O górskiej przygodzie, która zasługuje na to, by otwierać listę największych sennych koszmarów niejednego zawziętego ultramaratończyka, rozmawiamy z Romanem Fickiem.
Na szczycie Kľak (1351 m) o poranku, końcówka trasy przez Małą Fatrę, Słowacja; fot. Montis Studio
Łuk Karpat z Orsova do Bratysławy to prawie 2300 kilometrów długości i 110 000 metrów przewyższenia. Jak zrodził się pomysł, żeby pokonać go biegowo?
Pomysł rozwijał się przez 6 lat, od początku mojej zajawki biegowej i przygody z górami. Kiedyś, podczas przeglądania kursów i wypraw w Internecie natknąłem się na relację Łukasza Supergana z przejścia Łuku Karpat i zapragnąłem również zdobyć ten łańcuch górski. Na początku miał być to trekking, później zimowe przejście, a na końcu wyszło, że pobiegłem.
Zastanawiałeś się, czy podołasz wyzwaniu?
Planując zimowe przejście, byłem przerażony i w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że jestem jeszcze za słaby. Dwa lata później przygotowałem się na taką podróż fizycznie i mentalnie. Wierzyłem, że mi się uda i wręcz czułem podekscytowanie podczas planowania trasy, nie mówiąc już o starcie.
Dzień pierwszy – start w Orsovie; fot. Montis Studio
39 dni i 11 godzin – tyle trwała twoja przygoda… sporo czasu, żeby przeżyć wzloty i upadki. Co najbardziej dało Ci wycisk: kryzysy psychiczne, kontuzje, niedźwiedzie czy… psy?
Na pierwszym miejscu codziennego udręczania na pewno były psy pasterskie i odciski – po trzech tygodniach biegu te ostatnie stały się wręcz nie do zniesienia. Bywało, że cały dzień zaciskałem zęby, by cokolwiek urobić z trasy. Niedźwiedzie wywoływały lęk przed bieganiem w gęstym lesie, a kryzysów było mało, choć nie brakowało płaczu na szlaku czy w naszej bazie na czterech kołach. Natomiast mocno wkurzały mnie zanikające oznaczenia szlaków i to, że były one zarośnięte, co strasznie mnie spowalniało.
W rumuńskich Karpatach jest osiem tysięcy niedźwiedzi, więc pewnie trudno jakiegoś nie spotkać. Miałeś na nie sposób?
Gdy natknąłem się na niedźwiedzia, zwiałem na drzewo i czekałem 15 minut do momentu, aż nabrałem pewności, że sobie poszedł. Pierwszy raz widziałem dużego misia i wystraszył mnie tak, że w panice zacząłem uciekać. Teraz postąpiłbym inaczej, starając się zachować spokój. Przez resztę drogi krzyczałem i robiłem dużo hałasu gwizdkiem, by dać znać, że jestem, i nie zaskoczyć kolejnego zwierza. Na wszelki wypadek miałem też petardy w kieszonce plecaka, przede wszystkim jednak ze względu na psy. (...)
Ile kilometrów pokonywałeś dziennie?
Średni dystans z całej trasy wyszedł 60 kilometrów, w tym miałem też jeden dzień wolny. Najkrótszy odcinek wynosił 38, a najdłuższy ponad 130 kilometrów. Bardzo trudno było w Rumunii – ciężko mi się tam biegło, nie miałem gdzie się rozpędzić, a do tego cały czas musiałem nawigować. Ale od Ukrainy mogłem biec szybciej, więc robiłem po 60 lub 70 kilometrów dziennie, a w Polsce i na Słowacji nawet po 80, 90 lub 100. Na drugiej połówce trasy chciałem nadrabiać, żeby zrobić w miarę fajny wynik. (...)
Rumunia – odpoczynek na farmie przed następnym odcinkiem; fot. Montis Studio
***
O wielu jeszcze innych przygodach, jakie spotkały Romana Ficka podczas tej epickiej wyprawy przez Karpaty, dowiecie się z najnowszego numeru GÓR (272).