20.05. 2005 r.
Żegnała nas burza i grad.
Finał był niespodziewany. Chociaż pewne wydarzenia dało się przewidzieć. Odpoczywaliśmy w dwójce cały dzień, wydawało się, że wystarczająco. Mieliśmy iść następnego dnia, dokończyć poręczowanie, założyć obóz III, przespać się i ostatecznie zaatakować. Jeszcze sporo roboty, ale w końcu było nas czterech. Dużo nawet jak na czwórkę - myślałem wtedy. Ale przy zgranej pracy musi się udać. Noc minęła spokojnie i o 4 rano zaczęliśmy z Piotrem się zbierać do wyjścia. W drugim namiocie cisza. Zaczęliśmy ich budzić, bo wyjść trzeba było jak najwcześniej. Wtedy dopiero Marcin powiedział, że ma dosyć i schodzi na dół. Trochę nas zatkało. Nie decyzja, bo jej po ostatnim zachowaniu Marcina można było się spodziewać, tylko moment powiedzenia. Ale nic, to. We trzech też damy rade. Będzie trzeba więcej wynieść, więcej pracować. Tylko, że 10 minut później Rita stwierdził, że nie ma siły na wyjście. Jego góra też przerosła. Kiedy przedwczoraj szedł przez kluczowe wyciągi na 7200 m miał cały czas panikę w oczach. Do tej pory był na szczycie Everestu aż 6 razy, a w zeszłym roku na rosyjskiej wyprawie środkiem ściany najwyższej góry świata. Tutaj przerażało go to, że wspinaliśmy się w każdych warunkach (śnieg, lawiny pyłowe, mroźne wiatry) i to na dodatek w trudnym technicznie terenie. Na ścianie, w której wisiał w przewieszce mając 2000 metrów powietrza pod sobą, a wysokość ponad 7000 m dodatkowo zapierała mu oddech. Widzieliśmy zrezygnowanie w jego oczach (potem zresztą przyznał się, że miał wyrzuty sumienia, że nas zostawił, ale nie umiał się już przełamać). Decyzja Marcina tylko umocniła jego decyzję. Zostaliśmy z Piotrem we dwóch. Wiatr trochę doskwierał, ale szliśmy wręcz uskrzydleni. Mieliśmy we dwóch kawał roboty do zrobienia, ale to nas bardziej jeszcze uskrzydlało niż przerastało. Kiedy wisiałem w przewieszce (kluczowe trudności to około 150 metrów terenu V+, A0 na wysokości 7200-7300 m) doszedł do mnie zmartwiony i wyczerpany głos Piotra. Po klilkudziesięciu dniach walki z goórą akurat teraz jego organizm odmówił posłuszeństwa. Piotr próbował wszystkiego, jadł, pil, odpoczywał, ale juz nie mógł iść do góry. Walczył ze sobą do końca, szedł aż do kompletnego wyczerpania i ustał. I właśnie komunikował mi tę wiadomość. Włos mi się zjeżył na głowie. Odbyła się burzliwa, pełna emocji rozmowa. Chciałem iść do góry chociażby sam. Czułem się pełen sił. Może trochę nie doceniałem jeszcze pracy, która by była przede mną. Ale przepełniała mnie siła. Przecież nawet przez te przewieszki mknąłem. Piotr jednak był zdecydowany, że samemu nie mogę iść. Nie na takiej drodze i w takiej odległości (dwóch - trzech dni) od szczytu. Co było robić? Zeszliśmy na dół. Wtedy dopiero poczułem, że to koniec zmagań z tą piękną ścianą. Kiedy wracaliśmy do bazy ścigała nas burza gradowa. Miała według prognoz (o których wcześniej nie wiedzieliśmy) trwać dwa dni i radzono schodzić na Annapurnie do bazy. Może to i lepiej, że nie szedłem właśnie wtedy na szczyt. Ale w momencie powrotu, nie myśleliśmy przecież o pogodzie. Teraz Annapurna nawet do nas się nie uśmiechnęła. Ale było warto! Zaporęczowaliśmy z Piotrem wszystkie trudności drogi. Właściwie walczyliśmy tylko we dwóch w każdej pogodzie. Niestety spadło to wszystko na nasze barki (co tez było pewnie powodem wyczerpania). Nie udało się