Po kilkudniowym zwiedzaniu Barcelony, miasta Gaudiego i ruchliwej ulicy la Rambla, flamenco i hiszpańskiego temperamentu, udaliśmy się w góry. Wobec naszej miernej raczej znajomości hiszpańskiego i - jak się okazało - nieznajomości angielskiego u pani w kasie na dworcu autobusowym, udało nam się dostać bilet nie do tej miejcowości, do której jechać planowaliśmy. Cieszył nas jednak fakt, że miejscowość, do której bilet nam sprzedano, znajdowała się na trasie w Pireneje. Nie zniechęcając się ruszyliśmy w dalszą drogę autostopem. Jak zauważyłam, Hiszpanie, a także inni obcokrajowcy przejeżdżający przez ten kraj, nie wahają się podejmować przydrożnych turystów. Podczas tej drogi, zostaliśmy nawet zaproszeni na kawkę, co było miłym akcentem w podróży. Nasza trasa wyglądała następująco: Barcelona - Lleida - Binefar - Barbastro - Castejon de Sos - Benasque. W miarę oddalania się od zgiełku miasta czułam, że ogarnia mnie spokój. Dzieje się tak zawsze, ilekroć obcuję z przyrodą. Jadąc krętymi drogami przedgórza Pirenejów podziwialiśmy niesamowite widoki - rysujące się na horyzoncie ośnieżone szczyty górskie, a w dole mieniące się w słońcu jeziorka o lazurowym kolorze.
Niestety, pod wieczór, kiedy dojechaliśmy do Benasque, pogoda uległa całkowitej zmianie. Padał deszcz ze śniegiem, było szaro i prawie rozczarowująco. Postanowiliśmy nie tracić czasu i wyruszyliśmy na szlak. Zmrok już zapadał, kiedy dotarliśmy do Cabana de Santa Ana. W Pirenejach jest wiele bacówek, z których mogą korzystać wędrujący. Niejednokrotnie wyposażone są one w stół, prycze czy zapas drewna do kominka. Zmylić mogą kłódki w drzwiach. Nie są one jednak zatrzaśnięte, a jedynie zabezpieczają przed samowolnym otwieraniem się drzwi. Jak się okazuje, bacówki znajdujące się tuż przy często uczęszczanych szlakach, mogą być w nieco gorszej kondycji, niż te, które pozostają na uboczu. Pierwszy nocleg pod dachem i w osłonięciu od wiatru i śniegu.
Następnego dnia, po posiłku ruszyliśmy w drogę. Śnieg nie przestawał padać. Mijający nas turyści, wyposażeni w rakiety śnieżne, nawet nie zapuszczali się w wyższe partie gór. Nikt się nie spodziewał takich ilości śniegu w kwietniu, albowiem z reguły w tym miesiącu panuje tu klimat wiosenny. W związku z zastanym stanem pogodowym do schroniska, do którego się wybraliśmy (Refugio de Estos), nie zachodzili żadni turyści. Kiedy dotarliśmy na miejsce, tj. na wysokość prawie 1900 m n.p.m., okazało się, że jesteśmy jedynymi gośćmi, a oprócz nas przebywali tam jedynie opiekun schroniska i jego pies.
Kolejne dni w górach to cisza i odpoczynek, krótkie wypady i przecieranie szlaków, obserwowanie przyrody, gra w domino i wreszcie oczekiwana poprawa pogody.
Kiedy schodziliśmy z gór, śnieg już topniał. Opuszczając tę piękną krainę i kierując się w stronę Costa Brava mijaliśmy pasterzy przepędzających stada owiec wyżej ku górskim halom. W Pirenejach zaczęła się wiosna.
Więcej nowości i ciekawych artykułów znajdziesz na naszym nowym serwisie: www.magazyngory.pl