwsze zupełnie klasyczne przejście Eternal Flame nie należy do nas, to chociaż dołożyliśmy własne trzy grosze dla przyszłych wspinaczy próbujących dokonać tej sztuki. Przynajmniej udało nam się osiągnąć szczyt i przeszliśmy w ciągu prawie całą linię, co jest niebagatelną sprawą na drodze o tej trudności w górach o randze Karakorum. Podczas wspinania straciliśmy po siedem kilogramów, co zawdzięczamy głównie dziesięciu biwakom bez namiotu i długim dniom wspinaczkowym przy okropnej pogodzie. Po powrocie do domu pierwszą rzeczą, którą zrobiliśmy było pogratulowanie Kurtowi Albertowi. Ta droga jest fantastyczna!
* Podczas pierwszego przejścia autorzy pokonali hakowo trzy wyciągi. Dwa z nich stosunkowo szybko zostały uklasycznione i zaproponowano dla nich wycenę około 7c, 7c+. Trzeci wyciąg, który do połowy biegł rysą za 7a+, a następnie dziesięciometrową drabiną boltową, ciągle pozostawał nieuklasyczniony. Wariant braci Pou biegnie początkowo wspomnianą rysą za 7a+, a następnie jeszcze przed rozpoczęciem się drabiny trawersuje w prawo do znajdujących się tam dwóch nikłych, praktycznie wiecznie mokrych rysek. To na tym trawersie Hiszpanie osadzili jednego bolta. (przyp. red.)
SUPERCANALETA 6c m6 90º, AMERYKA POłUDNIOWA, STYCZEŃ 2007
Strach jest całkiem zrozumiały, kiedy stoi się pod offwidthem za 6a. Poprzednia noc pod gwiazdami bez namiotu i śpiwora była wykańczająca. Prawdopodobnie był to najcięższy biwak, jaki pamiętam. We trójkę sceptycznie patrzyliśmy na ten wyciąg, cały biały i zupełnie zapchany śniegiem. Iker spojrzał i biorąc pod uwagę fakt, że wyciągi lodowe są przeznaczone dla mnie, powiedział, że teraz moja kolej. Ja na to wyciągnąłem schemat i pokazałem mu, że jest to wyciąg skalny w związku z czym przeznaczony dla niego. Potem obaj skierowaliśmy wzrok na Fernando Irrazabala i próbowaliśmy mu wmówić, że to jego kolej, bo przecież to on jest specjalistą od mikstu. Jednak Fernando nie zauważył mikstu nigdzie. W końcu zaczynamy kierować się logiką i decydujemy, że ponieważ Iker jest wśród nas najmocniejszym wspinaczem, to on pójdzie pierwszy. Po wielkim wysiłku udaje się nam przejść ten odcinek. Następny wyciąg także jakoś pokonujemy, chociaż wkładam dziaby w rysę aż po łokcie, a nogi zanurzam po kolana w poszukiwaniu czegokolwiek, co mnie przytrzyma. Wreszcie drugiego dnia wspinania w trójkę obejmujemy się na szczycie. Jesteśmy zachwyceni wspinaniem w Patagonii – jak zawsze.
Supercanaleta 6c M6 90° - Siedem Ścian, Siedem Kontynentów
W roku 2006 podjęliśmy sześć nieudanych prób na Fitz Royu. Podczas ostatniej próby, w przededniu ataku szczytowego, zrezygnowaliśmy, decydując się na podjęcie akcji ratowniczej trójki Francuzów, którzy znaleźli się w niezłych tarapatach. Najgorsze było jednak to, że gdy doszliśmy do górnej przełęczy, spotkaliśmy tam jakichś wspinaczy, którzy odmówili nam pomocy, ponieważ tej nocy atakowali szczyt. Oni rozkoszowali się chwałą na szczycie, podczas gdy my mieliśmy nadzieję, że zyskamy trójkę nowych przyjaciół. Podjęliśmy pięć prób w tym roku, wszystkie bez szczytowania, ale mieliśmy przynajmniej satysfakcję, że uszanowaliśmy wszystkie te zasady, których rodzice nauczyli nas przestrzegać w górach. W dniu dzisiejszym Patagonia jest jednym z najbardziej kultowych miejsc dla najlepszych wspinaczy z całego świata. My także sądzimy, że to świetne miejsce do wspinania, jednak popełniono tam parę błędów, szczególnie w latach 2006 i 2007. Chodzi nam o dyskusję na temat usunięcia spitów na drodze Maestriego i chociaż nie podoba nam się sposób, w jaki ta droga została zrobiona, należy uszanować jej twórcę, gdyż były to inne czasy i dokonanie tego wymagało od twórcy drogi wielkiego wysiłku. Mamy także na myśli ostrą krytykę, jaka spotkała Kurta Alberta, który nie tylko jest świetnym wspinaczem, ale też wspaniałą osobą i wiele nam pomógł w ostatnich czasach. Jesteśmy zdania, że szacunek dla pracy jakiegokolwiek wspinacza na świecie jest konieczny, żeby z klasą dyskutować o historii wspinania. Każde inne działanie przyniesie nam tylko kłopoty.