stworzyć drugiego zespołu i wtedy praca rozłożyłaby się po połowie. Nawet dwóch naszych Szerpów wniosło dużo mniejszy wkład niż mogłoby, niż zakładaliśmy. Pracowaliśmy w każdej pogodzie i pokonaliśmy większość drogi. Kluczowe wyciągi były poezją wspinania. Południowa ściana Annapurny okazała się za mocna dla determinacji zaledwie dwójki ludzi. Potrzeba jednak nadal więcej osób do pokonania takiego giganta. Ale warto było. Kawał wspaniałego wspinania w jednej z najpiękniejszych dolin świata. I ta satysfakcja, że wiele sław zmagało się z tą drogą i zostało odpartych w dużo większych zespołach (byliśmy chyba najmniejszym zespołem w historii Bonningtona). I ten żal, że byliśmy tak blisko, że już tyle pracy włożyliśmy i że szczyt był na wyciągniecie ręki. Cóż, może będzie następny raz.. Żal minie, a góry nadal są. Przeżycia i zdjęcia po powrocie poumieszczam na stronie www.piotrmorawski.com. Liczę na zdjęcia, bo widoki były zniewalające. Sanktuarium to jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi. A jeszcze widziane z perspektywy pionowej ściany i z wysokości 7000 m! Szczególnie zapraszam, jako że ostatnie dwa miesiące były wspinaczkowo jednymi z najpiękniejszych i najbardziej wartościowych w moim życiu. Dla tych chwil warto poświęcić wiele i czekać całe życie...
19.05.2005 r.
Wyprawa zakończona!
"Była to bardzo długa wyprawa, pracowaliśmy na tej ścianie w naprawdę trudnych warunkach. Ktoś może powiedzieć, że to wszystko jakby jest nie istotne, bo istotne jest postawienie kropki nad "i", czyli postawienie nogi na czubku góry. Ale Annapurna stawia bardzo wysokie wymagania. Pogoda była fatalna, waliły w nas lawiny (...). Ja dostałem w łeb lodem i miałem porozcinaną głowę. Dlatego jestem naprawdę zadowolony, że udało nam się tak wysoko zajść. I choć mam uczucie niedosytu to ... była to fantastyczna wspinaczka(...)" - powiedział zmęczony Piotr Pustelnik po zejściu do bazy głównej u stóp Annapurny.
Powodem zaprzestania wspinaczki było wyczerpanie członków ekipy oraz stale pogarszające się warunki atmosferyczne. W zaistniałych okolicznościach, najważniejsze jest, że wszyscy uczestnicy wyprawy powrócą do Polski cali i zdrowi.
"Wszystkim, którzy trzymali za nas kciuki, którzy nas wspierali i którzy doprowadzili do tego, że ta wyprawa mogła dojść do skutku strasznie dziękujemy. Byliście wspaniali..." - dodaje Piotr Pustelnik.
(z informacji prasowej z dn 19.05.2005)
16.05. 2005 r.
Piotr, Piotr, Marcin i Szerpa - Rita pokonali wczoraj barierę skalną, osiągając wysokość 7300 m. Pracowali non-stop 13 godzin w kopnym śniegu dodatkowo w silnym wietrze. Niestety nie udało im się znaleźć miejsca na postawienie namiotu i stworzenie obozu III, w nocy wycofywali się do obozu II. Wszyscy szczęśliwie dotarli do namiotów, jeszcze do 4 rano gotowali jedzenie i picie. Dzisiaj zrobili sobie dzień odpoczynku i próbują odrobić straty energetyczne.
Jutro z samego rana znowu wyruszają do góry, z zamiarem założenia obozu III. Pogoda zapowiada się dobrze. Jeśli wszystko pójdzie po ich myśli w ciągu najbliższych trzech dni powinni stanąć na szczycie. Trzymajcie kciuki!
13. 05. 2005 r.
Dzisiaj Piotr, Piotr, Marcin i Szerpowie spróbują przebić się do obozu II. Działania utrudnia im wciąż padający śnieg. Ze względu na kłopoty ze zdrowiem, z akcji górskiej wycofał się Vlado. Pozostała część ekipy czuje się dobrze.
