O bardzo istotnej, lecz mało spektakularnej roli routesetterów na zawodach wspinaczkowych, najliczniejszej nacji w tym fachu podczas XXXIII Letnich Igrzysk Olimpijskich w Paryżu oraz wyzwaniach związanych z przygotowaniem emocjonującego widowiska z OLGĄ NIEMIEC rozmawia ANDRZEJ MIREK.
Olga w pracy, czyli setting podczas Pucharu Europy w Krakowie; fot. Szymon Aksienionek
POCHODZISZ ZE WSPINACZKOWEJ RODZINY…
Tata jest właścicielem szkoły Kilimanjaro i wspina się „od zawsze”, podobnie jak mama. Dwójka moich dzieci również chodzi na zajęcia wspinaczkowe. Gdy córka w wieku około pięciu lat dowiedziała się, że jedna z moich sióstr nie ma nic wspólnego z tą tradycją, był bardzo zaskoczona i zaczęła sprawdzać pozostałych członków rodziny. Nie mogła uwierzyć, gdy ktoś oświadczał, że się nie wspina. Odetchnęła z ulgą, jak dotarła do dziadka Waldka…
JAK ZACZYNA SIĘ KARIERA ROUTESETTERSKA? OD STAŻU U DOŚWIADCZONEJ OSOBY?
Niestety, nie ma czegoś takiego. Każdy indywidualnie musi zawalczyć o siebie i włożyć w to dużo pracy. Mało kto wie, ile poświęcenia, rozmów i maili bez odpowiedzi kosztowało mnie dotarcie tu, gdzie jestem. Moja kariera rozwinęła się za granicą, bo w Polsce odmawiano mi pracy. Nigdy nie było zalecanej ścieżki, którą należało podążać, żeby zostać routesetterem. Teraz IFSC [International Federation of Sport Climbing – przyp. red.] stara się to zmienić – powstała oficjalna path way, opublikowana na stronie federacji. Niestety, jeszcze nie działa w pełni, raczej jest w fazie rozwoju.
JAK ZNALAZŁAŚ SIĘ W TEAMIE ROUTESETTERÓW PRZYGOTOWUJĄCYCH DROGI NA IGRZYSKA? PRZYPOMNĘ, ŻE POZA TOBĄ POLSKĘ REPREZENTUJĄ TEŻ TOMASZ OLEKSY (BULDERY) I ADAM PUSTELNIK (LINA).
Decyzja organizatorów stanowi dla mnie zagadkę, ale niezależnie od tego jest ona ukoronowaniem ciężkiej pracy i docenieniem moich umiejętności. A prywatnie to spełnienie marzenia.
Rozmyślania nad sekwencją bulderu – Dock Masters 2024, Holandia; fot. Kaleb Thomas
MIAŁAŚ JAKIEŚ RYWALKI?
Tu nie ma rywali. Wszyscy jesteśmy dobrymi znajomymi i wspieramy się nawzajem. Nie mieliśmy wpływu na skład teamu, więc ciężko mówić o jakiekolwiek konkurencji. W zeszłym roku były tylko dwie kobiety z uprawnieniami IFSC – Japonka Tsukasa Mizuguchi i ja. Obie jedziemy do Paryża. Obie też będziemy kręciły buldery, co jest dla mnie o tyle zaskakujące, że w sumie przygotowałam więcej pucharów świata z liną niż bulderowych.
ZAWODY Z LINĄ WYMAGAJĄ WIĘCEJ SIŁY?
Powiedziałabym, że to raczej buldery są bardziej obciążające. Ruchy są na nich dużo trudniejsze niż na drogach. Trzeba być w lepszej formie fizycznej, aby przygotowywać baldy.
PAMIĘTASZ SWOJĄ REAKCJĘ NA WYBÓR DO TEAMU?
Jak się dowiedziałam, to aż usiadłam z wrażenia. Bardzo się ucieszyłam, bo marzyłam o tym, ale wiedziałam, że mogą wskazać kogoś innego. Niektórzy twierdzili, że mam szansę pojechać, ponieważ jestem kobietą, a IFSC stawia na różnorodność. To trochę krzywdzące. Igrzyska to największa impreza, na którą jesteśmy starannie dobierani, więc nie ma miejsca na przypadek. Każdy członek ekipy musi być dobry i mieć wystarczające doświadczenie. Liczyłam się z tym, że mogę nie zostać powołana niezależnie od mojej płci. Jest to ogromna nobilitacja, ale i odpowiedzialność.
Rozmawiał / ANDRZEJ MIREK
Cały wywiad został opublikowany w Magazynie GÓRY 2/2024 (295)
Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > czytaj.goryonline.com