Wojtek Kurtyka został poproszony o napisanie tekstu promującego jego biografię – Sztukę wolności autorstwa Bernadette McDonald. Zwierz nie byłby jednak sobą, gdyby podszedł do tego zadania w konwencjonalny sposób. Przeczytajcie jego wersję Gry o tron.
Pewnego dnia w moim życiu pojawiła się niezwykła propozycja. Bernadette McDonald wyraziła chęć napisania mojej biografii. W przeszłości zakusy tego rodzaju zawsze budziły we mnie nieufność i zakłopotanie, lecz tym razem coś mi się w głowie przestawiło. Dostrzegałem, że Bernadette jest wyjątkową osobą, obdarzoną nie tylko talentem literackim, lecz również pewnym niezwykłym darem – potrafi dostrzec jasne i szlachetne rysy nawet w najbardziej mrocznym charakterze. Zorientowałem się, że staję przed niepowtarzalną szansą. Dlaczego nie odegrać roli anioła? Wyznaję szczerze, że w ostatnich latach wplątałem się w pewne publiczne spory i zyskałem reputację paskudnego gościa. Co gorsza, znając siebie, przewidywałem, że w przyszłości moja wojna z „matrixem” będzie pogrążać mnie jeszcze bardziej. Uznałem, że mój nadwyrężony wizerunek wymaga podreperowania.
Przyjąłem więc skwapliwie propozycję i wkrótce przystąpiłem do współpracy z Bernadette, ufając, że nie zechce gmerać w mrocznych zakamarkach mojej duszy ani obnażać wątpliwych epizodów z mojego życia. Istotnie, Bernadette życzliwie wsłuchiwała się w trudne koleje mojego losu. Sprytnie zaprzątałem jej uwagę wzniosłymi ideami i szlachetnym sposobem myślenia. Karmiłem ją, rozumiecie, tymi różnymi górnolotnymi sprawami, takimi jak przyjaźń, lojalność czy ból duszy po stracie bliskich osób. Oczyma wyobraźni widziałem jak po kolejnych roboczych sesjach wyłania się mój piękny wizerunek. Byłem z siebie dumny.
Lecz nieoczekiwanie coś poszło nie tak. Między drugą a trzecią wizytą Bernadette w Polsce, zacząłem oglądać słynny serial Gra o tron. Wiedziałem, że świat ma na jego punkcie fioła. Również mnie oczarował. Byłem pod wrażeniem czarnej magii i intryg. Zdumiewało mnie okrucieństwo i żądza władzy. Sceny namiętnego seksu burzyły krew i kręciły wyobraźnią. Przecierałem oczy ze zdumienia i zastanawiałem się, czy Gra o tron to po prostu kolejne szczytowe osiągnięcie pop-kultury, czy raczej nowa jakość w kulturze wysokiej. Niestety, po obejrzeniu czwartego sezonu, kiedy ochłonąłem z emocji, namiętności i wyzwoliłem wyobraźnię z pasji mordowania, zrodziła się we mnie smutna refleksja. Do licha, w ostatecznym rozrachunku moje życie jest mdłą historyjką a wzniosłe idee – jałowym kaznodziejstwem. Dopadło mnie przygnębiające zwątpienie – czy aby moja współpraca z Bernadette w ogóle ma sens? Odniosłem smutne wrażenie, że nie zasługuję na jej twórczy wysiłek. Literacka misja Bernadette wymagała znacznie więcej krwi, śmierci i okrucieństwa niż mogłem jej zaproponować. Z poczuciem goryczy zacząłem pogardzać moimi wzniosłymi ideami. Cholera, jaki jest sens robić za kaznodzieję, skoro opętany żądzami karzeł Tyrion budzi taką sympatię? O mało nie wpadłem w depresję.
Z przykrością doszedłem do wniosku, że nasze przedsięwzięcie nie dorównuje Grze o tron. Co z tym wszystkim począć?
