facebook
 
nowy numer GÓR
 
 
 
 
 
szukaj
 
 
 
Nasz kanał RSS

Jannu - „Ściana cieni”

O zauroczeniu świętą górą Szerpów, dramatycznej akcji i wyzwaniach związanych z filmowaniem z Dmitrijem Gołowczenką oraz Elizą Kubarską, reżyserką Ściany cieni, rozmawia Izabela Wysocka. 

Dmitrij Gołowczenko podczas akcji górskiej na wysokości ok. 6750 m. Fot. Siergiej Niłow

 

Na początku 2019 roku w Himalajach działała międzynarodowa ekspedycja, której celem było zdobycie dziewiczej, południowo-wschodniej ściany Jannu – góry wznoszącej się na wysokość 7710 metrów, uważanej przez Szerpów za świętą. W składzie wyprawy znaleźli się rosyjscy alpiniści Dmitrij Gołowczenko i Siergiej Niłow, polski wspinacz wielkościanowy Marcin Tomaszewski oraz ekipa Elizy Kubarskiej, realizująca film dokumentalny o Szerpach i wspinaczach. Po 13 dniach akcji górskiej w bardzo trudnych warunkach pogodowych Rosjanie dotarli do południowej grani. Od szczytu dzieliło ich zaledwie 300 metrów, jednak prowiant, który miał wystarczyć na dwa tygodnie, topniał w oczach. Podjęli ciężką decyzję o odwrocie. Ze względu na napotkane trudności wspinacze zdecydowali się schodzić nieznaną im Drogą Francuską, z drugiej strony masywu. Po dramatycznej walce, skrajnie wyczerpani 2 kwietnia dotarli na lodowiec Yamatari.

 

SKĄD WZIĄŁ SIĘ POMYSŁ NA WSPINACZKĘ NA JANNU?


Dmitrij Gołowczenko: Jannu jest dobrze znaną w Rosji górą, ponieważ była celem wielu znakomitych rosyjskich ekspedycji. Pierwsza z nich odbyła się w 2004 roku, kiedy bardzo mocny zespół prowadzony przez Aleksandra Odincowa wytyczył nową drogę na północnej ścianie, za co został uhonorowany Złotym Czekanem. Później, w 2007 roku, duet Rosjan: Walery Babanow i Siergiej Kofanow, poprowadził nową drogę na północno-zachodnim filarze, za co dostał Złotego Haka (Golden Piton, nagrodę magazynu „Climbing” – przyp. red.) w Stanach Zjednoczonych. Również nominowano ich do Złotego Czekana, ale go nie otrzymali. Zatem mój wieloletni partner wspinaczkowy, Siergiej Niłow, i ja już wcześniej w jakimś stopniu znaliśmy ten szczyt. 


Wschodnia ściana Kumbhakarny, zwanej również Jannu (7710 m); fot. Keith Partridge

 

W 2015 roku dwuosobowy ukraiński zespół wspiął się nową drogą na górze Talung, położonej dokładnie naprzeciw Jannu, i to on pokazał nam zdjęcia ze swojej wspinaczki, na których było widać wschodnią ścianę. Był mniej więcej koniec 2015, może początek 2016 roku. Potem próbowałem odszukać historię wejść, żeby sprawdzić, jakie linie powstały już na wschodniej ścianie, i odkryłem, że nadal nie jest ona zdobyta. Wtedy pojawił się pomysł, żeby spróbować to zrobić.

 

JAK ZACZĘŁA SIĘ WASZA WSPÓŁPRACA Z ELIZĄ KUBARSKĄ?


