Wyprawie w Tien-Szan od samego początku towarzyszyły spore emocje. Ich źródłem były głównie doniesienia o toczących się w tym rejonie walkach z islamskimi rebeliantami.Dla nas największym utrapieniem okazały się jednak sfory tajniaków, starających się wyłudzić pieniądze oraz niekompetencja policji.
W ciągu trzech dni przejechaliśmy pociągiem przez kilka stref klimatycznych i roślinnych. Rozległość lasów, bezkres stepów, półpustyń i pustyń Azji Środkowej zrobiła na nas niesamowite wrażenie.
W okolicach Czimkientu pociąg wjechał w rozległą dolinę rzeki Arys, skąd rozpościera się panorama Tien-Szanu. Góry wypełniają cały horyzont. Nad wysuszonymi, pustynnymi w tym miejscu zboczami masywu wznosi się ośnieżony szczyt Manasu 4484 m. W kilkanaście godzin później dotarliśmy do Ałma - Aty, do niedawna stolicy Kazachstanu. Miasto naszym zdaniem nie jest szczególnie atrakcyjne. Jedynym miejscem wartym zobaczenia, polecanym przez jego mieszkańców, jest cerkiew położona w jednym z parków miejskich.
W ciągu trzech dni przejechaliśmy pociągiem przez kilka stref klimatycznych i roślinnych. Rozległość lasów, bezkres stepów, półpustyń i pustyń Azji Środkowej zrobiła na nas niesamowite wrażenie.
W okolicach Czimkientu pociąg wjechał w rozległą dolinę rzeki Arys, skąd rozpościera się panorama Tien-Szanu. Góry wypełniają cały horyzont. Nad wysuszonymi, pustynnymi w tym miejscu zboczami masywu wznosi się ośnieżony szczyt Manasu 4484 m. W kilkanaście godzin później dotarliśmy do Ałma - Aty, do niedawna stolicy Kazachstanu. Miasto naszym zdaniem nie jest szczególnie atrakcyjne. Jedynym miejscem wartym zobaczenia, polecanym przez jego mieszkańców, jest cerkiew położona w jednym z parków miejskich.
W lasach niemal zupełnie brak jest runa. Lasy w Tien-Szanie tworzy świerk tienszański o charakterystycznych strzelistych koronach. Na tym obszarze jest to jedyny gatunek lasotwórczy sięgający w Zailijskim Ałatau do 2600 - 3000 m.
W góry poszliśmy doliną Średniego Talgaru do turbazy Talgar (coś w rodzaju schroniska). Droga była bardzo niewyraźna, miejscami nie było jej zupełnie. Poza tym liczne gołoborza z tzw. "ruchomymi kamieniami" oraz obrywy ziemi schodzące stromo do samej rzeki na dnie doliny, sprawiały, że trasa była bardzo niebezpieczna.
W turbazie Talgar, niegdyś sporej osadzie, mieszka dziś sezonowo dwóch ludzi. Nazwaliśmy ich: Gruźlik i Lunatyk - to naprawdę wiele tłumaczy. Zajmują się podawaniem komunikatów meteorologicznych. Dolina Średniego Talgaru jest odwiedzana jednak bardzo rzadko. Byliśmy pierwszymi turystami od wielu miesięcy.
Turbaza położona jest w baśniowej scenerii wysokogórskiej. Obaj panowie wydają się nie do końca to doceniać. Bezpośrednie otoczenie bazy przypomina bardziej składnicę złomu, a to za sprawą jakiegoś kataklizmu, który zmiótł niegdyś z powierzchni ziemi całą osadę (około 10 zabudowań).
Przed południem następnego dnia wyruszyliśmy w kierunku przełęczy opisanej na mapach jako TEU. Doprawdy nie mam pojęcia, czy to skrót, czy pełna nazwa. Jej wysokość podawana jest bardzo różnie. Nam najbardziej podoba się wersja, zgodnie z którą ma ona 4050 m (najwyższa z podawanych). Dojście do przełęczy zajęło nam półtora dnia. W niespełna godzinę po opuszczeniu turbazy wyszliśmy ponad górną granicę lasu. Przed nami rozpościerały się bajecznie kolorowe łąki wysokogórskie. Zewsząd dochodził do nas głos świstaków, a od skał odbijały się nawoływania wieszczków. Klimaty zbliżone do alpejskich. Altimetr pokazywał 2600 m. Z wału moreny czołowej mieliśmy szeroki wgląd w potężną dolinę, którą przemierzaliśmy oraz na jęzory lodowcowe wypływające spod szczytu Pik Talgar (4973 m). Sądząc po kształcie doliny, w miejscu, w którym staliśmy, lodowiec miał widocznie niegdyś swój maksymalny zasięg. Prawdopodobnie w okresie zlodowaceń nie cały masyw Zailijskiego Ałatau pokryty był lodem.
