W tym miejscu chciałbym wspomnieć, jak dobrze nam było w obozie bazowym. A to przede wszystkim za sprawą naszego kucharza, Wiktora. Kiedy o nim pomyślę, to mam przed oczyma przede wszystkim jego szczerzący się uśmiech i wypowiadane w rosyjskim angielskim ulubione powiedzenie: „I want you to chav iiiisi teim!! Little Drink, my friend?”. Mieliśmy zarówno Iiiisi teim, jak i little drink. Co wieczór na stole znajdowała się butelka wódki. Po jakimś czasie dziwiliśmy się, bo nikt z nas nigdzie nie widział tylu butelek, ani w kuchni, ani gdzie indziej. W końcu doszliśmy do wniosku, że to była cały czas ta sama butelka, tylko za każdym razem z uzupełnioną zawartością. Wiktor zdradził nam swoją tajemnicę: w namiocie ma 5-litrowy kanister z 96% alkoholem – „najlepsza jakość, prosto ze szpitala”. Zawartość kanistra jest mieszana w proporcjach 1:1 z wodą tak, aby otrzymać 50% alkohol – tak właśnie powstaje nasza wódka. Obserwujemy Wiktora, jak miesza wodę z alkoholem. Podczas tego procesu wytrąca się w cieczy dziwna szara zawiesina, która po jakimś czasie znika.
– Co to jest za reakcja? – pytam Wiktora.
– Chemiczna! – odpowiada – A może raczej biologiczna. Wszystko, co żyje, umiera. Oprócz nas. Nawet Anarbai, który jest muzułmaninem, daje się namówić na kieliszek mieszanki Wiktora. Kiedyś stwierdził: „Allah wyzywa, ale nie jest zły”.
Opowiadam mu żart o nowicjuszu, który się wybiera z Rosjanami na wspinaczkę. Pierwszego wieczoru pije z nimi i pisze potem w swoim pamiętniku: „Dzisiaj piłem z Rosjanami. Prawie umarłem”. Następnego dnia historia z alkoholem się powtarza. Pisze w swoim pamiętniku: „Dzisiaj rano znowu piliśmy wódkę. Szkoda, że wczoraj nie umarłem”.
Na koniec Stephan, Nina i Giovanni wspinają się na Perestroika Crack w dolinie Ak-Su. To musiały być fantastyczne 24 wyciągi o trudności 7a do 7b. Nie na darmo nazywa się tę drogę, którą Francuzi przeszli po raz pierwszy w 1990 roku: „Astromanem wschodu”.
Weźmiesz Pan Szwajcara?
Wieczorem po raz kolejny pijemy z Ukraińcami. Kryzys gospodarczy dotknął ich wyjątkowo mocno, niektórzy z nich są bezrobotni. W szczególności pracowników wysokościowych, główną grupę zawodową rosyjskich wspinaczy, objęła fala kryzysu. Szchenja Dmitrienko stracił nawet mieszkanie. Śpiewa piękną starą sowiecką pieśń: Moi adres ne dom I ne uliza, moi adres Sovetski Sojus – Moim adresem nie jest dom ani ulica, moim adresem jest Związek Radziecki. Jeden z Ukraińców wstaje i nawołuje nas do toastu. „Musimy z wielu rzeczy zrezygnować. Ale wspinaczka będzie ostatnią z nich! Na zdrowie!”.
Po naszej wyprawie jeździliśmy jeszcze trochę po Kirgistanie, oglądaliśmy kraj, chcieliśmy poznać go trochę lepiej. Spaliśmy w jurtach, jeździliśmy konno, delektowaliśmy się ciszą oraz zadowoleniem, jakim ten kraj emanuje. Gdziekolwiek nie spojrzeć, były łąki pełne szarotek, czyste strumienie oraz góry. Nasz kierowca miał na imię Tolik. Jego zarost wyglądał jak szczotka druciana, w ustach zawsze miał papierosa oraz posiadał złote zęby. Nie pił, ale wyglądał jakby dawniej pił za dużo. Na kirgiskich drogach spędził 47 lat, a to już coś oznacza w kraju, w którym zapinanie pasów świadczy o braku zaufania do kierowcy, a ofiar śmiertelnych wypadków drogowych jest tak dużo, jak kropli deszczu podczas burzy. Aby nam ułatwić kontrole policyjne, przygotował tabliczkę z napisem „Prasa”, którą umieścił za przednią szybą. Powiedział nam: „Zobaczycie, to pomoże!”. I pomogło. Podczas jednej z kontroli zawołał do policjanta: „Bracie, chyba nie chcesz problemów z prasą. Jeśli napiszą, że jesteś skorumpowany, to masz przechlapane!”. Policjant przytaknął w milczeniu, po czym zapytał: „Co to jest za prasa, którą wieziesz w samochodzie?”. Tolik odpowiedział bez namysłu: „Niezależna Gazeta Szwajcarska” i przytaknął przy tym tak znacząco, jakbyśmy byli biurem antykorupcyjnym we własnej osobie.
Tak, Szwajcarzy byli wśród nas. Uważaliśmy się też za niezależnych. I gazetę też czytaliśmy, kiedy jakaś wpadła nam w ręce.
Mieliśmy wyjątkowe szczęście, że wszystko poszło dobrze, że mogliśmy podjąć podróż powrotną. Saladin w 1936 roku nie wrócił. Po trzecim wejściu na siedmiotysięcznik Khan Tengri opatrzył swoje odmrożenia nożem i nabawił się tak poważnego zakażenia krwi, że zmarł niedaleko lodowca Inylczek. Ewgeni Abałakow napisał na nagrobku: „Śpij spokojnie, mój przyjacielu, tak daleko od domu i Twoich ukochanych”. Później, kiedy fala terroru Stalina uderzyła także w sowieckich wspinaczy, uznano znajomość Rosjan ze Szwajcarem za szpiegostwo. Wielu jego przyjaciół trafiło do więzienia, Witali Abałakow był torturowany podczas przesłuchań, wybijano mu zęby, innych zastrzelono.
Do głowy przychodzą mi słowa pisarza Emila Zopfi, który napisał, że kiedyś góry nie posiadały nazw, historii, że nadejdzie czas, kiedy ponownie nie będą miały nazwy ani historii. Okres pomiędzy to człowiek i tę chwilę nazywa się świadomością.
Autor: Robert Steiner, rocznik 1976, nauczyciel i wspinacz. Film można zobaczyć na tegorocznym festiwalu EOFT (European Outdoor Film Tour), który rozpoczyna się w październiku i odbędzie się w następujących państwach: Niemcy, Austria, Szwajcaria, Włochy, Holandia, Belgia. Dokładne miejsca i daty znajdziecie na stronie: www.eoft.eu.
Tekst: Robert Steiner
Tłumaczenie: Alexander Beneke
Zdjęcia: Rainer Eder/Visual Impact
GÓRY nr 10 (185) 2009