facebook
 
nowy numer GÓR
 
 
 
 
 
szukaj
 
 
 
Nasz kanał RSS
2017-09-10
 

Historia zdobycia K2 (8611 m n.p.m.)

Krokiem do przodu na przyszłej „via normale” na K2 było pokonanie 45-metrowego komina, stanowiącego jedyną drogę przez strome żebro nad obozem IV (6550 m).  Poprowadził go po czterogodzinnej walce W. House, a odcinek ten na jego cześć nazywa się  Kominem Hause’a. Po 19 dniach trudnej wspinaczki zespołowi  Houston – Petzoldt udało się, jako pierwszym, przejść całe „Żebro Abruzzi”. I tu podjęto kolejną błędną decyzję – obawiając się, że droga powrotna może stać się niemożliwa z powodu przewidywanej zmiany  pogody  postanowiono przypuścić szybki, jednorazowy atak z założeniem w międzyczasie tylko jednego (VII) obozu.  Przewidywano, że dwuosobowy zespół  spróbuje osiągnąć możliwie najwyższą wysokość, a może nawet osiągnie szczyt. Szczęściarzami mieli być  Bates i Houston. Po nocy spędzonej w VII obozie (7530 m) rozpoczęli atak. Wysokość znacznie opóźniała  tempo marszu, koło południa wspinacze uświadomili sobie, że osiągnięcie szczytu jest w tym dniu niemożliwe. Choć znaleźli doskonałe miejsce na obóz wypadowy, musieli zawrócić – nie mieli ze sobą  ekwipunku na biwak. Bates i Houston osiągnęli wysokość 7900 m. –  zawiodła jednak taktyka rush up. Wyprawa Amerykanów bardzo pomogła ich następcom – udowodnili oni, że można przejść „Żebro Abruzzi”, ale nad nim muszą być jeszcze założone co najmniej dwa obozy.  

 

 

Amerykanie nie dają za wygraną 

Zmiany polityczne w Indiach po II wojnie światowej sprawiły, że  dopiero w 1953 r. wspinacze uzyskali zgodę od rządu pakistańskiego na przyjazd w Karakorum. Kierownikiem kolejnej amerykańskiej ekspedycji został ponownie Charles S. Houston. Udało mu się  zgromadzić imponujący zespół ludzi. Bob Bates, Georgie Bell, Bob Craig, Artur Gilkey, Dee Molenaar, Peter Schoening należeli do czołówki alpinistów amerykańskich. Wspomagał ich Anglik kpt. H.R. Streather i miejscowy lekarz M. Ata Ullach, który oddał wyprawie ogromne zasługi. Głową bazę założono u stóp Chogori 19 czerwca, stąd 8 alpinistów i 6 tragarzy z plamienia Hunza (z powodów politycznych Szerpowie nie mogli wziąć udziału w wyprawie) rozpoczęło transport ładunków i ustawianie kolejnych obozów. Po zainstalowaniu IV obozu (6450 m) alpiniści zostali sami – Hunowie nie wytrzymali trudów dalszej wspinaczki. Korzystając z doświadczeń poprzednich wypraw, Houston postanowił dokładnie wyekwipować wszystkie obozy – tak, aby droga powrotna nie okazała się pułapką. Plan ten udało się zrealizować m.in. przy pomocy zainstalowania ręcznego wyciągu linowego ponad „Kominem House’a”, którym w ciągu półtora dnia wciągnięto 400 kg ładunków.  31 lipca na wysokości prawie 7700 m stanęły namioty obozu VII,  a doskonała kondycja wszystkich członków zespołu napawała nadzieją na zdobycie szczytu, od którego dzieliła ich trzydniowa wspinaczka. O dużej klasie wspinaczy świadczy fakt, że drużynę szturmową wyznaczono w tajnym głosowaniu, postanowiono też nie ujawniać, kto zdobędzie szczyt,  aby chwała za wejście przypadła całej wyprawie. Do ataku wylosowane zostały dwie pary – Bell i Craig oraz Gilkey i Schoening. Tymczasem nadejście bardzo złej pogody unieruchomiło zespół w bazie. Kolejne dni upływały wspinaczom w oczekiwaniu na poprawę warunków atmosferycznych, która jednak nie nadchodziła. Zniszczenie jednego z namiotów rankiem piątego dnia było jakby zapowiedzią nadchodzącego nieszczęścia. 5 sierpnia Houston stwierdził zakrzep żylny w bolącej od jakiegoś czasu nodze Gilkey’a. Decyzja mogła być tylko jedna – natychmiastowa ewakuacja. Niestety, po przebyciu 100 m, z powodu niebezpieczeństwa lawin wszyscy musieli wrócić z powrotem do bazy. Zejście ze śmiertelnie chorym towarzyszem rozpoczęto dopiero 10 sierpnia. Podczas drogi pięciu wspinaczy miało niegroźny w skutkach wypadek, który jednak zmusił ich do biwaku. W czasie przygotowań lawina porwała Gilkeya. Paradoksalnie i tragicznie zarazem, ów wypadek uratował resztę ekipy,  bowiem dalsze sprowadzanie ciężko chorego mogło skończyć się fatalnie także dla jego partnerów. Smutną pamiątka po amerykańskiej wyprawie był kopiec z głazów z czekanem Arthura Gilkeya.

