Już piąty dzień krążymy jak ślepcy po wodach zatoki. Od czasu do czasu zza mgieł wyłaniają się szpiczaste turnie. Niektóre mają nawet po dwieście metrów wysokości. Pojawiają się tylko na moment, by znów zniknąć za gęstą warstwą chmur. W takich chwilach wybiegamy na dziób naszego stateczku, łapiemy lornetkę i szacujemy... „Jaka jest? Czy lita? Jaki kolor? Ile metrów?”. Jeżeli skała okazuje się interesująca, zapisujemy namiary z GPS i płyniemy dalej. Jak dzieci cieszymy się z nowych odkryć. Jednak na razie nie rzucamy kotwicy. Jesteśmy ciekawi, co jest dalej, co czeka na nas za rogiem, co kryje kolejna zatoczka.
Szukamy najpiękniejszych niezdobytych ścian. Zdarza się, że z lornetką w garści po kilka godzin stoję „przyklejony” do rzeźbionego smoka na dziobie statku. W tej mgle każda ściana wyłania się jak okręt-widmo. Gdy podpływamy bliżej, sternik zwalnia i z napięciem spogląda na wodę. Jest już prawie ciemno, więc włączam moją czołówkę i oświetlam jej powierzchnię. Teraz rozumiem. Właśnie mijamy niebezpieczne podwodne skały, kilka metrów dalej czyha mielizna. A przecież żaden z nas nie chciałby teraz zatonąć – to dopiero rekonesans.
Eliza Kubarska na nowej drodze Shaman The Great 7A w polskim
sektorze Luy Tam Biet około pół godziny drogi od lądu.
Płyniemy jak we śnie. Czasem mam wrażenie, że kręcimy się w miejscu, że już kiedyś tu byliśmy, ale trudno nie zgubić się w labiryncie 3000 turni. Nasz statek płynie po Zatoce Ha-Long w północnym Wietnamie. UNESCO uznało ją za obiekt światowego dziedzictwa przyrodniczego. Wietnamska legenda opowiada, że jest to miejsce gdzie „smoki zeszły do morza”. „Tysiące lat temu, gdy na Ha-Long najechali wojownicy z północy, na ratunek miejscowym ludom ruszyły smoki zesłane przez bogów. Po wielkiej bitwie i zwycięstwie tak upodobały sobie tę krainę, że postanowiły zostać w niej na zawsze. Wkrótce zeszły do morza i zmieniły się w skalne wyspy....” Skierowaliśmy oczy w kierunku najostrzejszych turni zatoki, ciekawe, co o nich mówi legenda? Dla nas wyglądają jak smocze zęby.
Przemek Byszewski i Kuba Kubiak szukają ściany „z pocztówki“. Czwarty dzień rekonesansu w zatoce. Wokół tylko morze i wynurzające się zza mgieł ściany.
Pierwsze znane próby wspinaczki w Ha-long to amerykańska wizyta Sama Lightnera Jr, Todda Skinnera i Jacoba Valdeza w 1991 roku. Ta ekipa pojawiła się tu jeszcze przed zniesieniem embarga nałożonego przez rząd USA i spotkała się z trudną do przeskoczenia biurokracją. Na wspinanie czy nawet na pobyt Amerykanów w tak nietypowych miejscach jak Ha-Long potrzebne było pozwolenie. Masa formalnych przeszkód uniemożliwiała swobodną działalność. „Wietnamczycy byli bardzo podejrzliwi. Nie mogli uwierzyć, że ktoś może przyjeżdżać do Wietnamu, żeby wspinać się po skałach. Dokładnie przeszukali nasz sprzęt i wyglądało to tak, jakby szukali tajniej broni Jamesa Bonda” – wspomina Lightner. W tamtym okresie turystyka właściwie tu nie istniała. Dla niektórych ofi cjałów Amerykanie wspinający się w Ha-Long byli zapewne zakamufl owanymi agentami CIA .