Przez głowę przelatywały gorączkowe kalkulacje, jak podszyć się pod Grę o tron. Zdałem sobie sprawę, że jeśli się nie uda, moja historia będzie mdłym nudziarstwem. Na to zgodzić się nie mogłem. O nie.
A przecież słusznie dostrzegałem, że moje wspinaczkowe losy naszpikowane były dramatycznymi sytuacjami i grozą nieustępującym słynnemu serialowi. Przecież, cholera, byłem sprytniejszym skurczybykiem niż którykolwiek z tych typków w Grze o tron. Ocierałem się o śmierć setki razy i pukałem do wrót samego piekła. Lecz co z tego, że byłem diabłem odwagi, skoro bez krwi i trupów trudno wykazać swoją chwałę.
Do tego wszystkiego, jak głupek, próbowałem ukryć przed Bernadette moją przebiegłość i cwaniactwo, które przecież dorównywały intrygom w Grze o tron. Ukrywałem własny geniusz i glorię. Doprawdy, byłem idiotą. Zrozumiałem, że moje wzniosłe idee są do kitu. Muszę ujawnić najmroczniejsze zakamarki mojej duszy. To jedyny sposób, aby dorównać słynnemu serialowi. Zacząłem manipulować jego najważniejszymi komponentami i wplatać je w moje wspinaczkowe losy. Wtedy pojawiły się pierwsze oznaki olśnienia i zobaczyłem koleje mojego losu w nowych, właściwych proporcjach.
Przede wszystkim pojąłem, że moim życiem zarządzała potężna czarna magia. O wiele silniejsza i skuteczniejsza niż te nieudolne magiczne sztuczki w Grze o tron. O ile tamta magia zawodziła ich bohaterów – w efekcie marli jeden po drugim jak słabowite muchy, to moja magia była prawdziwą magią. Skutecznie ratowała mnie i moich przyjaciół w kłopotach, które innym nawet się nie śniły. Przeżyliśmy grozę bardziej przejmującą niż większość serialowych twardzieli. Głos z innej magicznej rzeczywistości zawsze podpowiadał sposób ratunku. Przez chwilę, zakłopotany, miałem wątpliwości, jak opisać tę magię. Ale po co ma się przyjaciół? Przecież do tego grona należy pisarka obdarzona wielkim talentem literackim. Wszystko, co tworzy, jest magiczną igraszką. Obdarzenie czytelników porcją mojej czarnej magii to dla niej bułka z masłem.
Nie wierzycie? No to proszę, sprawdźcie. Kupcie Sztukę wolności, przeczytajcie ją.
Phenax God Of Deception, grafika: Ryan Barger
Po raz pierwszy poczułem ulgę i coś w rodzaju dumy. Moja biografia zyskiwała solidny fundament. Wprowadzenie mocy magicznej było dobrym początkiem, dostrzegałem jednak, że wciąż daleko mi do ostatecznego sukcesu. Moja biografia cierpiała bowiem na deprymujący niedostatek trupów, wojny i seksu. Miałem nikłą nadzieję, że Bernadette to dostrzega i coś wymyśli. Ale gdzie tam. Ma ona boski dar ujawniania pięknych i szlachetnych cech, nawet u diabła. Trupy, wojna i seks nie wydawały się jej naturalnym żywiołem. Musiałem je wymyślić sam. Co gorsza, przeczuwałem, że nakłonienie jej do pięknego opisu tych odrażających spraw będzie wielkim wyzwaniem. Na szczęście byłem świadom pewnej słabości Bernadette – przez całe życie marzyła, niczym nastolatka, o pięknym błękitnym porsche. Nie ulegało wątpliwości, że bez trupów, krwi, wojny i seksu nigdy nie wejdzie w posiadanie tego pięknego cacka. Byłem pewny, że sprytem i wizją błękitnego koloru wmanewruję ją w pisanie o nikczemnych sprawach.
Czy się udało? No cóż, przekonajcie się sami.