Z każdą godziną wędrówki roślinność ubożała, zamiast niej pojawiły się żwiry oraz pokryte porostami skały. Wieczorem doszliśmy do miejsca, w którym rzeka Średni Talgar przegrodziła nam drogę. Ponieważ jej przekroczenie o tej porze dnia wydało nam się ryzykowne, zdecydowaliśmy się poczekać do rana. Siła tutejszych rzek jest tak ogromna, że woda z łatwością transportuje potężne głazy. Do dziś dźwięczy mi w uszach huk toczonych przez rzekę kamieni. Następnego dnia potok mile nas zaskoczył. Znacznie stracił na impecie, był węższy, a przede wszystkim o wiele cichszy.
Dalsza droga biegła grzbietem moreny bocznej. Jak na tutejsze warunki była całkiem wyraźna i nie sprawiała większych trudności technicznych. Ostatni jej fragment przebiegał przez niewielki lodowiec, choć sama przełęcz jest wolna od lodu i śniegu. Zarówno przy wchodzeniu jak i przy schodzeniu sporą uciążliwością było dla nas niestabilne podłoże. Poruszanie się po rumoszu, którego elementy mają średnice około 40 - 100 cm wymagało sporej koncentracji. W tych warunkach dodatkowych emocji dostarczało spore nachylenie stoku, rzędu 30 stopni.
Widoki z przełęczy były po prostu imponujące. Po horyzont - skała i lód. Szczególne wrażenie zrobił na nas Pik Talgar, wznoszący się ponad 2 km nad dnem doliny oraz rozległość masywu Zailijskiego Ałatau. Z przełęczy zeszliśmy doliną bez nazwy w kierunku rzeki Lewego Talgaru do wysokości około 3000 m, gdzie rozbiliśmy obóz.
Następny dzień upłynął nam pod znakiem przeprawy przez rzekę Lewy Talgar. Do wieczora szukaliśmy najlepszego miejsca do jej przekroczenia. Klucząc po lasach i pokonując kolejne przeszkody natury geologicznej, szliśmy w górę rzeki w kierunku Przełęczy Turistow. Drugi brzeg rzeki to już spora komercja. Droga jest wyraźna, turystów, także tych z za Odry, całkiem niemało. Ostatniego dnia przeszliśmy jeszcze jedną przełęcz ( Pier. Talgarski) 3163 m. Zmęczenie a przede wszystkim ogromne wyczerpanie organizmu, co raz bardziej dawało nam się we znaki. Powoli, odpoczywając co 5 -10 metrów, zeszliśmy do Doliny Małej Ałmatienki - doliny zdewastowanej (tj. turystycznie zagospodarowanej) z wyciągami, stadionami (w tym słynnym stadionem `Medeo"), zaporami i innymi przejawami geniuszu ludzkiego. Okropny widok. Jeszcze wieczorem tego samego dnia dotarliśmy do hoteliku przy ulicy Mitina.
Kolejny etap podróży prowadził nas drogą przez Shilik, Kanion Kegen (Szaryn) do Ananieva nad jeziorem Issyk-Kul. Na dworcu klasyczna scenka: byliśmy naciągani na transport do Kanionu Kegen chyba przez wszystkich cwaniaczków z całej okolicy. Proponowane ceny za kurs od 100 do 1000 USD. Doprawdy, chciwość zupełnie przysłoniła tym ludziom zdrowy rozsądek. Po dłuższych negocjacjach czynionych pewnym siebie głosem, udaje nam się dojechać na miejsce za 3 USD od osoby.
Wysiedliśmy na środku pustyni, gdzieś na końcu świata. Cisza na pustyni wydaje się być cichsza niż gdziekolwiek indziej. Od drogi asfaltowej do kanionu jest około trzech godzin dreptania przez pustynię. Na miejscu byliśmy wieczorem. Bez wątpienia jest to najlepsza pora, żeby go zobaczyć i utrwalić w pamięci pierwsze wrażenie. Kanion Kegen zajmuje dość znaczną powierzchnię. Według mnie ma około 30 km długości i 10 km szerokości. Zbudowane z piaskowca skały sterczą nad dolinami okresowych rzek stromymi ścianami wysokimi na 50 - 150 m. Wśród ostańców uwijały się kuropatwy skalne, pustułeczki, ścierwniki białe, kanie czarne i przeróżne białożytki. Świat zwierzęcy jest tak bardzo różny w stosunku do europejskiego, że trudno nam go nazwać. Strefa życia koncentruje się głównie wzdłuż brzegów rzeki Szaryn. W bezpośrednim sąsiedztwie koryta jej rosną nawet luźne lasy łęgowe. Z informacji uzyskanych w autobusie wynikało, że organizowane są również spływy rzeką.