9.05.2005r.
Droga Bonningtona na południowej ścianie Annapurny. Linia czerwona pokazuje drogę zrobioną przez wyprawę i obozy, które zostały założone. Linia zielona to przewidywana droga na szczyt z jednym obozem pośrednim (trójka na wysokości 7400 m).
8.05 2005 r. Najnowsze wieści z bazy.
Ostatnie 10 dni pracy było bardzo męczące, ale też przyniosło pożądane efekty. Mimo najczęściej złej pogody zaporęczowaliśmy drogę do 7100 m. Do najtrudniejszego wyciągu zostało około 100 metrów. Założyliśmy obóz drugi na wysokości 6900 m. Dwójka stanęła w dosyć komfortowym miejscu, pod przewieszonym serakiem, który chroni nas przed opadami i lawinami. Jest to także bardzo dobre miejsce wypadowe do ataku szczytowego. Niestety byliśmy już tak wymęczeni, że nie zaporęczowaliśmy ostatnich metrów w trudnym terenie, poręczowania zostało jeszcze na jeden dzień pracy. Wczoraj (7 maja) wróciliśmy z dwójki do bazy (prawie 3 kilometry zejścia). Teraz chcemy kilka dni odpocząć w bazie. Potem ruszamy do góry. Jeśli wszystko by dobrze poszło, to za 8-10 dni przeprowadzimy atak szczytowy. Podczas niego planujemy założenie obozu trzeciego na około 7400-7500 m. Na razie w bazie słońce i są komfortowe warunki do wypoczynku.
Trzymajcie kciuki!
4 maja 2005 r. -Jest dwójka!
Wczoraj dwóch Piotrów zaporęczowało drogę do wysokości 6850 m. Musieli przejść przez trudną barierę seraków, a nie jak sądzili wcześniej przez dość łatwy teren. Powyżej seraków znaleźli półkę dogodną do założenia obozu II. Wczoraj Piotrkowie pracowali 12 godzin non stop. Vlado ze względu na problemy z żołądkiem dzisiaj zszedł do bazy. Jutro nadal w górze pracować będzie zespół trzyosobowy: dwóch Piotrów i Marcin.
24 kwietnia 2005 r.
Wczoraj Piotr, Piotr i Marcin doszli do wysokości 6500 m, w śniegu i we mgle. Początkowo mieli plany, żeby dzisiaj, pomimo zapowiadanej kiepskiej pogody, także pracować i wyrywać górze kolejne metry. Niestety, pogoda okazała się aż tak zła, że o żadnej pracy nie mogło być mowy. Dzisiaj po południu wszyscy uczestnicy zeszli do bazy. Przed nimi, co najmniej dwa dni odpoczynku.
22 kwietnia 2005 r.
Dzisiaj ekipa w składzie dwóch Piotrów i Marcin zaporęczowała drogę do wysokości 6350 m. Do obozu I zgoniła ich burza śnieżna. Jutro mają nadzieję na lepszą pogodę i możliwość dalszej pracy w górze. Vlado zszedł do bazy.
20 kwietnia 2005 r.
Dzisiaj obydwa zespoły dotarły do obozu I. Udało im się przygotować dużą platformę i rozstawić drugi namiot. Donieśli kolejne liny i niezbędny do dalszej działalności górskiej sprzęt. Jutro Szerpowie zaopatrzą obóz I w jedzenie. Od jutra zaczną się prace mające na celu przygotowanie drogi do obozu II. Pogoda utrzymuje się dobra.
17 kwietnia 2005 r.