Niestety, wyprawa okazała się dość kosztownym przedsięwzięciem i w 2016 roku nie udało nam się zebrać wystarczających funduszy. W zastępstwie obraliśmy inny cel, Thalay Sagar w Indiach, i pojechaliśmy właśnie tam. Ekspedycja zakończyła się sukcesem, dostaliśmy za nią nawet drugi Złoty Czekan. W dniu, kiedy odbieraliśmy nagrodę, udzieliłem wywiadu, w którym powiedziałem, że był to cel rezerwowy, bo tak naprawdę chcieliśmy wejść na Jannu. Kiedy wywiad się ukazał, Eliza miała już w głowie pomysł na film o tej górze i szukała alpinistów, którzy planują się na nią wspiąć. Wpisała hasło w wyszukiwarkę i w ten sposób nas znalazła. To było pod koniec 2017 roku. Wtedy wysłała do mnie maila, w którym wyjaśniła, że jest reżyserką dokumentalną, planuje nakręcić film o Jannu i zapytała, czy nadal chcemy tam pojechać. Odpisałem od razu, że jak najbardziej, ale jesteśmy mocno ograniczeni finansowo. Wtedy ona stwierdziła, że możemy spróbować jakoś temu zaradzić, łącząc siły. I tak to się zaczęło.

 

A W JAKI SPOSÓB DOŁĄCZYŁ DO WAS MARCIN TOMASZEWSKI?


Trzon wyprawy był oczywisty – ja i Siergiej, moim zdaniem jeden z najlepszych alpinistów na świecie. Niestety, trzeci wspinacz, z którym przez wiele lat robiliśmy wielkie ściany, Dima Grigorjew, zakochał się i na jakiś czas przestał się wspinać, musieliśmy więc znaleźć kogoś, kto chciałby wejść z nami na Jannu. Wtedy Eliza wpadła na pomysł, że mógłby dołączyć Marcin. Nie sądziłem, że jest tak dobrym wspinaczem, dowiedziałem się tego dopiero przeszukując Internet. Kiedy przeczytaliśmy o jego osiągnięciach, nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że wzmocni nasz zespół. Poznaliśmy się, gdy przyjechał wraz z Elizą do Moskwy. Spędziliśmy razem bardzo miły wieczór, jedząc, pijąc i odkrywając się nawzajem, a także ustalając pierwsze szczegóły wspólnej ekspedycji.

 

PRZYSPIESZYLIŚCIE TERMIN SWOJEJ WYPRAWY ZE WZGLĘDU NA SKUTKI GLOBALNEGO OCIEPLENIA. CZY Z PERSPEKTYWY CZASU UWAŻASZ, ŻE BYŁA TO DOBRA DECYZJA?

 

Tak, nadal tak myślę. Skutkiem ocieplenia klimatu odczuwanym przez nas, wspinaczy, jest dużo większe ryzyko. Temperatury są wyższe, i to, co było do tej pory przymarznięte do ścian na stałe, nagle zaczyna odpadać. 

 

CO WAS NAJBARDZIEJ ZASKOCZYŁO NA MIEJSCU?


Zebrałem jak najwięcej informacji od Ukraińców, którzy wspinali się na Mont Talung, Nikity Bałabanowa i Michaiła Femina. Byli bardzo pomocni i podzielili się wszystkimi informacjami. Mieliśmy bazę mniej więcej w tym miejscu co oni, więc znaliśmy okolicę. Przeczytałem również książkę o wyprawie na Kanczendzongę, która znajduje się dokładnie naprzeciw Jannu. Największą niespodzianką było to, że tej zimy spadło sporo śniegu i nie mogliśmy przejść do bazy drogą, którą wcześniej sobie zaplanowaliśmy. Z powodu dużych opadów nasi tragarze nie pokonaliby jednej przełęczy. Trzeba było więc zmienić plany i dostać się tam inną, dużo dłuższą drogą. Tego się nie spodziewaliśmy i musieliśmy szybko zaadaptować się do nowej sytuacji.

 

ZE WZGLĘDU NA TRUDNE WARUNKI W ŚCIANIE I BRAK CZASU NA AKLIMATYZACJĘ MARCIN POSTANOWIŁ WYCOFAĆ SIĘ Z EKSPEDYCJI. MIMO TO ZDECYDOWALIŚCIE SIĘ KONTYNUOWAĆ WYPRAWĘ.


