Znany z dokonanych w ciągu ostatnich kilku lat wybitnych przejść w górach całego niemal świata, Brytyjczyk Ian Parnell, oraz „stary wyjadacz”, Amerykanin John Varco, uporali się z północno-zachodnią ścianą Saf Minal w Himalajach Garhwalu. Na wierzchołku zespół zameldował się 5 października, po kilku dniach wspinaczki oraz trwającym półtorej doby przeczekiwaniu załamania pogody w rozstawionym w ścianie namiocie. Mamy do czynienia z pierwszym przejściem dziewiczej flanki szczytu, który, jak dotąd, został zdobyty tylko od południa 29 lat temu.
Wejście zostało dokonane w najwyżej cenionym, czystym stylu alpejskim, bez lin poręczowych, rekonesansów i obozów. Ściana Saf Minal to ponad dwa kilometry czarnego łupka i kruchego wspinania w mikście. Odróżnia ją to od sąsiadujących szczytów: Kalanki, a zwłaszcza słynnego Changabang, z ich olbrzymimi zerwami litego granitu. Dwóch alpinistów „wbiło się” w to urwisko najpierw wyraźnym grzbietem, prowadzącym do kruchej skały i płyt przykrytych śniegiem, gdzie pokonano wiele wytężających mikstowych wyciągów i która następnie przechodziła w ciąg kuluarów lodowych wyprowadzających na wierzchołek. Po trzech dniach względnej pogody, zespół został uwięziony przez burzę w małym, częściowo rozłożonym namiociku w górnej części ściany. Po 36 godzinach męczarni wspinacze zdecydowali się na kontynuowanie wspinaczki w trwającej nawałnicy i po zmroku osiągnęli zachodnią grań góry. W tym momencie byli o około 200 metrów od najwyższego punktu. Ich determinacja i wytrwałość zostały nagrodzone, poranek przyniósł zmianę pogody, co pozwoliło cieszyć się osiągniętym celem.
Zgodnie ze starym powiedzeniem, że zdobycie szczytu to dopiero połowa wspinaczki, zejście miało również swą dramaturgię. Z uwagi na kruchą skałę i biegnącą licznymi trawersami linię wejścia, którą jako drogę powrotu obrali wspinacze, mocno „dało im w kość”. Piszemy to w cudzysłowie, albowiem wycieńczeni dwoma dniami zjazdów i skomplikowanego schodzenia alpiniści dotarli do bazy z... jedną, jedyną kością wiszącą przy uprzęży. Oprócz tego zostało im kilka friendów i przecięta lina. Zabrakło również jedzenia. W ścianie pozostawili wiele nerwów, niemal wszystkie siły, pozbyli się także sporej ilości niezbędnych kilogramów. Na szczęście wyszli cało z tej opresji, czego im gratulujemy!
"Góry", nr 10 (125), październik 2004
(kb)