Przez dwa dni poprzedzające start zespoły były pochłonięte przygotowywaniem sprzętu i wyżywienia na poszczególne punkty trasy. Tegoroczne Mistrzostwa Świata są rajdem typowo ekspedycyjnym, co oznacza, że podczas zawodów
niedopuszczalna jest jakakolwiek pomoc z zewnątrz. Na tzw. Transition Areas na zawodników będą czekać jedynie skrzynie z wcześniej przygotowanym sprzętem i wyżywieniem. Nie jest ich dużo - dla 4 osób i 5 do 7 dni zawodów - łącznie ok. 180 kg (razem z rowerami).
W piątek, po przemarszu wszystkich ekip przez główną arterię L`Argentière-la-Bessée, zasadniczy start został poprzedzony krótkim prologiem – biegiem na orientację w miasteczku.
Trasę prologu należało pokonać w nie więcej niż 45 minut, a uzyskany czas i miejsce miały zadecydować o minucie startu w sobotę. Ostatecznie z czasem 26’50” nasz zespół uplasował się na 19. pozycji, więc mógł ostatecznie wystartować z 9-minutową stratą.
Punktualnie o 4:00 rano w sobotę zespoły wyruszyły na
krótki etap rowerowy. Mieli za zadanie dojechać na zasadnicze miejsce startu zawodów położone w dolinie u podnóża Mont Pelvoux. Limit czasu nie był wyśrubowany, ale i tak wiele ekip przykładało się do pedałowania – sprzyjała temu niska temperatura. Wydaje się, że właśnie ona może mieć duży wpływ na rywalizację. Zapowiadane są upały w ciągu dnia, w nocy (nawet na 1000 m n.p.m.) temperatura może zbliżać się do zera.
O 6:00 rozpoczęło się prawdziwe ściganie. Z uwagi na bardzo silny wiatr i trudne warunki na lodowcu, jeden długi etap zastąpiono dwoma krótszymi, rozdzielonymi krótkim etapem rowerowym. W efekcie na początku rajdu zawodnicy musieli pokonać podobny dystans przy nieco większym przewyższeniu, jednak nie wspinali się na 3400 m npm, jak było to początkowo planowane.
Drugi nadprogramowy trek okazał się trudną próbą dla naszej ekipy. Szli mocnym tempem na bardzo dobrym 12 miejscu. Jednak niezwykle bolesne skurcze w nogach jednego z zawodników nie pozwalały na kontynuowanie marszu. Sytuacja zrobiła się krytyczna, ekipa zastanawiała się nad zrezygnowaniem z dalszej rywalizacji. Po dwóch godzinach stan poprawił się na tyle, żeby z dużą stratą móc ukończyć etap.
Po kolejnych 24 kilometrach na rowerze, w środku nocy zawodnicy SALEWA TRAILteam wyruszyli na następny ciężki etap treku wysokogórskiego.
40 km, 2840 m w pionie, w tym etap linowy. Niestety, jak dla wielu innych ekip, było jasne, że nie mają szans na ukończenie pierwszego etapu kajakowego przed tzw. dark zone. Przy wysokim poziomie wody można spodziewać się szeregu rapidów o stopniu IV i pokonywanie tych etapów między 20:00 a 7:00 jest zabronione.
Trzy ekipy, nowozelandzki Seagate, szwedzki Thule i francuski Raid Quechua zdołały przepłynąć cały
pierwszy etap raftingowy i kajakowy. Dało im to 11 godzin przewagi, których odrobienie dla goniących ich ekip może okazać się bardzo trudne. Polski zespół znalazł się wraz z kilkoma innymi na 20. pozycji. Dopiero o 6:45 rano w poniedziałek będą mogli rozpocząć etap kajakowy.
Trasa o łącznej długości
prawie 500 kilometrów została podzielona na 20 etapów (170 km biegu i trekkingu - w tym etapy wysokogórskie,
trawers lodowców, zadania linowe, canyoning; 230 km na rowerze górskim i 90 km na wodzie). W poniedziałek rano przed większością ekip wciąż do pokonania 80% tego dystansu i tysiące metrów przewyższenia. Zwycięzców na mecie w położonym nad Morzem Śródziemnym Roquebrune-Cap-Martin oczekuje się w środę, jednak dla wielu te zawody potrwają dłużej, dla niektórych aż do soboty.
Tekst: Piotr Kosmala