facebook
 
nowy numer GÓR
 
 
 
 
 
szukaj
 
 
 
Nasz kanał RSS
2004-06-21
 

Skośna Direttissima - OKSYMORON

Poprowadzenie drogi taternickiej nie z dołu do góry, lecz w poziomie, można uznać za ekstrawagancję, ale może też być niezwykłym wyzwaniem.


Poprowadzenie drogi taternickiej nie z dołu do góry, lecz w poziomie, można uznać za ekstrawagancję, ale może też być niezwykłym wyzwaniem. Trzej zakopiańczycy - Jan Muskat, Jacek Jania i Zbyszek Zając - wykorzystując naturalne pęknięcie tektoniczne, przetrawersowali całą zachodnią ścianę Kościelca, od Karbu po Kościelcową Przełęcz. Wytyczyli drogę wspinaczkową, która nie tylko ma logiczny przebieg, ale jest najdłuższą na tym szczycie, bo liczy szesnaście wyciągów i należy do najtrudniejszych. Wycena VII- A3+ mówi wiele, ale nie mówi wszystkiego. Droga jest bardzo wymagająca psychicznie i ryzykowna.


Autorzy drogi od lewej: Zbyszek Zając, Jacek Jania i Jan Muskat (tyłem). Arch. Jan Muskat



Epopeja Kościelcowa

Szaleńczy pomysł przejścia pęknięcia tektonicznego, czyli tzw. Skośnej Direttissimy na zachodniej ścianie Kościelca zakiełkował w mojej głowie dwa, może trzy lata temu. Jest to tak ewidentna formacja skalna, przecinająca w poprzek całą ścianę, że niezrobienie jej byłoby grzechem. Jacek Jania i Zbyszek Zając, moi przyjaciele i towarzysze górskich przygód, bez zmrużenia oka przystali na ten pomysł. Problemem był czas, a w zasadzie jego brak - dopiero po dwóch latach, na wiosnę 2003 roku, nastąpiła pełna mobilizacja. Ustaliliśmy, że bez względu na wszelkie przeciwności, wygospodarujemy parę dni na zmierzenie się ze skośną direttissimą. W praktyce okazało się, że przejście jej jednym ciągiem nie wchodziło w rachubę. Wolne dni, które mogliśmy przeznaczyć na wspinanie, rozrzucone były na przestrzeni wielu tygodni.

Rekonesans

Początek czerwca 2003 r. Wjeżdżamy kolejką na Kasprowy Wierch. Pogoda ładna, widoki wspaniałe, ruszamy żwawo na Świnicką Przełęcz. Z niej zachodnia ściana Kościelca jak na dłoni. Charakterystyczna linia, tnąca całą ścianę od szlaku do grani przykuwa naszą uwagę. Patrzymy, analizujemy, robimy zdjęcia. Podekscytowani ruszamy w jej kierunku. Krótkie zejście i za pół godziny stajemy na Karbie. Chwilę później, bez większych trudności odnajdujemy wygodną półkę, wtrawersowującą w zachodnią ścianę, która jest początkiem skośnej direttissimy (od Karbu 15 minut podejścia szlakiem). Na przełamaniu ściany, gdzie półka traci znacznie na swej szerokości, zatrzymujemy się. Chwila odpoczynku przed niewiadomym. Kanapki, herbata.
Dzisiaj będę prowadził. Jak zawsze w takich chwilach towarzyszy mi dreszczyk emocji. Ruszam. Zwężająca się półka doprowadza mnie do lekko poderwanego, krótkiego kominka. Schodzę nim dwa metry, na wygodne stopnie. Zakładam stanowisko. Ściągam Jacka i Zbyszka. Te pięćdziesiąt metrów trawersu o trudnościach III było znakomitą rozgrzewką. Asekurowany przez Zbyszka wychodzę z komina na stromawą płytę. System narzucających się gzymsików wprowadza mnie w bardziej wymagający teren. Mokra, stroma płyta, zamknięta okapem, spod którego sączy się woda, nie wygląda zachęcająco. Bez większego entuzjazmu zaczynam trawersować. O dziwo, nie jest tak strasznie. Rysa pod okapem daje możliwości dość dobrej asekuracji. Szóstkowym trawersem dochodzę do komina, którym wiedzie droga Wojtka Matei i Roberta Kłaka. Na linie spore tarcie. Postanawiam założyć pośrednie stanowisko i ściągnąć Jacka. Linę wpinam na sztywno.
Asekurując się z ropemana i karabinka wpiętego w linę, dochodzi do mnie Jacek. Zamieniamy się miejscami. Kończę trawers w kominie i wychodzę na dużą, wygodną półkę. Pół godziny później jesteśmy na niej w komplecie. Mokry wyciąg oceniamy na VI-. Po stu metrach trawersu wspinam się wprost w górę. To jedyny wyciąg w pionie na całej naszej drodze. Wspinam się z wielką radością. Skała sucha, trudności V i do tego parę starych, pewnych haków (ten wyciąg należy do drogi Gąsieckiego). Wydostaję się na wielką półkę, skąd biegnie dalszy ciąg pęknięcia tektonicznego. Ściągam partnerów. Decydujemy się na zakończenie dzisiejszego rekonesansu. Wychodzimy ze ściany drogą Gąsieckiego. O zmroku docieramy do Kuźnic.