Kilka lat później Ha-Long eksplorowało jeszcze parę zespołów. Greg Child i Andy Parkin wytyczyli kilka dróg podczas realizacji fi lmu dla brytyjskiej TV [historię tej wyprawy Child opisuje w wydanej w Polsce książce „Pocztówki znad krawędzi” – przyp. red.]. Todd Skinner z przyjaciółmi wrócił tu w 1996 roku i po raz pierwszy powstało kilka całkowicie przygotowanych sektorów. Po nich pojawiło się już tylko kilka ekip z eksploracyjnymi ambicjami. Wszyscy borykali się z formalnymi trudnościami typowymi dla policyjnego państwa komunistycznego. Niektóre ekipy wytyczyły swoje drogi na wyspach z pełną świadomością, że w tym morskim labiryncie już nikt ich nie odnajdzie. Mniej więcej w tym samym czasie, jakieś półtora tysiąca kilometrów na południe, odkryto Ray Lay, rajskie skały Tajlandii. Tajowie byli gościnni i mili – nie wymagali pozwoleń na oddychanie. Świat zapomniał o Ha-Long . Nikomu nie chciało się walczyć z wietnamską biurokracją.
Miejscowe pieniądze dongi (często podraBbiane) z podobizną wszechobecnego
Hi Chi Mihna, ojca rewolucji.
To właśnie wtedy w nadmorskiej eksploracji zakochał się Przemek „Shamick” Byszewski . Mieszkał na dzikiej plaży Ton Sai w Tajlandii. Nie było tam jeszcze tłumów ani barów z chłodzonymi shake’ami. Małpy kradły jedzenie z namiotów pierwszych wspinaczy. Przez ostatnie osiem lat „Shamick” eksplorował wiele tajskich sektorów. Stał się ekspertem do spraw asekuracji w wilgotnych nadmorskich rejonach, w miejscach, gdzie nawet tzw. nierdzewna stal nie wytrzymuje pró-
by czasu i po dziesięciu latach rozpada się w pył. W ubiegłym roku razem stanęliśmy na pokładzie wynajętego okrętu o nazwie Hoang Long. Byszewski, Eliza Kubarska, Przemek Klimek, Kuba Kubiak, Ewa Frątczak i ja – zespół niby spory, ale na ścianach działaliśmy tylko w trzy osoby, zawsze ktoś pozostawał na pokładzie, a Klimek pojawił się dopiero po wyjeździe Shamicka, Ewy i Kuby. Od początku lat dziewięćdziesiątych w Wietnamie wiele się zmieniło. Oblicze groźnego smoka złagodniało. Dzisiejszy komunizm to już tylko namiastka dawnych porządków. Teraz rząd stawia na zagranicznych turystów. Specjalnie dla nich stworzono nawet ofi cjalny cennik za usługi. Dziesięciokrotnie wyższy niż dla miejscowych... Nieważne, czy jesteś agentem CIA, jeśli dobrze płacisz...
Aby zwiedzać Ha-Long, trzeba wsiąść na statek. Nawet jeśli ma to być tylko turystyczna wycieczka do kilku znanych grot i wysp. Jednak aby eksplorować ściany, robić nowe drogi, trzeba wynająć statek na dłużej. 100 dolarów, taka jest cena za dzień....
– Aż tyle, ale my chcemy pożyczyć na miesiąc...
– 100 dolarów, nie ma dyskusji.....
Jedno jest pewne Wietnamczycy nie znają się na targach. W turystycznym kurorcie Bay Chay chyba nawet nie słyszeli o czymś takim jak targowanie. Cena jest oficjalna i nikt nie śmie jej obniżyć, nawet na stojących dalej, ewidentnie prywatnych stateczkach. Widmo klęski staje nam przed oczami. W oddali widzimy pierwsze turnie. Wyglądają imponująco. Nasze liny, wiertarki, bolty w końcu cała ekipa, wszyscy gotowi do akcji. Tylko jak tam dopłynąć? Negocjacje utknęły w martwym punkcie. W normalnych okolicznościach wraz z upływem czasu i po dłuższej wymianie argumentów cena maleje. Tutaj ta znana na całym świecie prawidłowość nie występuje. Marynarze z Bay Chay są nieugięci. Trudno, płyniemy na wyspę Cat Ba, może tam będzie taniej.
Kuba i kapitan duong odpalają GPS. W trakcie poszukiwań notowaliśmy namiary na najciekawsze ściany.
Nasze eksploracyjne ambicje zdają się przerastać wyobraźnię miejscowych. Jak to chcecie się wspinać? Po co? Nie chcecie płynąć razem z innym turystami? Nie interesują was szlaki? Tylko niektórzy słyszeli o tym, że w Ha-Long można się wspinać. Jedno jest pewne: tu na pewno nie będziemy czekać w kolejce pod drogą.