Zdecydowaliśmy się opuścić bazę wysuniętą i zejść na krótki, półtoradniowy wypoczynek do bazy. Udało nam się w ciągu ostatnich kilku dni pracy dojść do przełęczy na około 6000 m, postawić tam namiot i złożyć depozyt. Problem jest tylko taki, że nie wiadomo, czy jest to właściwe miejsce na obóz pierwszy. Dalej powinno być zejście trochę na dół i wejście w trawers wyprowadzający pod trudności drogi pomiędzy jedynką i dwójką. Niestety mgła i ciągłe opady śniegu uniemożliwiły nam ocenę, czy ten trawers rzeczywiście tam jest. Ostatnie trzy dni pracy mocno nas wymęczyły. Ciężkie plecaki, głęboki śnieg, regularne opady śniegu, mgła i biwaki spowodowały to, że musieliśmy mieć ze dwa dni wypoczynku. Prognozy pogody nie są najlepsze, zatem zeszliśmy aż do bazy. To, co nas pocieszyło to wygląd lodowca i samej bazy. Śniegu jest coraz mniej. Lodowiec jest pełen kamieni, a w bazie widać trawę. Mimo codziennych opadów śniegu. Czyżby wiosenna pogoda w końcu nadchodziła. Odcinek, który miał być w miarę prosty, a mianowicie dojście do obozu I, okazał się czasochłonny. A także wyssał z nas sporo sił. Nie spodziewaliśmy się takiej ilości śniegu i opadów. Po odpoczynku ruszamy znów do góry. Będziemy mieli zaopatrzoną w jedzenie i liny bazę wysuniętą, a także jedynkę (oby miejsce okazało się właściwe!). Naszym zadaniem będzie zatem dotarcie do dwójki. Do tej pory wydzieraliśmy ścianie metr po metrze. Może w końcu góra okaże trochę łaskawości. Trzymajcie kciuki!
16 kwietnia 2005 r.
Wczoraj Szerpowie korzystając z dobrej pogody rozbili namiot na przełęczy na wysokości 6000 m. Wreszcie udało się postawić obóz I! Dzisiaj cała ekipa odpoczywa, jutro wszyscy ruszają do góry z planem założenia obozu II. Miejmy nadzieję, że w końcu pogoda stanie się ich sojusznikiem.
15 kwietnia 2005 r.
Przedwczoraj cała ekipa z ciężkimi plecakami torując w głębokim śniegu doszła do wysokości 5600 m. Wczoraj udało im się zaporęczować drogę do przełęczy na 6000 m. Cały czas pracowali w głębokim śniegu, po południu w śnieżycy, niestety w nocy, po zakończonej pracy nie udało im się znaleźć miejsca na namiot. Nocowali w biwaku na 5600 m. Dzisiaj już cali i zdrowi są w bazie wysuniętej. Dzisiaj także Szerpowie poszli do góry, celem postawienia namiotu w obozie pierwszym. Cała droga jest przygotowana, do tego będą działać w dzień, więc powinno się udać. Obydwa zespoły mają teraz czas odpoczynku.
12 kwietnia 2005 r.
Dzisiaj zespół dwóch Piotrów i kucharz - Jagat dotarli do ABC, donieśli transport niezbędnych rzeczy z bazy. Od wczoraj Marcin i Vlado odkopali namioty, które były całkowicie przykryte śniegiem. Jutro obydwa zespoły alpinistyczne ruszają razem ku jedynce. Śniegu jest po pas, zatem wyruszą w nocy, kiedy być może będzie zamarznięty i będzie się łatwiej szło, może nawet bez zapadania.
11 kwietnia 2005 r. - wieczorem
Cała czwórka przebiła się przez śnieg do bazy wysuniętej. Okazało się, że jeden z namiotów jest całkowicie zniszczony, drugi przywalony śniegiem, a w środku błoto. Jedynie namiot Jagata ostał się w dobrym stanie. Nowang i Rita schodzą, zatem dzisiaj do bazy. A jutro Marcin i Vlado zajmują się suszeniem rzeczy z porozwalanych namiotów. Jutro także bez zmian ruszam z Piotrem P. do góry. Będzie nas czekać sporo pracy w śniegu. Jest go na górze dużo więcej niż w bazie...
11 kwietnia 2005 r.