Fot. Grzegorz Głazek/Master Topo



Drugi dzień

Podchodzimy pod ścianę pełni rozterki. Od naszego rekonesansu minęło kilka dni. Zimno i delikatny kapuśniaczek. Pod ścianą spotykamy Monikę Niedbalską i jej partnera, czekających na poprawę pogody. My natomiast zachowujemy się jak automaty, zaprogramowane do specjalnego zadania. Bez zbędnych słów ubieramy uprzęże i przygotowujemy się do wspinania. Tak jakby to, co nas otacza: mokra ściana, zimny wiatr i brak perspektyw na poprawę, były chwilową iluzją, czymś, co nas nie dotyczy.
Jacek prowadzi pierwszy wyciąg na Drodze Byczkowskiego, którym dociera do wielkiej półki i naszego poprzedniego stanowiska. Wspinam się z ciężkim plecakiem. W tych warunkach trudno nazwać to przyjemnością. Patrzę w dół i widzę Monikę i jej partnera wspinających się pod nami. Czyżby wzięli z nas przykład? Czy też żądza wspinania jest silniejsza od zdrowego rozsądku?
Jesteśmy znów razem na półce, którą opuściliśmy parę dni temu. Jacek prowadzi. Dwoma trzydziestometrowymi wyciągami dochodzi do stanowiska na Drodze Kajki. Wyciągi krótkie lecz treściwe. VI- i VI+.
Następny wyciąg prowadzi Zbyszek. Dwa poderwane zaciątka na początku trawersu zmuszają go do pełnej koncentracji. Miejsce to wyceniamy także na VI- i VI+. Dalsza, łatwiejsza część wyciągu doprowadza Zbyszka pod okapy Jungera. Zakłada stanowisko na krawędzi okapu. Jacek, idąc jako ostatni i trawersując metr niżej niż my, znajduje nietknięty zębem czasu karabinek Bonaitti z czerwonym zamkiem, dyndający w pętli. Prawdopodobnie został on po próbie Krzysztofa Żurka i Bogusława Probulskiego. Takie karabinki były dostępne w klubie wysokogórskim w Zakopanem w latach siedemdziesiątych. Mnie przypada w udziale następny wyciąg trawersu pod Okapami Jungera. Wyciska ze mnie siódme poty. Wiszę oparty o potężny graniastosłup, wrastający w okap. Jestem na stanowisku drogi. Proszę się Wspinać. Obserwuję zmagania Jacka. Dzień powoli chyli się ku zachodowi. Zewsząd otacza mnie przenikliwe zimno. Ubieram kurtkę goreteksową. Trochę cieplej. Słyszę jednostajny odgłos wiercenia, rozbijający błogą ciszę niby intruz, który próbuje wedrzeć się tam, gdzie go nie chcą. To odgłos powstawania nowej drogi. Odgłos na tyle natrętny, iż mam wrażenie, że wiercący chce się przedostać na drugą stronę Kościelca. Jacek już jest koło mnie. Mości się na stanowisku. Czekamy na Zbyszka.
Słabiutkie punkty (przeloty) na tym odcinku to duże zagrożenie i możliwość potężnego wahadła. Mimo to bez większych przygód Zbyszek dochodzi do nas. Lekko podekscytowany wyrzuca z siebie:
- To musi być A3+.
W zapadających ciemnościach zjeżdżamy pod ścianę. Ściągamy linę.