Moją sprytną taktykę wobec Bernadette zacząłem od wymyślenia wątku wojny. Czytelnicy kochają wojnę. Wojna jest nieodzowna. Ku mojemu zdziwieniu uporanie się z tym wątkiem okazało się dziecinnie łatwe. Wpadłem na cudowny pomysł. Przecież przez całe moje burzliwe koleje losu uczestniczę w najokrutniejszej, w najbardziej niebezpiecznej wojnie, jaką ludzka istota może prowadzić – w wojnie z samym Panem Bogiem. Już jako młokos odmówiłem podpisania z Nim kontraktu na niebo-piekło. Uznałem go za rodzaj terroru tego despoty i zbuntowałem się. Zignorowałem również surowy zakaz Boga flirtowania z innymi Bogami. Oczywiście byłem świadom, że w kodeksie tego Wielkiego Zazdrośnika jak byk stało, że za taką nielojalność czeka mnie wieczne potępienie i straszne męki w piekielnym ogniu. Jednak moja wojownicza natura i krnąbrność były silniejsze. Nie dałem się też nabrać na jego rzekome miłosierdzie. Setki razy widziałem do czego zdolny jest ów Miłosierny i rzekomo wszechmocny. Życie nieustannie wykazywało nie tylko oburzający brak jego miłosierdzia, lecz przeciwnie – jego okrucieństwo. O nie, mój Boże, takiej niedoli na planecie nie mogę Ci wybaczyć.
Jesus vs Lucifer; arch.ongchewpeng.deviantart.com
No i co? Pewnie nie uwierzycie, a jednak, jak na razie, tę najtrudniejszą wojnę wygrywam. Zauważcie, że w Grze o Tron żaden z tych twardzieli swojemu Bogowi nigdy nie podskoczył. Czułem, że robota z Bernadette nabiera sensu. No tak, ale to nie wszystko. Wygrana wojna była sukcesem, ale jak przekonać tę kanadyjską wróżkę, z irlandzkimi i chrześcijańskimi korzeniami, aby wkroczyła na wojenną ścieżkę z samym Bogiem. Oczywiście, musiałem znowu sprytnie ją podejść i podczas jej trzeciej wizyty w Polsce nad biurkiem powiesiłem plakat z najpiękniejszym błękitnym Porsche.
Czy mi się udało? Serdecznie namawiam do sprawdzenia mojej skuteczności. Kupcie „Sztukę wolności”, przeczytajcie ją.
Natchniony zwycięstwem w najtrudniejszej wojnie mojego życia, zacząłem gorliwie rozglądać się za niezbędnymi źródłami śmierci, okrucieństwa i seksu. Istotnie, w moim wspinaczkowym życiu brakowało trupów i okrucieństwa. Co gorsza, brakowało nawet zwykłych zadraśnięć, które wytoczyłyby na potrzeby biografii choćby parę kropelek krwi. Nigdy, ani mnie, ani mojego partnera nie spotkała poważna krzywda – moja zręczna czarna magia niestety eliminowała śmierć i wszelkie nieszczęścia. Chyba rozumiecie, że nie da się zapewnić w życiu powodzenia i szczęścia za pomocą super magii i równocześnie dać się poniewierać śmierci i cierpieniu. To doprawdy czytelniczy pech. Problem wydawał się beznadziejny. W pierwszej chwili zwątpiłem w swoją zaradność. Nawet nie próbowałem konsultować się z Bernadette. Ale też ani mi się śniło odpuścić tematu śmierci.
Kurde, skąd tu wytrzasnąć trupy i krew?