Wszystkimi siłami do przodu. A raczej do góry. Dzisiaj ranek wstał bezchmurny. Ruszyliśmy do góry całą szóstką: Piotr, Vlado, Marcin, Nowang, Rita i ja. Zadaniem Piotra i moim było wytyczenie drogi przez lodowiec do ABC. Pełno jest szczelin, teraz schowanych pod głębokim śniegiem. Ponadto śnieg jest na tyle głęboki, że sporo pracy czeka przy torowaniu. Pozostała czwórka dzisiaj idzie do ABC, odkopuje namioty i z powrotem urządza bazę wysuniętą po załamaniu pogody. Jutro do ABC ruszamy z Piotrem. Oczywiście już przed 10. napłynęły chmury i pogoda się zepsuła. Wieje całkiem silny wiatr, chmury zeszły na dół i zaczął padać śnieg. Widocznie pogoda się już ustabilizowała. Rano słońce, a jeszcze przed południem do końca dnia śnieg. Na szczęście teraz opady nie są tak intensywne, jak kilka dni temu. W najbliższych dniach mamy zamiar nie dość, że założyć jedynkę, to jeszcze zaporęczować drogę do dwójki. Może by się udało nawet założyć obóz drugi, choć to bardzo śmiałe plany. Szczególnie, że nie wiadomo, co pokaże nam pogoda.
8 kwietnia 2005 r.
Dzisiaj miała stanąć jedynka. Niestety góra zdecydowała inaczej. Wczoraj śnieg i chmury przyszły dosyć wcześnie. Prawie codziennie po południu się pojawiają, ale nie o 10 rano! Jeszcze do 14. poręczowaliśmy w śniegu i we mgle i zjechaliśmy do ABC. Przyjęliśmy za pewnik, że jak codziennie, w nocy przestanie padać, a rano będzie piękne słońce. Niestety całą noc padało. Nikt oczywiście do góry nie wyszedł. Napadało kilkadziesiąt centymetrów śniegu, a mgła była taka, że na 10 metrów nic nie było widać. Stało się jasne, że przez następne kilka dni nic w górze nie zrobimy. Szczególnie, że opad nie uspokajał się, tylko nasilał. Przed 10. zebraliśmy się i rozpoczęliśmy zejście. Udało nam się przebić przez śnieg i mgłę i zmęczeni dotarliśmy do bazy. Lepiej tutaj przeczekać niepogodę. Oby potrwała jak najkrócej. W ciągu tego pierwszego wyjścia założyliśmy i zaopatrzyliśmy bazę wysuniętą (4950 m) i zaczęliśmy działalność w ścianie. Dotarliśmy do wysokości około 5900 m, niecałe 100 m poniżej przełęczy, na której ma stanąć obóz pierwszy. Do góry zostały także wyniesione namioty na jedynkę. Kawał dobrej roboty został zrobiony. Dzisiaj miała powstać jedynka, ale co się odwlecze...
7 kwietnia 2005 r.
Dzisiaj zespół dwóch Piotrów, czyli Piotr Pustelnik i Piotr Morawski zaporęczowali drogę do wysokości 5900 m. Do jedynki pozostało już tylko 100 m łatwego terenu. W związku z tym, jutro drugi zespół, czyli Marcin i Vlado powinni założyć obóz pierwszy. Piotrek relacjonował dzisiaj, że poręczowanie było bardzo męczące, ponieważ w ścianie jest dużo śniegu. Mówił, że praktycznie cała ich dzisiejsza praca to było torowanie w głębokim śniegu. Pracowali z Piotrem Pustelnikiem w ścianie 12 godzin.
5 kwietnia 2005
Jest baza wysunięta (A.B.C.)! Obydwa zespoły będą teraz na zmianę działać powyżej A.B.C. Jeśli wszystko dobrze się ułoży i pogoda dopisze, za dwa dni powinien zostać założony obóz pierwszy.