Trzeci dzień

Jesteśmy znów na stanowisku pod graniastosłupem. Jacek, rozgrzany prowadzeniem, kontynuuje wspinanie. Pięknym pięćdziesięciometrowym wyciągiem dochodzi do drogi Dziędzielewicza i zakłada stanowisko przed tzw. Trawersem na Rękach. Teraz kolej na Zbyszka Zająca. Ciekaw jestem, jak sobie poradzi i jak wyceni ten wyciąg, który omyłkowo przeszedłem zimą 1977 roku, myśląc, że jestem na oryginalnej drodze. Pamiętam, że cały czas wspinałem się na granicy odpadnięcia, ale jakoś szczęśliwie dotrwałem do końca. Mój partner, Marek Harasimowicz, zaliczył potężne wahadło. Był cały i zdrowy, ale żaden z nas nie był zdolny do dalszej wspinaczki.
Zbyszek szybko uporał się z tym kruchawym i trudnym wyciągiem, wyceniając go na VI+!!R (ryzykownie). Kominkiem wyjściowym opuszczamy ścianę. Na dzisiaj starczy. Jesteśmy psychicznie zmęczeni tym nieustannym trawersem.


Na prowadzeniu pomiędzy Dziędzielewiczem a Sprężyną. Fot. Szymon Szaluś



Czwarty dzień

Wchodzimy Drogą Stanisławskiego i zjazdem docieramy do naszego ostatniego stanowiska. Jestem na czele zespołu. Pierwszych kilkanaście metrów to wygodna półka bez większych trudności. Dochodzę nią do nyży, w której próbuję się zaasekurować. Słabiutko wbity hak nie wzmacnia mojej bojowości. Schodzę dwa metry w dół i trawersuję dalej. Wspinanie coraz trudniejsze i asekuracja wymagająca. Czuję, jak tracę siły. Rezygnuję z klasycznego przejścia. Łapię się haka. Dwa punkty A0 wprowadzają mnie na kluczowy trawers na Sprężynie. Czuje się tutaj jak na autostradzie. Przebyty wyciąg wyceniamy na VII- i 2 x A0. Jackowi przypada w udziale następne prowadzenie.
Jedenasty wyciąg w suchej skale był dla naszej trójki wielką przyjemnością. Jesteśmy już wszyscy na platformie w Kominie Stanisławskiego. Pakujemy plecaki i żegnamy się ze ścianą.