AZKEN PARADISUA 7a m6 90º/600 m, ANTARKTYDA, GRUDZIEŃ 2007–STYCZEŃ 2008
Dotarliśmy do bardzo kruchej warstwy skalnej i nie pozostało nam nic innego, jak zjechać ten kawałek jak najbardziej uważnie. W samym środku kruszyzny założyłem „prawie” niekruche stanowisko. Nie spieszyłem się, gdyż następny zjazd był w przewieszeniu. Zabiłem z całych sił haka i osadziłem frienda rozmiaru paznokcia. Wzmocniłem to kolejnym mikrofiendem, a potem odchyliłem się w przepaść i zjechałem, odbijając się od ściany. Moim celem nie było popisywanie się, chciałem tylko nie dopuścić do sytuacji, w której nie będę mógł dotknąć ściany. Zatrzymywałem się co jakiś czas na prusiku, drań był mokry i ciężko się go odblokowywało. Po 40 metrach zacząłem szukać rysy, aby założyć kolejne stanowisko, nic jednak nie znalazłem i kontynuowałem dalej zjazd. Po chwili udało mi się osadzić frienda, aby trzymać się bliżej ściany. Ten friend miał też utrzymać Ikera, jeżeli stanowisko by nie wytrzymało. W końcu, kiedy już byłem sztywny ze strachu, pięć metrów przed końcem liny dyndającym nad 500-metrową przepaścią, udało mi się osadzić trzy friendy i jednego haka. To wystarczyło, obciążyłem stanowisko i krzyknąłem do Ikera, aby zjechał. Zaraz po rozpoczęciu przez niego zjazdu usłyszeliśmy suchy metaliczny dźwięk i hak wyleciał. Iker wisiał tylko we friendzie wielkości paznokcia, gdyż przed rozpoczęciem zjazdu usunął będącego zabezpieczeniem mikrofrienda. Nadszedł moment krytyczny – rysa pod obciążeniem poszerzyła się i hak wyleciał. Iker złapał się malutkiego chwytu, a drugą ręką usiłował włożyć z powrotem hak pod dobrym kątem. Następnie osadził z powrotem mikrofrienda. Obserwowałem jego zjazd, znajdując się 60 metrów niżej, z sercem w gardle.
Azken Paradisua 7a M6 90°/600 m - bracia Pou
Dojechał do mnie ze łzami w oczach. Obaj wiedzieliśmy, przez co właśnie przeszedł. Otarliśmy się o śmierć. Z tego miejsca w jakiś sposób doczłapaliśmy się do bazy 24 godziny po opuszczeniu namiotu. Zrobiliśmy to. Nazwaliśmy nowy szczyt na Antarktydzie Zerua Peak (Niebiański szczyt), a nową drogę – Azken Paradisua (Ostatni raj). Nie tylko zrobiliśmy to w non stopie w stylu alpejskim, ale także nie osadziliśmy żadnego spita. Nie mogliśmy sobie wymarzyć lepszego zakończenia projektu Siedem Ścian, Siedem Kontynentów. Ciągle jesteśmy jednak na Antarktydzie i połowa drogi przed nami. Wróciliśmy na naszą żaglówkę Northanger wraz z Jabim, Gotzonem, Gregiem i Kerym, mając w pamięci, że mamy jeszcze dotrzeć do Ushuai, i żeby tego dokonać, musimy przepłynąć przez przerażającą Cieśninę Drake’a, mijając przylądek Horn, i poprzez Beagle Channel dostać się do cywilizacji. 10 dni później, po wielu cierpieniach na falach morskich pożegnaliśmy się z Gregiem i Kerym przekonani, że bez nich nie bylibyśmy w stanie wspiąć się na Zerua Peak na Antarktydzie.
Numer GÓRY 3 (178) 2009
Tekst: Eneko Pou
Zdjęcia: Jabi Baraiazarra
Tłumaczenie : Katarzyna Okuszko