Dlatego, że bardzo chcieliśmy przejść ścianę! Przyjechaliśmy tam tylko i wyłącznie w tym celu. Eliza miała swój zespół filmowy i własny projekt, ale dla nas głównym celem była wspinaczka na Jannu. Spędziliśmy dużo czasu, zbierając informacje i pieniądze, dlatego też zdecydowaliśmy, że przynajmniej spróbujemy. Wiedzieliśmy, że mamy wystarczająco dużo doświadczenia, żeby wspinać się z Siergiejem we dwóch, potrafimy również działać na dość dużych wysokościach. Oczywiście nie chcieliśmy zginąć podczas wspinaczki, gdyby okazało się, że nie jesteśmy w stanie zrealizować naszego celu. Zdecydowaliśmy się zatem spróbować, tylko na nieco innej drodze niż pierwotnie zakładana. Już wcześniej dopuszczaliśmy do siebie myśl, że wybrana linia może zostać nieco zmodyfikowana – tak właśnie się stało.

 

NIE MIELIŚCIE CZASU NA AKLIMATYZACJĘ. JAK WPŁYNĘŁO TO NA WASZĄ WSPINACZKĘ?


Przede wszystkim ze względu na to wspinaliśmy się zbyt wolno. Z lepszą aklimatyzacją zapewne bylibyśmy w stanie dojść do wierzchołka, a na pewno mielibyśmy znacznie większe szanse.

 

NIEZWYKLE DŁUGO TRWAŁA ZARÓWNO WSPINACZKA W ŚCIANIE, JAK I ZEJŚCIE DRUGĄ STRONĄ MASYWU. CO OKAZAŁO SIĘ DLA WAS NAJBARDZIEJ WYMAGAJĄCE?


Z całą pewnością zejście. Było to nie tylko jedno z najdłuższych zejść, jakie kiedykolwiek nam się przytrafiło, ale może i w ogóle. Nie słyszałem, żeby ktokolwiek tak długo schodził z góry – zajęło nam to sześć dni i stało się niezwykle męczące.

 

MĘCZĄCE, ALE CZY TRUDNIEJSZE NIŻ WEJŚCIE ŚCIANĄ?


Nie, zdecydowanie nie. Wspinaczka pod każdym względem była dużo bardziej wymagająca technicznie. Zejście okazało się trudne, szczególnie mentalnie, ponieważ przebywaliśmy na górze już 13 dni i odczuwaliśmy zmęczenie, nie byliśmy też psychicznie przygotowani na tak długi okres akcji górskiej. Każdego dnia dopadała nas coraz większa frustracja, że jeszcze nie jesteśmy na samym dole. 

 

CZY WSPARCIE ELIZY I JEJ ZESPOŁU LICZYŁO SIĘ DLA WAS PODCZAS ZEJŚCIA?


Tak, bardzo. Eliza wraz z Zosią Moruś i Pasangiem Szerpą wyruszyli z bazy i starali się jak najszybciej dotrzeć do wyznaczonego punktu po drugiej stronie masywu. Jednak każdego kolejnego dnia okazywało się, że cel wciąż jest daleko… Eliza przez telefon satelitarny poprosiła swojego męża, Davida Kaszlikowskiego, o pomoc w zebraniu informacji dotyczących przebiegu Drogi Francuskiej z 1962 roku, której przecież nie znaliśmy. David skontaktował się z ekspertem topografii Grzegorzem Głazkiem, który dostarczył odpowiednich informacji. Kontakt z ekipą filmową był więc szczególnie pomocny, bo prowadzili nas podczas zejścia. Stanowił również duże wsparcie dla naszej psychiki – wiedzieliśmy, że na dole czekają na nas ludzie. I jedzenie (śmiech).