 

Wyczekiwany sukces

Włoska naukowo-alpinistyczna wyprawa z 1954 r, kierowana przez prof. Arditio Desio zebrała doświadczenia wszystkich poprzednich ekip. Kierownik, wraz z Riccardo Cassinem, przebywał jesienią 1953 r pod K2 na dwumiesięcznym rekonensansie. Spotkali wtedy powracających Amerykanow, którzy udzielili im cennych wskazówek. Rok później ekipa Włochów wyruszyła, aby zmierzyć się z K2, zaopatrzona w największy w dotychczasowej historii wypraw himalajskich, 16-tonowy bagaż. Równie skrupulatnie skompletowano  członków ekipy – wybrano ich z 30 chętnych, w większości zawodowych przewodników alpejskich.  Wśród szczęśliwców znaleźli się: Erich Abram, Walter Bonatti, Achille Compagnoni, Lino Lacedelli, Mario Puchoz, Ubaldo Rey, Gino Solda, Sergio Viotto, Ugo Angelino, Cirillo Floreanini i Pino Gallotti oraz  lekarz G. Pagani i operator filmowy M. Fatin.  Już na miejscu, w Skardu dołączyło do Włochów pięciu Pakistańczyków z płk. Ata Ullah na czele i 10 Hunzów. 

 

Dnia 29 maja 1954 r stanął pod K2, nie bez przygód, ogromny obóz główny – Italopeli del K2 – jak nazywał go Desio. Kierownik przygotował plan ataku bardzo dokładnie – fotografie, zwiad lotniczy(!), opisy i ustne przekazy od ekipy amerykańskiej zaowocowały ilustrowanym „Przewodnikiem po K2”. Z jego treścią każdy uczestnik musiał zapoznać się jeszcze we Włoszech. Sukces wyprawie miały zapewnić następujące wytyczne – „Żebro Abruzzi” miało być na całej wysokości ubezpieczone poręczówkami; II, V i VIII obóz planowano dodatkowo wzmocnić; transport między obozem I i IV chciano ułatwić poprzez założenie specjalnych wyciągów saniowych. Atak szczytowy z obozu VIII planowano przeprowadzić falowo dwoma parami – szturmową i wspierającą. Desio miał kierować przedsięwzięciem za pomocą nadajnika radiowego i pisemnych poleceń, nie wychodząc jednak – z powodu wieku – powyżej II obozu. 