3 kwietnia 2005
Dzisiaj drugi dzień i ostateczny urządzania bazy. Wysokościomierze pokazują 4200. Udało nam się skończyć przed zwyczajowym opadem śniegu. Rano świeci słońce, a już w południe niebo pełne chmur. Dwie godziny później zaczyna padać śnieg i już koniec pracy. Jednak idziemy do góry. Jutro wyruszamy z Piotrem, Nowangiem i Ritą założyć bazę wysuniętą. Nowang i Rita wracają do bazy głównej, a my zostajemy na górze. Przed nami wytyczenie drogi przez lodowiec i znalezienie miejsca na namioty. Ta druga część jest właściwie wykonana, bo Piotr chce postawić bazę wysuniętą dokładnie w tym samym miejscu, co podczas zeszłej wyprawy (ponad 5000). Pojutrze do góry wyrusza Vlado i Marcin, a my wyznaczamy dalszą drogę przez lodowiec aż do podstawy ściany i może położymy pierwsze metry poręczówek. Następne dni upłyną nam na próbie założenia obozu pierwszego na wysokości 5900, na charakterystycznej przełączce. Przewidujemy, że za jakiś tydzień będziemy z powrotem w bazie głównej. Dwa dni odpoczynku i jeśli pogoda pozwoli znowu idziemy do góry. Chcemy atakować ścianę głównie z bazy wysuniętej, więc nasze relacje będą rzadsze. Trzymajcie za nas kciuki i mam nadzieję, że niedługo zawiadomimy was o założeniu obozu pierwszego!
1 kwietnia 2005 r.
Baza główna (4200) Dzisiaj dopiero koło 9 wychodzimy do bazy. Śnieg jest już mokry, słońce piecze i idziemy byle jak najszybciej dotrzeć. W połowie drogi do bazy trzeba podejść szerokim, kamienistym żlebem. Kiedy już jestem prawie na samej górze, obok urywa się lawina kamieni. Kilka wielkich głazów i mnóstwo mniejszych. Z hukiem przelatują obok mnie, mijają Piotra, który jest w połowie żlebu i nikną na lodowcu. Kilka minut później wychodzę na górę i brzegiem moreny zmierzam do bazy. W uszach jeszcze mi brzmi huk kamieni. Kilkanaście minut później jestem w bazie. Na razie stoją dwa namioty: kuchnia i mesa. Wokół białe pole. W zeszłym roku była tutaj tylko trawa. Pewnie niedługo śnieg zejdzie. Do ziemi jest ponad pół metra i decydujemy się nie kopać dołów pod namioty. Rozstawimy na śniegu i najwyżej potem przestawimy. Słońce grzeje do południa, potem nadchodzą chmury. Baza nabiera coraz wyraźniejszych kształtów. Oczywiście są problemy z uruchomieniem generatora. Dopiero pod wieczór, z niewiadomych nam przyczyn, zaczyna pracować. Mamy już zatem światło, można podłączyć baterie do ładowania i komputery. Jeszcze jutro sporo pracy i zaczynamy zabawę z górą.
31 marca 2005 r.
Dzisiaj od rana świeci słońce. Śniegu nadal jest dużo. Na wiosnę powinna być tutaj trawa. Widocznie nie stopniało jeszcze po zimie. Ściana jest w górnej, stromej części prawie czarna, same skały. Wychodne na górę, do czortenu, który góruje nad A.B.C. Śnieg wszędzie topnieje i może niedługo będzie upragniona trawa. Tylko twarz i kark mnie piecze. Wczoraj słońce mnie mocno przypaliło. Trzeba będzie skoro świt wychodzić do pracy, bo po 10tej juz nie można wytrzymać z gorąca. Całe Sanktuarium jest niesamowite, czy to w pełni słońca, czy lekko zasnute chmurami. Przepiękne miejsce. Baza jest już prawie założona. Jeszcze nasi tragarze kursują z ładunkami z A.B.C. Jutro z rana my idziemy i opuszczamy budynki na dłuższy czas. W południe jak zwykle nadciągają chmury, można na nie ustawiać zegarek. Wieczorem pewnie znowu będzie padać śnieg albo grad.
30 marca 2005 r.
Dzisiaj doszliśmy do A.B.C. (4130) i dogoniliśmy w końcu resztę wyprawy. Tragarze już kursują do właściwej bazy, oddalonej o półtorej godziny od A.B.C. Południowa ściana Annapurny jest przepięknym, ponad dwukilometrowym urwiskiem. Droga Bonningtona jest wyraźna i logiczna i wygląda na duże wyzwanie. Jest urwista i stroma, przed nami kawał niezłej wspinaczki. Annapurna Południowa, która góruje nad A.B.C wygląda bardzo tajemniczo spowita chmurami i przebijającymi gdzieniegdzie przez mgłę i śnieg skałami.