Po całym dniu żmudnych rozmów w końcu mamy łódź. Kapitan Dong prawie nie mówi po angielsku. Statek, na który wsiadamy to na co dzień jego dom. Wysadza żonę z dzieckiem na statek sąsiada i jeszcze tej samej nocy wypływamy na zatokę.
– Przez dziesięć dni nie zawijamy do żadnego portu – zapowiadam – płyniemy tam gdzie pokażę.
Błysk zrozumienia w oczach kapitana działa uspokajająco. Nazywa się Dong i jest wspomagany przez sześćdziesięcioletniego Dzuonga. Dziadek ma twarz pooraną bliznami. Czy to efekt jakiejś choroby, czy może napalmu? Tego się nigdy nie dowiedzieliśmy.
Przemek „Shamick“ Byszewski w trakcie pierwszej wspinaczki na turnię Luy tam Biet. trawersujemy w kierunku przyszłego stanowiska. W dole widać nasz statek-dom.
Mijamy kolejne pływające wioski. Domki unoszą się na beczkach lub wielkich bryłach styropianu. Któregoś dnia mijamy szkołę. W bujającym się domku na wodzie odbywa się lekcja. Dzieci siedzą na podłodze... Niektóre rodziny nie maja domów; żyją na połączonych łodziach. Na nich śpią, pracują i jedzą. To cyganie morza, na wodzie spędzają całe życie. To właśnie tu, w Zatoce Ha -Long w 1964 rozpoczęła się wojna z Ameryką. Cyganie morza wyłowili z wody pierwszego zestrzelonego pilota USA – Everetta Alvareza. Biedak przesiedział w wietnamskim karcerze ponad osiem lat. Dziś miejscowi wyławiają dla nas ryby i krewetki. Kupujemy od nich beczki wody pitnej i paliwo. W wioskach zaopatrujemy się z pływającego sklepu. Sprzedawczyni podpływa na małej bambusowej łódeczce....
Świt nad Ha-Long obok pływającej wioski poławiaczy pereł. Codziennie nocujemy w ustronnych odciętych od Świata zatoczkach.
Co rano budzimy się w ustronnych zatoczkach. Statek kołysze się na spokojnej wodzie. Śpimy w namiotach rozbitych na dachu. W środku nie można. W nocy, na pokładzie szaleje wielki szczur. Wynieśliśmy się z jego kwatery zaraz po tym jak przebiegł komuś po twarzy...„Nie ma problemu, jeżeli mamy szczura znaczy statek nie tonie” – Dong najwyraźniej nie rozumie, w czym tkwi problem.
Pamięć naszego GPS-a jest już przeładowana danymi o nowych projektach. Turnie są na ogół pionowe, niektóre pokryte malutkimi chwytami na końce palców. Pomarańczowe i szare części skał są lite. Tylko niektóre wyspy nie nadają się do wspinaczki, są zbyt zarośnięte lub kruche. Poza nimi większość ścian wygląda jak marzenie....
StanoWisko doWodzenia podczas kolejnego dnia poszukiwań najlepszego amerykańskiego sektora (jego zdjęcie leży obok). David i Przemek analizują niedokładną mapę od Paula Piany.
Pod koniec rekonesansu do pełnego obrazu wspinania w Ha-Long brakuje nam już tylko największego sektora jaki powstał dotąd w Zatoce. Szukamy Laughing Dog Wall. Amerykańska ekipa robiła tu nowe drogi w 1996 roku. Paul Piana przesłał mi mailem niedokładną mapkę rejonu. Niestety, odręczne szkice i strzałki naniesione ołówkiem niewiele pomagają. Nikt dotąd nie zebrał namiarów GPS na to miejsce, więc płyniemy na wyczucie. Widoczność słaba, a poza tym... wybucha bunt.
– Dalej nie płynę, już od wczoraj nie wiem gdzie jesteśmy- słowa Donga nie dodają otuchy. Dotąd liczyłem na jego orientacje w terenie, choć nie używał żadnych map, nie rozumiał, po co nam kompas czy GPS. Teraz okazuje się, że nie używa takich narzędzi nie dlatego, że nie potrzebuje, on po prostu się na nich nie zna. Przez lata pływa po tej zatoce i nie wychyla się poza dwa turystyczne szlaki. Wypłynęliśmy kilka kilometrów w bok i już się gubi. Jestem rozczarowany naszym kapitanem...