 

Każdy, nawet najdoskonalszy plan,  mogą pokrzyżować fatalne warunki atmosferyczne. Sforsowanie dobrze znanego „Żebra Abruzzi” ekipa okupiła ciężką walką i utratą jednego uczestnika. Na zapalenie płuc zmarł w obozie II Mario Puchoz, a transport zwłok i pogrzeb zabrał wyprawie następny tydzień. Kolejnym nieszczęściem okazała się postawa Hunzów – pracowali niechętnie, porzucali ładunki i im było bliżej do szczytu, tym bardziej się buntowali. Przy zakładaniu obozu VI i VII odmówili pomocy; to, że wszyscy Hunzowie nie opuścili wyprawy Włosi mogli zawdzięczać tylko nieugiętej postawie Ata Ullaha. 

 

Pomimo spiętrzenia się wielu niesprzyjających okoliczności, ciągle kontynuowano wyprawę, choć ogólna sytuacja nie przedstawiała się optymistycznie. Dopiero 25 VII założono obóz VII, który należało jeszcze dodatkowo zaopatrzyć; zawiodła całkowicie łączność radiowa z  kierownictwem i zespół atakujący musiał sam podjąć decyzję – idziemy dalej czy wracamy? Wybrali pierwszą opcję. Dnia 28 VII wyruszyła w stronę szczytu szóstka wspinaczy: Abram, Gallotti, Bonatti, Compagnoni, Lacedelli i Rey. Ogromnym sukcesem było ustawienie przez Compagnoni i Lacedelli obozu IX na wysokości ok. 8050 m, co nikomu wcześniej się  nie udało. Niestety, musieli oni  spędzić w namiocie ciężką noc, gdyż nie udało się dostać do nich ekipie z zaopatrzeniem. Wspinacze zdawali sobie jednak sprawę, że mają ogromną szansę na zdobycie szczytu; wola walki sprawiła, że następnego dnia o świcie, po starannym przygotowaniu sprzętu (z  dziewiętnastokilogramowymi (!) aparatami tlenowymi) ruszyli pokonać K2. Po kilkugodzinnym, bardzo mozolnym podchodzeniu skończył się obydwu śmiałkom tlen w butlach, mimo to teren, w jakim przebywali był na tyle niebezpieczny, że obaj zdecydowali się nadal taszczyć ciężką aparaturę na plecach, nie ryzykując jej ściągnięcia. Compagnoni i Lacedelli szli  nadal, wierząc, że sukces jest już blisko i nie mylili się. Droga w górę skończyła się o godz. 18.00. Włosi zdobyli K2! Radość, uściski, pamiątkowe zdjęcie, pozbycie się tlenowej aparatury –  wszystko zajmuje pół godziny. Następuje, przerywany kilkoma niegroźnymi na szczęście wypadkami, powrót do obozu VIII. Część drogi wspinacze musieli pokonywać w ciemnościach, jednak nadal sprzyjało im szczęście. Potwornie zmęczeni dotarli do oczekujących ich kolegów. 2 sierpnia zdobywcom pogratulował w bazie kierownik Desio, w świat poszła depesza; „Zwycięstwo odniesione dnia 31 lipca – wszyscy zdrowi – zebrani w obozie wyjściowym. Profesor Desio”. 

 

 

Compagnoni i Lacedelli na szczycie K2 (fot. arch. Corriere della Sera)

 

Tak zakończył się kolejny rozdział w dziejach himalaizmu; człowiek stanął na drugim co do wysokości punkcie ziemi. Ostatecznie sukces odnieśli Włosi, ale do ich zwycięstwa przyczynili się wszyscy uczestnicy poprzednich wypraw: na bazie zebranych przez nich doświadczeń, ich klęsk i sukcesów, następcy mogli osiągnąć wierzchołek „góry gór”. 

 

Tekst: Jacek Tokarski

1 | 2 |
Więcej nowości i ciekawych artykułów znajdziesz na naszym nowym serwisie: www.magazyngory.pl
 
Kinga
 
2024-11-12
GÓRY
 

Hohe Wand - nie tylko dla orłów

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-10-28
GÓRY
 

Z wysokim Kaukazem w tle

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-10-24
GÓRY
 

Szlak Transkaukaski

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-10-17
GÓRY
 

Pico De Aneto na dokładkę - Pireneje

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-10-09
GÓRY
 

Z Makalu i Kanczendzongi na nartach

Komentarze
0
 
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com