Andrzej Czok niewątpliwie był jednym z najwybitniejszych alpinistów złotej ery działalności Polaków w górach najwyższych. Pierwsze wejście zimowe na Dhaulagiri, zdobycie Mount Everest nową drogą czy udany samotny atak Makalu, a równocześnie techniczne przejścia w Andach Peruwiańskich i na Thalay Sagar nie pozostawiają co do tego wątpliwości. Gdyby jego kariery nie przerwała przedwczesna śmierć, miał wszelkie szanse, by – podobnie jak Kukuczka, Kurtyka, Rutkiewicz czy Wielicki – być zaliczonym do światowej czołówki himalaistów. We wspomnieniach partnerów górskich i przyjaciół to nie niewątpliwa alpinistyczna klasa Andrzeja i jego talent zajmują pierwsze miejsce, lecz jego bezinteresowność, bezkonfliktowość, dobroć i życzliwość.
Andrzej Czok; fot. Krzysztof Wielicki
Początki i kolejne drabinki kariery górskiej
Andrzej Czok urodził się 11 listopada 1948 roku w Zabrzu. Pierwszy kontakt ze skałą miał stosunkowo późno – wiosną 1970 roku. Od razu złapał bakcyla i poświęcił się nowej pasji. Spędzanie w górach lub skałkach każdej wolnej chwili szybko zaprocentowało i po zaledwie dwóch sezonach Andrzej awansował do szerokiej taternickiej czołówki. Pierwsza wzmianka o jego dokonaniu znalazła się w omówieniu sezonu zimowego 1971-1972, w którym wspomniano powtórzenie Drogi Korosadowicza na Kazalnicy. Natomiast w wykazie letnich przejść z 1972 roku znajdziemy liczne jego przejścia z kategorii „Ciekawsze powtórzenia” – wszystkie w zespole z młodszym o cztery lata bratem Piotrem. Piotr Czok był wówczas nawet bardziej obiecującym taternikiem niż brat, a w tym sezonie odnotował więcej wybitnych przejść, zapisując na swoje konto także znakomite nowe drogi – przede wszystkim premierową linię na Kazalnicy poprowadzoną z Andrzejem Barą i Janem Kiełkowskim. Latem 1973 roku Czok wziął udział w poprowadzeniu nowej ważnej drogi tatrzańskiej – Przez Badyl na Młynarczyku, którą pokonał w ciągu trzech czerwcowych dni w zespole z Michałem Gabryelem, Tadeuszem Gibińskim i Januszem Skorkiem. […]
Podczas pierwszego przejścia drogi Przez Badyl na Młynarczyku, czerwiec 1973; fot. Janusz Skorek
Pierwsze spotkania z wysokością
W 1975 roku Czok po raz pierwszy miał okazję sprawdzić się w rozrzedzonym powietrzu. Znalazł się w składzie polskiej ekipy zaproszonej do wzięcia udziału w Międzynarodowym Obozie Alpinistycznym „Pamir 75”. Nie licząc gospodarzy, w wydarzeniu uczestniczyło 120 alpinistów z dziesięciu krajów (głównie socjalistycznych, ale także Szwajcarii, RFN i USA). Ośmioosobowa polska ekipa zrobiła podczas meetingu prawdziwą furorę dzięki szybkiemu zdobyciu Piku Lenina w sześcioosobowym zespole. Był to pierwszy siedmiotysięcznik, na którym stanął Czok. Równie wysoko oceniono brawurowy, nocny atak zespołu Czok – Piotr Malinowski – Wojciech Wróż na dziewiczy filar Piku XIX Zjazdu KPZR.
Po tej wyprawie było już jasne, że nasz bohater jest w pełni ukształtowanym alpinistą – świetnie wyszkolonym technicznie i sprawdzającym się na wysokości. Nic więc dziwnego, że kompletując dwudziestoosobowy skład wyprawy na K2 w 1976 roku, Janusz Kurczab pomyślał także o Czoku, któremu przydzielił rolę odpowiadającego za łączność. Cel wyprawy był niezwykle ambitny – wytyczenie nowej drogi na K2 biegnącej granią północno-wschodnią, a zarazem dokonanie drugiego wejścia na szczyt. Józef Nyka pisał, że mimo braku sukcesu „trzeba ją zaliczyć, do tych nielicznych ekspedycji, które, choć nieudane, w ostatecznym rozrachunku więcej wnoszą do historii alpinizmu i głębiej zapadają w pamięć pokoleń aniżeli niejedno efektowne zwycięstwo”. […]
Andrzej Czok i Janusz Skorek w trakcie wyprawy na Lhotse. W tle Lingtren, 1979; fot. Jerzy Kukuczka
Lhotse – czwarta góra ziemi
Pierwszy atak przypuścił zespół złożony z bodajże najsilniejszych czterech himalaistów z dwudziestoosobowego składu. Oprócz Czoka tworzyli go Andrzej Heinrich, Jerzy Kukuczka i Janusz Skorek. Podczas tego ataku objawiła się wielka przebojowość Czoka, który od początku – nie zważając na zdanie wielu wyprawowych kompanów – założył, że będzie zdobywał szczyt bez wspomagania tlenowego. Nawet Jurek Kukuczka nie był stuprocentowo przekonany do tego pomysłu. „Wykombinowałem wyjście pośrednie. Bez słowa biorę na plecy całą aparaturę, butlę i maskę, które ważą w sumie około 10 kilogramów, ale postanawiam nie podłączać się do tego wszystkiego. […] Będę się trzymał Andrzeja, pójdę sobie tak z godzinę – myślę – przekonam się, o ile szybciej »niesie« tych z tlenem.” – pisał Kukuczka. Okazało się, że różnica była nie tak duża i po niedługim czasie także Jerzy zostawił butle na śniegu i – jak wspominał Czok – szło mu świetnie: „Jurek jest doskonały – prowadzi o 100 metrów w przodzie, jednak co o 16 kilo mniej, to mniej”.
Ostatecznie zespół Heinrich – Skorek zjawił się na szczycie godzinę przed duetem Czok – Kukuczka. 4 października 1979 roku o godzinie 13 Czok zameldował przez radiotelefon do bazy: „Halo Baza, jestem na szczycie, bardzo się cieszę, że bez aparatury tlenowej, że nam to wyszło, że się udało pomimo tego piekielnego wiatru. Niech Janek Kosiar ostrzy skalpel, bo czucia w nogach prawie nie mam”. […]
Znacznie więcej informacji o Andrzeju Czoku znajdziecie w najnowszym numerze GÓR (267).