Typowy opis wyprawy: baza, obóz 1, obóz 2, często atak szczytowy, zła pogoda, trudności w ścianie, zmęczenie. To wszystko ma miejsce, ale jest również inny, ciekawy wymiar wyprawy: jej uczestnicy – ich zachowanie, interakcje, żarty, slang. Czy potrafią stworzyć zwarty zespół? Każdy z nich wnosi pewien koloryt. Po kilku latach fragmenty ściany, drogi mogą iść w zapomnienie, natomiast twarze ludzi, z którymi tworzyliśmy wyprawę mamy ciągle przed oczami. Oto jak ja zapamiętałem uczestników naszej wyprawy:
Piotr Pustelnik (kierownik) – „Halo - Era mówi: Porządek!"
Piotr był łącznikiem naszej wyprawy ze światem. To on informował internautów w Polsce i na świecie o postępach wyprawy. Formułkę kończącą jego każdą relację: ”…z telefonu satelitarnego Era" znali na pamięć wszyscy, łącznie z Szerpami i kucharzami. Inną ciekawą rzeczą, którą można było zaobserwować u Piotra było jego dość skrupulatne, żeby nie powiedzieć pedantyczne, podejście do porządku na wyprawie. Początkowo to może trochę raziło, lecz z biegiem czasu widać było, że wychodzi to nam na dobre, tym bardziej, że inni uczestnicy często traktowali porządek z przymrużeniem oka. Piotr swoją skrupulatnością po prostu wprowadzał potrzebną równowagę.
Piotr Morawski – prąd, kabelek, śrubka
Piotrek na wyprawie był specem od wszystkiego, co związane było z prądem: komputerów, e-maili, modemów. Gdy tylko coś nie działało, Piotr od razu przywracał urządzeniu stan używalności. Zepsuł się generator – Piotr ze spokojem rozebrał go na części, tu poklepał, tam pokręcił i za chwilę w bazie rozbłysło światło. To samo dotyczyło komputerów. Jak tylko coś szwankowało, trafna diagnoza Piotra: „naciśnij tam, zaznacz tutaj” od razu sprawiała, że wszystko działało bez zarzutu. Naprawdę warto mieć na wyprawie takiego „technicznego” membersa, na którym można polegać.
Vlado Strba – kupię, sprzedam, zamienię
Vlado to poważny ojciec czwórki dzieci. Od kilku lat próbuje zamienić swoje mieszkanie na większe. Pech chciał, że kupiec na jego stare mieszkanie znalazł się podczas trwania naszej wyprawy. Od tego momentu Vlado za pomocą telefonu satelitarnego stworzył gorąca linię ze swoją żoną. sms-y płyną szerokim strumieniem. Cena, notariusz, zaliczka, kredyt, bank – tym teraz żyje Vlado.
Scena z obozu pierwszego. Największym zmartwieniem Vlada są:
A. Zapasy jedzenia i gazu
B. Prognoza pogody na jutro
C. Żywotność baterii telefonu satelitarnego
Prawidłową odpowiedź poznacie Państwo po przesłaniu sms-a na numer placówki TOPR w Sopocie.
Alek Waśniowski (Doktor) – leczenie śmiechem
Alek to bardzo wesoła i pogodna osoba. Były dwie dziedziny, dzięki którym zapamiętam jego osobę. Pierwsza to oczywiście ratowanie naszego zdrowia. Był zawsze chętny, by pomóc, nawet lekkie skaleczenie paluszka nie było mu obojętne. Najwięcej napracował się z nieustającym kaszlem Vlada. Ratował też życie pomocnikowi kucharza - Ashokowi, niósł pomoc trekkersom w dolinach. Ogólnie osiągnął sukces: wszyscy wrócili do domów zdrowi i cali. Drugim obszarem zainteresowania Alka były dowcipy. Rozkręcał się wieczorem, kiedy to krok po kroku sięgał po kawały z coraz to „niższej półki”.
Scena: Alek łapie się za głowę i mówi do siebie: „O nie, tego kawału to nie powiem!”. I jak myślicie: powiedział czy nie? Presja była tak wielka, że zawsze mówił, bo przecież… z akumulatorem na ja... wszyscy mówili.
Jagat (kucharz) – Wielki Szu
Bardzo ciekawa postać. Jego kulinarne zdolności poznało już kilka polskich wypraw. Jednak Jagata wszyscy najbardziej zapamiętają jako wielkiego szulera. Jagat grywał i wygrywał wszędzie i ze wszystkimi. Dla Jagata nie stanowiło problemu wygranie kilku puszek piwa podczas krótkiego pobytu na odpoczynek w „lodgy”. Jeśli czegoś wyprawie brakowało, Jagat brał karty, schodził w doliny i wracał szczęśliwy do bazy. Kupił czy wygrał w karty? – głowili się inni. Ja miałem wręcz pewność, że wygrał. Z kolegami Szerpami w bazie Jagat grywał dla treningu – na małe stawki lub żetony. Przecież gdzieś Wielki Szu musiał trenować nowe zagrywki.
BALE – gazety i czasopisma
Bale, nepalski porter, to była prawdziwa maskotka wyprawy. Po karawanie, został w naszej bazie, co więcej – stał się jej nieformalnym kierownikiem. Twarz Bale wyrażała zawsze zdziwienie, najbliżej jej było do twarzy zdziwionej sarny.