 

Siergiej po zejściu z drogi; fot. Eliza Kubarska

 

JAKI JEST WASZ KOLEJNY CEL WSPINACZKOWY?


Szczerze mówiąc, nie wiem. Mamy co prawda plany, i to nawet wiele, ale w tym momencie szukamy funduszy na ich realizację, niestety bez powodzenia. Jak zwykle mam w głowie projekty bardziej i mniej kosztowne, jak również takie pośrodku. Najbardziej prawdopodobne jest to, że wybierzemy któryś z tych tańszych, co oznacza tereny byłego Związku Radzieckiego. Jednakże naprawdę mam nadzieję, że jakoś te pieniądze zdobędziemy. Szukamy wsparcia!

 

***

 

SKĄD WZIĄŁ SIĘ POMYSŁ NA ŚCIANĘ CIENI?


Eliza Kubarska: Oryginalny pomysł dotyczył filmowania wyprawy na górę, która jest uznawana przez Szerpów za świętą. Szukałam takowej we wschodnim Nepalu i myślałam, że będzie to Kanczendzonga, ponieważ takie krążą o niej opinie. W końcu pojechałam tam, żeby porozmawiać z lokalnymi Szerpami. Na miejscu okazało się, że Kanczendzonga jest czczona od strony Indii (Sikkimu), a w Nepalu już nie. „U nas święta jest Khumbakarna” – powiedzieli Szerpowie. Była to właśnie Jannu, która w lokalnym narzeczu ma inną nazwę. Ponieważ sama się wspinam, Jannu znałam już wcześniej z opowieści alpinistów. Jednak gdy zobaczyłam jej północną ścianę, aż zamarłam i pomyślałam, że na taką górę może wejść jedynie kilka osób na świecie – tak poważne to wyzwanie. Ma prawie 8000 metrów i bardzo duże trudności techniczne. Po powrocie do Polski sceptycznie wpisałam w wyszukiwarkę internetową „Jannu expedition”. Wówczas w wynikach pojawił się wywiad z Dimą. Potem pojechałam do Moskwy, spotkałam Dimę i Siergieja, stwierdziłam, że to bardzo fajny zespół i że może z tego powstać coś ciekawego.

 

Operator Piotr Rosołowski; fot. arch. Eliza Kubarska

 

JAKIE WYZWANIA POJAWIŁY SIĘ PODCZAS FILMOWANIA W HIMALAJACH?


Wszystkie (śmiech). Nie bez powodu chłopcy chcieli pojechać tam pod koniec lutego, czyli tak naprawdę jeszcze w zimie. Okazało się, że w tym roku sezon bardzo się przesunął – jak wiemy, anomalie pogodowe występują obecnie na całym świecie. Generalnie himalajska zima charakteryzuje się niskimi opadami śniegu, więc bardzo się zdziwiliśmy, kiedy zasypało nas tak, że nie mogliśmy w ogóle wyjść z wioski, w której zaczynaliśmy wyprawę. Tkwiliśmy tam, odgrodzeni od masywu przełączą Selele znajdującą się na wysokości 4700 metrów – chociaż dla chłopaków nie było to najbardziej wygodne – z powodu mojej filmowej historii, która toczy się wokół Szerpów. Wspinacze woleliby wylądować od razu po drugiej stronie grani. Później przekopywaliśmy się przez śnieg, musieliśmy nadłożyć sporo drogi… Warunki były bardzo trudne zarówno dla ekipy filmowej, jak i tragarzy. 