Zacząłem się nerwowo rozglądać i nagle ha, ha, znowu przejrzałem – po co ma się przyjaciół? Przecież w mojej wspinaczkowej przeszłości miałem wybitnego partnera, który był najbardziej przerażającym graczem ze śmiercią w historii alpinizmu. Był częścią mojego życia. Jak mi się wydawało – również moim przyjacielem. Ratunkiem dla mojej biografii okazał się po prostu Jurek Kukuczka. Byłem zachwycony własnym sprytem. Bez wątpienia Jurek przebijał w tańcu ze śmiercią wszystkich mistrzów w Grze o tron. Możecie sobie wyobrazić? – sześć trupów w jego karierze! Tym ostatnim był on sam. Pięć z nich zaledwie w cztery lata! Ze dwa albo trzy razy Jurek próbował zabić również mnie, ale nawet krzyżyk z Chrystusem na jego szyi nie pokrzyżował działania mojej magii i jakoś zawsze uchodziłem cało. Bez wątpienia, z życzliwą asystą Jurka Kukuczki, Bernadette z łatwością załata w naszej książce ten poważny niedostatek i nie tylko dorówna, lecz nawet przebije rzeźnię w Grze o Tron.
Czy udało się? Ależ proszę, proszę weryfikacja mile widziana.
Judyta odcinająca głowę Holofernesowi, obraz: Caravaggio
Teraz zostało już tylko uporanie się z zauważalnym brakiem seksu w mojej wspinaczkowej karierze. Tylko, na litość boską, nie sądźcie, że ten wstydliwy niedostatek, psujący charakter moich innych osiągnięć, był normą w moim życiu. Nic podobnego! To tylko wstydliwa plama dotycząca strefy śmierci powyżej 5300 m n.p.m. Mimo to ze skruchą wyznaję, że nie jest to powód do dumy, że powinienem wykazać się większą kreatywnością i nie dopuścić do tak żenującego stanu rzeczy.
Lecz, wierzcie mi, naprawdę robiłem, co mogłem.
Już sporo wcześniej przewidywałem ten przykry niedostatek na tle innych moich osiągnięć i w sercu nosiłem tajemny zamiar, który otworzyłby nową epokę również w tej delikatnej dziedzinie. Marzyłem o otwarciu nowej drogi na ośmiotysięczniku, w stylu alpejskim z pewną zaprzyjaźnioną Szerpanką. Moje relacje z nią były naprawdę obiecujące. Była w równej mierze mocarna, śliczna i słodziutka. Byłem pewny, że wspólnie przekroczymy wszelkie szeptane rekordy. Niestety, mój pionierski zamysł, podobnie jak kilka innych, został podle storpedowany przez małostkowe i zazdrosne wielkowyprawowe lobby w łonie PZA. Do dzisiaj trudno mi wybaczyć tej bezdusznej machinie braku polotu i wsparcia dla moich pięknych projektów. Przecież ów wizjonerski plan o niebo przebijał swoim ludzkim i ciepłym charakterem wszystkie te bezduszne zimowe wyprawy, na których nawet trudno się wysikać, nie mówiąc o… No sami wiecie...
Nimfy i satyr, obraz: William-Adolphe Bouguereau
Mimo to mam coś na kształt poczucia winy z powodu tego fiaska, ale cóż mogłem zrobić? Moi partnerzy byli w tej delikatnej materii kompletnymi nieudacznikami. Nie wyobrażacie sobie jak bardzo pozbawiony seksapilu był Jurek Kukuczka. Erhard Loretan, cieśla z zawodu, był niewiele lepszy, aczkolwiek przyznaję, że był słodkim chłopcem. Jednak, jeśli mam być szczery, bliskie fizyczne kontakty z cieślą nie budziły we mnie nic innego oprócz dyskretnego niepokoju. Boski Reinhold Messner był, owszem, okay, ale zawsze towarzyszyła mu kobieta. Nie miałem więc szans. Jedynie Alex MacIntyre! O tak, ten to miał potencjał, ale niestety zginął przedwcześnie.
Przykro mi, Bernadette, że nie dorównuję w tej delikatnej materii karłowi z Gry o tron. Martwię się nieco o twoje błękitne porsche.
Wojtek Kurtyka