Dzień piąty

Jak zawsze wjeżdżamy kolejką na Kasprowy i jak zawsze wchodzimy w ścieżkę, obchodzącą Beskid. I tu niemiła niespodzianka: zostajemy zatrzymani przez nadgorliwego pracownika straży granicznej. Na nic nie zdały się nasze tłumaczenia, że jesteśmy wspinaczami, przewodnikami, nawet argument Jacka, że od Przełęczy Liliowej szlak biegnie cały czas po słowackiej stronie, nic nie wskórał. Dokumenty, spisywanie, niepotrzebnie szarpane nerwy. Z dużym opóźnieniem docieramy pod ścianę. Na platformę docieramy Drogą Stanisławskiego. Zbyszek w pełnym rynsztunku, gotowy do wspinania, wysłuchuje moich ostatnich uwag. Rusza.
Robi trzy metry trawersu nad czeluścią Komina Świerza. Po czym wprost do góry do naszego pęknięcia tektonicznego. Te parę metrów to bardzo ryzykowne wspinanie. O konsekwencjach odpadnięcia nawet nie chcę myśleć. Słyszę najcudowniejszy dźwięk wbijanego po ucho haka. Zbyszek jest uratowany.
Dalsza część prowadzi wzdłuż obrywu na Drodze Stanisławskiego, do którego doszło w latach sześćdziesiątych. Zbyszek znika za przełamaniem ściany, a lina wolniutko przesuwa się w karabinkach. Rozmowy z Jackiem przerywa nam informacja od Zbyszka. Jest na stanowisku. Chcąc przyspieszyć wspinanie, postanawiamy z Jackiem poruszać się jednocześnie. W ten prosty sposób (może nieco ryzykowny) skracamy czas przejścia o jedną trzecią.
Stałe klincale i samoróby plus nasze friendy dały nam poczucie pełnego bezpieczeństwa na tym stanowisku. Haki zostały z próby Maćka Pawlikowskiego, który prawdopodobnie wycofał się z tego miejsca.
Zadanie Jacka to trawers wiszącego filarka. Jesteśmy jakieś trzy metry pod pęknięciem tektonicznym, które nie daje żadnych szans ani klasycznego, ani hakowego przejścia. Chcąc uniknąć jakichkolwiek wierceń, decydujemy się zrobić trawers poniżej. Słońce grzeje bardzo przyjemnie. Rozbieramy się.
Jacek zaczyna się wspinać. Pierwsze metry puszczają klasycznie, dalej teren zmusza go do korzystania ze sztucznych ułatwień. Ten pięćdziesięciometrowy wyciąg wyceniony na V+A2 kończymy po ciemku.
Łatwym trawersem wychodzimy ze ściany. Ale to nie koniec naszej epopei.


Fot. Jacek Jania



Szósty dzień

Pogoda piękna i znów jesteśmy pod zachodnią ścianą Kościelca, tym razem prawie na przełęczy. Zaklepałem sobie prawo prowadzenia tych dwóch ostatnich wyciągów. Wracamy do ostatniego stanowiska. Dochodzę do pęknięcia tektonicznego i zaczynam trawers. Po dwóch długościach liny wychodzę nim na kościelcową grań. Te dwa piękne, klasyczne wyciągi były dla mnie rekompensatą za cierpienia i stresy, jakie zgotowała nam skośna direttissima. Drogę postanowiliśmy nazwać Oksymoron.

Wielkie podziękowania dla Marcina Szyndlera, Szymona Szalusia, Dawida Krzyściaka i Jacka Stawarza za pomoc i dokumentację filmową. Mieli oni wszyscy bezapelacyjny wkład w realizację i powstanie Oksymoronu. Dziękujemy.

Drogę poświęcamy pamięci Bartka Olszańskiego.

Na szesnastostowyciągowej drodze o trudnościach VII- A3+, długości ponad 630 metrów, nie wbiliśmy ani jednego nita, nie wywierciliśmy żadnego otworu. Mamy wielka prośbę do śmiałków, którzy zechcą się zmierzyć z Oksymoronem, żeby nawet nie myśleli o zabieraniu wiertła czy też wiertarki. Możliwość odhaczania poszczególnych wyciągów, jak najbardziej istnieje, zważywszy na fakt pozostawienia przez nas kilkunastu stałych punktów.

Oksymoron - termin literacki, zestawienie wyrażeń o przeciwstawnych znaczeniach, pełniące funkcję metafory lub paradoksu, np. gorzkie szczęście. Tak nazwali zakopiańscy taternicy swój trawers zachodnią ścianą Kościelca. Na jednej szali położyli swoje stresy i cierpienia związane z pokonaniem ciągu trudności, na drugiej - radość wspinaczki i piękno wytyczonej linii.

Tekst: Jan Muskat

(kg)

Więcej nowości i ciekawych artykułów znajdziesz na naszym nowym serwisie: www.magazyngory.pl
 
Kinga
 
 
Kinga
 
2024-07-19
HYDEPARK
 

MNICH I KARABIN – w kinach od 2 sierpnia

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
 
Kinga
 
2024-05-06
HYDEPARK
 

RIKO – premiera książki już 9 maja!

Komentarze
0
 
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com