29 marca 2005 r.
Sinuwa - Deurali (3150) Tkwimy w Himalaya, wiosce przed Deurali. Tam mamy zamiar spać. Początkowo myśleliśmy o M.B.C, ale raczej tragarze nie dadzą rady dziś tam dojść. Wczoraj przyszli kompletnie wyczerpani. Odwalili naprawdę wielki kawał roboty. A utkwiliśmy z powodu deszczu i gradu. Chmury zasnuły niebo na dobre i raczej nie mają zamiaru nigdzie odpłynąć. Z miejsca naszego noclegu, Sinuwa, ruszamy dosyć późno. O 6 rano wyruszają tragarze, my dopiero przed 9tą. Upał jest niesamowity. Droga wiedzie gęstym lasem, pełnym bambusowych traw. Ten las różni się od tropikalnego, jaki sobie wyobrażałem, tylko brakiem roju owadów. Przed Himalaya schodzimy głęboko do koryta rzeki. Nagle wszystkie drzewa i bambusy pokrywają się mchem. Zakrywa gałęzie, zwiesza się grubymi strąkami i jest wszędzie. Świątynia. Miejsce tak tajemnicze, że przysiadam sobie gdzieś z boku i chłonę wilgotną ciszę. Jestem sam, jest pusto i cicho, i jest mi z tym niesamowicie dobrze. Jak potem się okazuje, to miejsce rzeczywiście nazywa się Świątynią. Na jednej z tabliczek tkwi napis, że miejsce poświęcone jest Bogu i okolicach Annapurny. Zaczyna padać grad. Jak tylko przestaje padać, ruszamy dalej. Jeszcze od czasu do czasu jakaś grudka uderzy w głowę. Ścieżka jest pokryta rozmokniętym gradem, który wygląda teraz jak śnieg. Dotarliśmy do Deulari po niecałej godzinie. Machhapuchhre na moment odsłania się, po czym znowu ginie w biało-szarych obłokach. W końcu dopada nas wieczorne zimno. Siedzimy w jadalni skuleni, oświetleni lampą naftową i czytamy książki. Jutro rano znowu powinno przyjść słońce, by po południu skryć się za deszczowymi chmurami.
28 marca 2005 r.
Seyuli Bazar (1200) - Chhumrung (2170) - Sinuwa (2070) Dzisiaj zobiliśmy całkiem spory kawałek drogi. Od rana mieliśmy piękne słońce, które zaczęliśmy przeklinać po niecałej godzinie marszu. Najpierw wolnym tempem szliśmy kilka godzin po w miarę równym terenie, a potem mieliśmy ponad 800 metrów podejścia do Chhumrung. Z Chhumrung jeszcze 400 metrów zejścia do rzeki i potem ponad 200 podejścia do naszego miejsca odpoczynku: Sherpa Guesthouse`u w Sinuwa. Po drodze dowiedzieliśmy się, że Piotr Pustelnik nocował wczoraj w Chhumrung. Jesteśmy, więc niecały dzień za nim. Martwimy się tylko o naszych tragarzy. Mają naprawdę porządne ładunki, a odcinki, które przemierzamy, nie są zwykłymi odcinkami dla trekkingów. Tylko dwa razy dłuższymi. Ale mamy nadzieję, że jeszcze chłopaki jutro dadzą radę i dojdziemy do Machhapuchhare Base Camp. Może tam też spotkamy się z Piotrem.
27 marca 2005 r.
