Czy Messner jest jednym z największych alpinistów w dziejach? Bez wątpienia. Choć z pewnością znajdą się tacy, którzy będą z tym dyskutować, argumentując, że Reinhold miał najmocniejszy PR, a było wielu lepszych. Będą dowodzić, że budował swoją popularność także na kontrowersjach i że był równie sprawnym biznesmenem, co himalaistą. Ale co z tego? Gdy zsumujemy jego wyniki alpinistyczne z tymi osiągniętymi na salonach i w biznesie, okaże się, że był skuteczny jak nikt inny.
I to na długo nie tylko przed powstaniem mediów społecznościowych, ale nawet Internetu. Oprócz kilku absolutnie epokowych osiągnięć – najpierw w Dolomitach i Alpach, a potem w górach najwyższych – jest autorem kilkudziesięciu książek i twórcą słynnego Messner Mountain Museum z sześcioma oddziałami oraz działającej charytatywnie Messner Mountain Fundation. W tej części artykułu skupię się jednak na wybranych przejściach, którymi na zawsze zapisał się w historii alpinizmu.
1. PHILLIPE – FLAMM SOLO
Messner dokonał około 100 pierwszych przejść w Alpach i Dolomitach, więc niełatwo wyselekcjonować jedno największe. W końcu w jego wykazie znajdziemy kilka przepięknych nowych dróg (między innymi na południowej ścianie Marmolady, północno-zachodniej ścianie Civetty, północno-zachodniej ścianie Monte Pelmo, zachodnim filarze Ortlera czy zachodniej ścianie Furchetty). W 1968 roku wytyczył linię uznawaną za pierwszą w stopniu VII w Alpach (po dziesięcioleciach okazało się, że było to nawet VIII−), biegnącą środkowym filarem Sasso del Croce. Był także pionierem modernistycznych szybkich przejść w Alpach. W 1969 roku wraz z Erichem Lacknerem jako pierwszy w ciągu jednego dnia przewspinał Centralny Filar Frêneya. Największe osiągnięcie na tej niwie to jednak przebiegnięcie północnej ściany Eigeru w zespole z Peterem Habelerem w 1974 roku. Zespół pokonał legendarną drogą na Mordwandzie w czasie poniżej 10 godzin, podczas gdy wcześniej najszybsze przejście trwało… trzy dni. Do dzisiaj ten wynik, zważywszy na jakość ówczesnego sprzętu, jest niewiarygodny. Dość powiedzieć, że najszybszy polski team zrobił je w 15,5 godziny.
Ale jeśli mam wskazać to jedno, jedyne osiągnięcie, wybór padnie na przesolowanie drogi Phillipe – Flamm na północnej ścianie Civetty, a konkretnie – wierzchołka Punta Tissi. W 1969 roku ta linia wciąż uchodziła za najpoważniejszą czysto klasyczną w Dolomitach.
Podczas akcji Reinholda nie zraziła niepewna pogoda. Pierwszy mały kryzys mentalny przyszedł pod okapem nazywanym Schupendach. Po jego przezwyciężeniu Tyrolczyk kontynuował wspinaczkę słynnymi trawersami, na których autoasekuracja była szczególnie skomplikowana. Dwie trzecie 900-metrowej ściany pokonał w zaledwie trzy godziny. Wyżej dopadła go burza z gradem i piorunami. Przemoczone, bawełniane spodnie i koszula krępowały ruchy.
Mimo to poruszał się jak maszyna w górę słynnego systemu kominów. „Mgła była gęsta jak mleko. Raz tylko, gdy deszcz na chwilę ustał, dojrzałem schronisko Tissi. Nasiąknięte wodą spodnie bardzo mi ciążyły. Zdjąłem je więc, wykręciłem i przewiązałem wokół pasa. Poruszałem się jak automat, instynkt podpowiadał, co robić. Oczy dostrzegały, ręce za coś chwytały. Niczego nie planowałem, nad niczym się nie zastanawiałem – po prostu zdobywałem wysokość” – tak Reinhold opisywał wspinaczkę w górnych partiach ściany w książce Wolny duch. Niedługo później pokonał w tym samym stylu inną słynną linię – Drogę Meranera na północnej ścianie Furchetty.
Na szczycie Nanga Parbat po wejściu solo i nową drogą, 1978; fot. arch. Reinhold Messner
2. Hidden Peak w stylu alpejskim
Gdy pisze się o pionierach tego stylu w górach najwyższych, zwykle najpierw pada nazwisko naszego Kurtyki czy Brytyjczyków Douga Scotta lub Alexa MacIntyre’a, ale to właśnie Messnerowi i jego równie znakomitemu partnerowi, Peterowi Habelerowi, zawdzięczamy przełomowe wytyczenie pierwszej takiej drogi na ośmiotysięczniku.
Mowa oczywiście o przejściu północno-zachodniej ściany Gaszerbrumu I, czyli Hidden Peaka. „To była prawdziwa rewolucja, zdobywanie najwyższych gór Ziemi trudnymi drogami i z minimalnym wyposażeniem. Aklimatyzować się na innych szczytach się, a potem szybko wejść i zejść. Dotychczas wszystkie ośmiotysięczniki zdobywane były z zakładaniem obozów i lin poręczowych. Minimalny bagaż takiej wyprawy to dwie tony. Myśmy mieli wszystkiego razem tylko 200 kg” – deklarował Reinhold w książce Moje życie na krawędzi.
W ciągu pierwszego dnia akcji Peter i Reinhold pokonali całą dolną część ściany. Po wcześniejszych wspinaczkach znali się świetnie i mieli do siebie pełne zaufanie. Szli niezwiązani, a Messner był w stanie nawet filmować swojego partnera kamerą 16 mm, robiąc spektakularne ujęcia na barierze skalnej kończącej te partie urwiska. Zespół porównał ten odcinek do północnej ściany Matterhornu. Na wysokości 1200 metrów rozbili maleńki namiocik.
Nocą Habeler cierpiał z powodu silnego bólu głowy. Na szczęście rano był w stanie kontynuować wspinaczkę, więc Tyrolczycy zostawili plecaki w obozie i w ciągu sześciu godzin zdobyli 1000 metrów ściany dzielących ich od szczytu. Pod wieczór zameldowali się z powrotem w namiocie, który kilka godzin później zniszczyły podmuchy wiatru. W rezultacie trzeci dzień schodzenia po własnych śladach do podnóża ściany był typową walką o przetrwanie. Do głównej bazy po drugiej stronie góry powrócili po pięciu dniach od jej opuszczania. Wiedzieli, że otworzyli nowy rozdział w historii himalaizmu.
„Tak oto wprowadziłem do alpinizmu styl, który na nowo uczynił ten sport porywającym wyzwaniem. Odczuwałem ogromną satysfakcję. Jesienią jeździłem z prelekcjami, a będąc w Salzburgu, przeczytałem w The Times następującą informację: «Dwóch brytyjskich wspinaczy zdobyło Everest południowo-zachodnią ścianą». Relacja o wyczynie Dougala Hastona i Douga Scotta, którzy jako pierwsi z zespołu Chrisa Boningtona weszli na wierzchołek Everestu, obudziła we mnie ducha przygody” – wspominał Messner w Wolnym duchu. Już wtedy powstał plan solówek na ośmiotysięcznikach.
Tekst / PIOTR DROŻDŻ
Cały tekst został opublikowany w Magazynie GÓRY 3/2024 (296)
Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > czytaj.goryonline.com