Eliza Kubarska; fot. David Kaszlikowski / verticalvision.pl


Muszę przyznać, że wydarzenia na wyprawie były często poważne, a decyzje ciężkie. Przez długi czas wszyscy mieszkaliśmy w jednej bazie na lodowcu, co prawda bezpiecznej, ale wokół której niemal bez przerwy spadały kamienie z okolicznych szczytów, a czasem nawet schodziły lawiny śnieżne. Życie na małej powierzchni w trudnych warunkach himalajskiej zimy z niewielką grupą ludzi to też wyzwanie pod względem psychologicznym. Doszło nawet do rozłamu w ekipie wspinaczy (chodzi o rezygnację Marcina Tomaszewskiego z udziału – przyp. aut.), co mocno mnie stresowało, ponieważ, znając Dimę i Siergieja, wiedziałam, że oni się nie wycofają. Za dużo wysiłku włożyli w organizację tej wyprawy. Szczyt stanowił ich cel i marzenie. Nie zaskoczyło mnie, gdy zdecydowali się na wejście w pomniejszonym zespole, choć oznaczało to dużo większe ryzyko, niż zakładali. A od początku miało być przecież bardzo niebezpiecznie. Jednocześnie doskonale rozumiałam decyzję Marcina. Wszystko razem było czasami bardzo trudne dla mnie, nie tylko jako filmowca, ale również, a może przede wszystkim, jako człowieka.

 

CZY KSZTAŁT FILMU ZMIENIŁ SIĘ W TRAKCIE WYPRAWY?


Oczywiście, pozmieniało się wszystko, ponieważ jest to historia dokumentalna. Miałam jakieś założenia, próbowałam wyobrazić sobie, jak ta wyprawa może się odbyć. Opracowałam w głowie różnego rodzaju scenariusze, ale nie ten, który się wydarzył. Nie było to łatwe z punktu widzenia reżyserki, bo musiałam reagować na bieżąco, co też wiele zmieniało. Również decyzja Dimy i Siergieja, że nie schodzą tą samą drogą, bo jest po prostu za trudna, tylko przejdą na drugą stronę grani, mocno wpłynęła na cały ciąg wydarzeń. W tym samym czasie Marcin dostał poważnego zakażenia po ukąszeniu kleszcza i musiał być ewakuowany do szpitala w Katmandu. Pod koniec zdjęć postanowiłam odłączyć się od ekipy filmowej, aby wyjść naprzeciw wspinaczom z jedzeniem i pomóc im w nawigacji. Z wymienionych powodów wszystko stale wywracało się do góry nogami. 

 

A JAK DIMA I SIERGIEJ WYGLĄDALI PO ZEJŚCIU Z JANNU?


Byli to nadal przystojni mężczyźni (śmiech). Ktoś powiedział „dead men walking”... Wyszłam im na spotkanie z Zosią Moruś, realizatorką dźwięku. Mieliśmy również pomoc Szerpy Pasanga, potem poprosiliśmy jeszcze jednego tragarza z wioski, żeby do nas doszedł, bo zakładaliśmy, że przyda nam się ktoś do niesienia plecaków. Dzięki opisom od Grzegorza Głazka wiedzieliśmy, gdzie dokładnie musimy być na lodowcu Yamatari, aby znaleźć się na wprost zjeżdżających z góry chłopaków. Jednocześnie w Katmandu Marcin próbował zorganizować helikopter ratunkowy, który mógłby wystartować w razie potrzeby. Rosjanie jednak chcieli zejść sami, tak jak od początku zakładali. Bardzo emocjonujący był moment, gdy usłyszałyśmy z Zosią ich gwizdy. Miałam ze sobą kamerę i filmowałam ich, idących w naszym kierunku. Dima, potykając się, podchodził coraz bliżej, ale widok jego twarzy był dla mnie tak trudny, że musiałam w pewnym momencie odłożyć kamerę.

 

Dima dziewiętnastego dnia akcji górskiej, po zejściu na lodowiec Yamatari; fot. Eliza Kubarska

 

POGODA PEWNIE UTRUDNIAŁA NAWIGACJĘ W TERENIE?