Następnego dnia wyruszamy w dalszą drogę do Kegenu położonego na stepowym przedgórzu Tien-Szanu. Do granicy chińskiej jest stąd już tylko 90 km. Miasto to, za sprawą niskiej zabudowy, obserwowane z większej odległości przypomina ogromne jurtowisko. W Kegen spędziliśmy tylko jedno popołudnie, a rankiem następnego dnia udaliśmy do granicy kazachsko - kirgiskiej. Ponieważ żadne środki transportu publicznego tam nie dojeżdżają, wynajęliśmy taksówkę.
Transport w głąb Kirgizji jest sporym problemem. Pogranicznicy mówili, że w któreś dni podjeżdża do granicy autobus po turystów udających się nad Issyk-Kul, niezwykle popularne w całym regionie miejsce wypoczynku. Niestety nie był to ten dzień, kiedy my się tam pojawiliśmy. Po godzinie udało się nam jednak złapać stopa do samego Ananieva, letniskowej miejscowości nad jeziorem Issyk-Kul a po sześciu godzinach podróży byliśmy na miejscu.
Issyk-kul co znaczy ciepłe jezioro, jest ogromnym górskim jeziorem tektonicznym, położonym na wysokości 1609 m. Jego długość wynosi około 180 km, szerokość ok. 50 km, a głębokość przekracza 700 m. Jezioro to nigdy nie zamarza, mimo ostrego kontynentalno-górskiego klimatu. Samo jezioro w stosunku do masywu górskiego Kungej - Ałatau jest odsunięte o jakieś 5 km. Strefa ta w swojej zachodniej części jest zagospodarowana rolniczo. Znajduje się w niej również sporo ośrodków wypoczynkowych i sanatoriów. Obecnie większość z nich zbankrutowała.
Z opowiadań miejscowej ludności wynika, że przed Gorbaczowem plaże roiły się od wczasowiczów. Po wschodniej stronie jeziora teren jest wybitnie pustynny. Ale Issyk-kul to nie Bahama. Pogoda już od kilku tygodni była taka, jak ostatnimi czasy nad Bałtykiem tj. nienajlepsza.
Właściwą dolinę (o nieznanej przez nas nazwie) do wyjścia w góry Kungej Ałatau wybraliśmy za namową pracowników Szwajcarskiej Leśnej Stacji Badawczej w Ananiewie. Ich zdaniem zachowały się w niej naturalne lasy reglowe Tien-Szanu. Podobnie jak w dolinach talgarskich, tak i tu idąc "ścieżką" i przeskakując potoki, dotarliśmy do wysokości 3000 m na hale wysokogórskie. Droga ta zajęła nam dwa dni, głównie ze względu na chorobę Michała. Tak się złożyło, że podczas tego wyjazdu chorowaliśmy wszyscy trzej jeden po drugim. Na szczęście całkiem niegroźnie. Lasy, owszem były, ale niemal zupełnie zdewastowane wskutek wypasu. Raz po raz trafialiśmy zresztą na wałęsające się, z pozoru bezpańskie bydło. Pobyt w dolinie potraktowaliśmy bardzo rekreacyjnie, koncentrując się bardziej na fotografowaniu roślin i obserwacji ptaków, zwłaszcza orłosępów. W tym czasie weszliśmy na niezbyt wymagającą Przełęcz Sutbułak 3900 m, położoną na granicy Kazachstanu i Kirgizji. Warto zaznaczyć, że trasa, jak i sama przełącz, jest bardzo widokowa. Największe wrażenie robi panorama jeziora Issyk-Kul, otoczonego ze wszystkich stron potężnymi, ośnieżonymi masywami Tien-Szanu.
Chcąc nieco urozmaicić drogę powrotną zdecydowaliśmy się na przejazd trasą przez Biszkek, Aktiubińsk, Atyrał - położony w okolicy Morza Kaspijskiego oraz Astrachań, znajdujący się w delcie Wołgi. Przejazd liczony w tysiącach kilometrów zajął nam 10 dni. W tym czasie stoczyliśmy kolejne boje z policją, spaliśmy na bocznicach kolejowych (w Astrachaniu obcokrajowców nie przyjmują do tanich hoteli), goniliśmy pociąg taksówką po stepie, pływaliśmy godzinami po delcie Wołgi.
Z czasem przyglądaliśmy się Kazachstanowi i Rosji z coraz większym zmęczeniem, dlatego z niemałą radością wróciliśmy do Polski.
Tomasz Skrzydłowski
"Góry", nr 90-91, listopad-grudzień 2001
(bz)