„Nevado Ojos del Salado tylko w jednym jest „naj” – to najwyższy wulkan na Ziemi. Co ciekawe, nie jest ani wygasły, ani aktywny. Naukowcy oszacowali, że ostatnia erupcja miała miejsce około 750 roku naszej ery, choć wyziewy dymu i pary obserwowano jeszcze w latach dziewięćdziesiątych XX wieku. Poza tym wyjątkiem Ojos del Salado jest zawsze drugi – to drugi co do wysokości szczyt Ameryki Południowej (nieco niższy niż Aconcagua, choć boje o prymat trwały jeszcze w XX wieku), drugi pod względem wysokości szczyt półkuli zachodniej i drugi półkuli południowej. To nie jedyne dwójki prześladujące Ojos – można wręcz stwierdzić, że posiada on dwoistą naturę, ponieważ prowadzą na niego dwie, zupełnie odmienne drogi.(…)
Mamy do wyboru łatwe i szybkie wejście od strony Chile, gdzie dojeżdża się autem do schronu, tuż pod kalderę, na wysokość ponad 5000 metrów. Tam płaci się za wejście i już można śmigać na szczyt. Szybko, z dostępem do infrastruktury, a najważniejsze, że bezpiecznie, bo z szansą na zorganizowaną akcję ratunkową. Zupełnie inaczej sprawa wygląda od strony Argentyny, gdzie trzeba przejechać przez połowę kraju prawie dziewięć razy większego od Polski, aby dostać się do malutkiego miasteczka Fiambalá. Za nim rozpościera się pasmo wydm, okresowa rzeka i Andy. Z Fiambali jedziemy w kierunku przejścia granicznego z Chile sławną Ruta 60. Droga wspina się serpentynami wykutymi w skałach i po kilku godzinach doprowadza pod pasmo górskie, do doliny ze strumieniem. Tam, 2000 metrów wyżej, wysiadamy z auta. Płuca i głowa czują tę różnicę. Ale to dopiero początek. Jeszcze nie rozumiemy, że odbyliśmy podróż nie tylko w przestrzeni, ale również w czasie. Cofnęliśmy się bowiem do epoki pionierów, dobre 80 lat wstecz.
Pełną relację z wejścia od trudniejszej, argentyńskiej strony na Ojos del Salado autorstwa Rafała Króla, uświetnioną genialnymi ujęciami andyjskich pustkowi w obiektywnie Borysa Komandera znajdziecie w najnowszym, 261 numerze GÓR:-)