Tak, chłopcy mieli bardzo duże problemy, żeby znaleźć drogę, bo po prostu nie było widoczności. Linia, którą schodzili, jest niezwykle trudna, długa i skomplikowana zarazem. Przekazywałam im informacje, w którą stronę mają się kierować, nigdy wcześniej tam nie będąc, tylko na podstawie kilku mapek w telefonie oraz informacji od Grzegorza. Ale tak naprawdę codziennie około południa widoczność stawała się zerowa, więc nie zdawało się to na nic – musieli czekać. I tak dzień za dniem czas do spotkania się wydłużał. Chłopcy mieli ze sobą jedzenie na dwa tygodnie, a spędzili w górze 19 dni, licząc dzień podejścia pod ścianę po 300-metrowej, pionowej ścianie i nocleg na plateau pod Jannu. 

 

SŁYSZAŁAM, ŻE KRĘCISZ FILM O WANDZIE RUTKIEWICZ.


Już od jakiegoś czasu wraz z moją producentką Moniką Braid, która również była z nami w bazie pod Jannu, pracujemy nad filmem o Wandzie. W Himalajach byliśmy dokładnie naprzeciwko Kanczendzongi, na której zaginęła Wanda, więc filmowaliśmy tam, ile tylko się dało. Byłam pod tą górą właściwie z każdej strony, zrobiłam też rozeznanie w ostatniej wiosce, w której Wanda zatrzymała się przed dojściem do bazy. Spotkałam tam ludzi, którzy nadal ją pamiętają. To było 25 lat temu, a oni dokładnie wiedzieli, o jakiej kobiecie mówię, zaczęli mi ją nawet opisywać. W pewnym momencie jeden z Szerpów powiedział: „Chodź, chodź”. Poszłam więc za nim z kamerą, a on wyciągnął beczkę z ziemniakami, na której było napisane „Polish Kangchenjunga Expedition 1992”. Czyli była to beczka wyprawowa Wandy Rutkiewicz. Moim celem jest, aby historia o Wandzie stała się historią międzynarodową, ponieważ uważam, że to opowieść nie tylko o niezwykłej Polce, ale przede wszystkim o wybitnej kobiecie i znakomitej wspinaczce, aczkolwiek o tragicznej biografii. Staram się nadać temu filmowi światowy rozgłos.

 

***

 

 

ŚCIANA CIENI – reżyseria Eliza Kubarska, produkcja Monika Braid, zdjęcia Piotr Rosołowski i Keith Patridge. Międzynarodowa premiera filmu odbyła się na prestiżowym festiwalu Hot Docs w Kanadzie, w maju 2020 roku. Do tej pory udało mu się już zdobyć nagrody: PublicznościSilesia – Docs Against Gravity (Polska), za Najlepszy Film Polski – Lądek Zdrój (Polska); Grand Prix na największym festiwalu filmowym w Norwegii (Bergen International Film Festiwal), Best Film in Climbing – Banff Mountain Film Festival i Zurich Film Prize 2020 za reżyserię – Instytut Filmowy w Zurychu.

 

***

 

Artykuł opublikowany był w Magazynie GÓRY 276 (5/2020)


Podczas ubiegłorocznej, XXV edycji Festiwalu Górskiego im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju mieliśmy okazję ponownie porozmawiać z Elizą Kubarską, która odpowiedziała na nasze pytania - tym razem w formie video. Zapraszamy Was do obejrzenia tego materiału - właśnie ukazał się na GÓRY TV:

Więcej nowości i ciekawych artykułów znajdziesz na naszym nowym serwisie: www.magazyngory.pl
 
Kinga
 
2024-11-12
Tylko w GÓRACH
 

Literacka twórczość Reinholda Messnera

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-11-04
Tylko w GÓRACH
 

Tradycja z odrobiną nowoczesności - Simon Messner i Martin Sieberer

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-11-04
Tylko w GÓRACH
 

Adam Ondra na Bon Voyage

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-10-28
Tylko w GÓRACH
 

Ze skał polskich do włoskich

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-10-23
Tylko w GÓRACH
 

Steve House - stylista, solista, purysta

Komentarze
0
 
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com