Rano wstajemy o jakiejś nieprzyzwoitej porze. O 7 rano mamy autobus, a trzeba jeszcze zjeść śniadanie i się spakować. Jedziemy do Pokhary. Nikt nie potrafi nam powiedzieć ile ma trwać podróż. Z różnych odpowiedzi wnioskuję, że z 5 godzin, a w rzeczywistości jedziemy jeszcze 2 więcej. Nasz autobus wypchany jest po brzegi turystami i tubylcami. Jesteśmy w końcu na najbardziej ruchliwej i najpopularniejszej drodze Nepalu. Większość przyjeżdżających do Katmandu wcześniej czy później jedzie do Pokhary. Zatrzymujemy się dwa razy. Na śniadanie i na lunch. Taki tutaj już mają zwyczaj. Trzeba przestawić się na azjatyckie myślenie i nigdzie się nie spieszyć. Jedziemy wzdłuż przepięknych dolin, usianych poletkami ryżowymi, w których stoi mnóstwo wody. Na niektórych poletkach brodzą ludzie po kolana w błocie i ciągną za sobą zaprzęg wołów. Chmury są nad nami dosyć nisko i ogólnie panująca wilgoć stwarza wrażenie, że zaraz zacznie padać. W Pokharze szybka przesiadka do samochodu i jedziemy dalej. Naszym przewodnikiem jest Nowang Tenzing Sherpa. Teraz ma za zadanie doprowadzić nas do reszty wyprawy. Potem będzie naszym tragarzem wysokościowym. Nowang był już 3 razy na szczycie Everestu, raz od północy i dwa razy od południa. Brał już udział w ponad 20 wyprawach, głównie pod najwyższą górę świata. Na Annapurnie też był, od północy, ale na szczyt nie wszedł. Z Piotrem Pustelnikiem jedzie pierwszy raz. Nowang jest sympatycznym i otwartym Nepalczykiem, jednak trochę kiepskim w załatwianiu różnych spraw. Często mu pomagamy przy organizacji naszych tragarzy, czy przy załatwianiu noclegu. Samochód staje w małej miejscowości na skraju drogi. Tutaj ruszamy dalej na piechotę. Chmury stoją nisko i gdzieniegdzie grzmi. Każdy z naszych tragarzy niesie ponad 30 kg i zastanawia mnie, jakim cudem oni jeszcze się poruszają. I to w niezłym tempie. Jestem znowu wśród tych brudnych chat, uśmiecham się do wdzięcznych Nepalek, zagaduję z kimś po drodze. Rozsadza mnie energia. Chłonę całym sobą otaczające mnie drzewa, rzeki, chaty i chmury. Już jak jechałem autobusem czułem, że tutaj jest moje miejsce. Że nie wyobrażam sobie życia bez włóczęgi po tym kraju, bez dążenia pod jakąś górę, by ją pokonać. Daje mi to tyle siły, energii i wlewa życie w zmęczony organizm. Przed moim przyjazdem cały czas coś się działo, cały czas musiałem coś załatwiać, zdawać, jeździć, niedosypiać, by czasu starczyło na załatwienie wszystkiego w ciągu następnego dnia. A teraz to zmęczenie wydaje się dalekim wspomnieniem, a dookoła mnie kraj, który tak bardzo mi się spodobał... Po ponad dwóch godzinach marszu zatrzymujemy się w Seyuli Bazar, w Machhapuchhare Lodge. Jest już prawie ciemno, kiedy siedzimy przy herbacie z mlekiem i czekamy na naszych tragarzy i na Nawanga, który razem z nimi idzie. Jemy ryż zasmażany z warzywami i springrole. Niedaleko szumi rzeka...
26 marca 2005 r.
Z przygodami - Piotr i Marcin dotarli do Kathmandu. Piotr planowo 25 marca, Marcin z jednodniowym opóźnieniem.
22 marca 2005 r.
20 marca odlecieli do Katmandu Piotr Pustelnik (PL), Alek Waśniowski (lekarz, PL) i Vlado Strba (SLO). Oficjalnie wyprawa rozpoczęła się. 24 marca z Polski startuję razem z Marcinem Miotkiem i dwa dni później cała ekipa powinna być w komplecie. Naszym celem jest południowa ściana Annapurny. Ośmiotysięcznika uważanego za jeden z najniebezpieczniejszych, gdyż na dwóch wspinaczy, którzy osiągnęli wierzchołek przypada statystycznie jedna ofiara. Pójdziemy drogą Bonningtona. Skalnym filarem, któego trudności dochodzą do V+ A0, ale ma podstawową zaletę: jest jedną z najbezpieczniejszych (bo najmniej narażonych na lawiny) dróg na ścianie. Trzymajcie kciuki!
Piotr Morawski
www.piotrmorawski.com