Bale nie znal słowa po angielsku, ale dogadywał się ze wszystkimi bez problemu. Znał się również na wszystkim: zepsuty generator, przestawienie namiotu – Bale zawsze wiedział, co będzie najlepsze. Pod koniec wyprawy Bale awansował na pomocnika kucharza, co niosło za sobą konieczność nauki paru słów po angielsku. Porannego okrzyku Bale „breakfast ready” – wielu z nas nie zapomni długo... Bale był również wielkim miłośnikiem słowackich czasopism, a że czytał je do góry nogami…? Nie zmniejszało to w ogóle skupienia na jego sympatycznej, zdziwionej twarzy.
Rita (Szerpa) – z różańcem mu do twarzy
Rita, młodszy z naszych dwóch Szerpów, wprowadzał pierwiastek duchowości na naszej wyprawie. Tak długiej uroczystości pudży, jaką odprawił Rita, nie pamiętali uczestnicy wielu himalajskich wypraw. Rita modlił się zawsze i wszędzie – w kuchni, przed posiłkiem, po posiłku. Wieczorem w bazie, gdy wszyscy kładli się spać, tylko z namiotu Rity dochodziły jakieś odgłosy – odgłosy szczerej modlitwy. Nawet gdy przebywałem z Ritą w namiocie w obozie II, tuż przed atakiem szczytowym, Rita przez cały dzień nie wypuszczał różańca z ręki. Z tak pobożnym człowiekiem w zespole mogłem się czuć bezpiecznie.
Nawang (Szerpa) – „Ja potrzebuję restu!”
Starszy z naszych Szerpów dokładnie ilustrował tendencję, która ostatnimi laty zaznacza się na linii Szerpowie – Wyprawa. Mówiąc krótko: Szerpom (szczególnie zdobywcom Everestu), którzy pracują z wyprawami zaczyna się „przewracać w głowach”. Wyprawy komercyjne, które płacą Szerpom wysokie stawki, przekraczające pięć tysięcy dolarów za wyprawę, sprawiają że Szerpowie coraz częściej „stawiają się” kierownikom wypraw, szczególnie, jeśli muszą pracować za mniejsze stawki. Nawang, kilkukrotny zdobywca Everestu, początkowo ciągle narzekał na ciężkie ładunki, na „dangerous conditions” (ang. niebezpieczne warunki), a najlepiej to cały czas „restowałby się” w bazie. Co gorsza, Nawang próbował przeciągnąć na swoją stronę Ritę – młodszego Szerpę. Jednak stanowczość naszego kierownika sprawiła, że Nawang przypomniał sobie o tym, iż jest w pracy. Dalsze relacje z Szerpami były już poprawne, ale „próba oporu” pozostała w pamięci.
Wojtek Jemioło – „W czym mogę pomóc?"
Mówiąc nowocześnie: Wojtek był managerem naszej wyprawy. Od samego początku to on wziął na siebie większość spraw organizacyjnych: organizował przeloty, załatwiał cargo. Jednak najbardziej mogliśmy docenić pracę Wojtka podczas trwania wyprawy. Pilna prognoza pogody o 5 rano – proszę bardzo, nie ma problemu. Wojtek zawsze był do naszej dyspozycji. To on kierował akcją informacyjną naszej wyprawy, to on uzgadniał ze sponsorami ostatnie szczegóły, gdy wyprawa działała juz w Nepalu, byśmy nie musieli wracać do kraju z długami. Wojtek był dobrym duchem naszej wyprawy, pracującym za kurtyną, ale którego pasję i zaangażowanie czuliśmy tam, w bazie pod Annapurną.
Stefan, Roman i przyjaciele
Naszą bazę od samego początku odwiedzały różne zwierzaki borsukopodobne. Jedne małe, inne duże. Nie mieliśmy pojęcia jak się nazywają, więc nadaliśmy im imiona: Stefan był najmniejszy, Roman… ciut większy. Odwiedziny miały najczęściej charakter kulinarny i zdarzały się w nocy. Niedopięty zamek messy stwarzał ku temu idealną okazję: zostawione ciastka ginęły bez ostrzeżenia!
Z czasem zwierzaki tak się rozochociły, że zaczęły odwiedzać nasze namioty. Ale traktowaliśmy to z przymrużeniem oka, wręcz czuliśmy się trochę dumni, gdy następnego dnia przy śniadaniu można było się pochwalić, że w nocy odwiedził nas Stefan. Reszta wyprawy udawała zachwyt.
Siara, Duńczuk, Ryba, inżynier Mamoń, Olo i Szakal
W wyprawie pośrednio brało udział znakomite grono postaci filmowych. Nasza wyprawa zabrała małą videotekę. Podczas pobytu w bazie każdy wieczór miał swój rytuał: pyszna kolacja, deser, a potem wybór filmu w zależności od nastroju uczestników. Przebojem były dwa filmy: „Kiler” i „Kilerów dwóch”. To one ukształtowały język, a raczej slang wyprawowy. To Siara rozdawał rożne rzeczy, na kolację była… zupa borowikowa z Sheratona, nad wszystkim czuwał Wąski, a najważniejsze było to, że liczba Kilerów musi się zgadzać. Swoje piętno odcisnęły również: „Chłopaki nie płaczą”, „Rejs”, „Psy”, „Vabank”. Było bardzo wesoło, każdy chciał dorzucić nowe powiedzenie.
Marcin – Paszport Polsatu
O sobie mogę powiedzieć, że byłem „bohaterem” zanim się wyprawa na dobre rozpoczęła. Na lotnisku w Amsterdamie podchodzimy z Piotrem Morawskim do odprawy lotu do Delhi i... nie mogę znaleźć mojego paszportu. Ukradli, zgubiłem – nie wiem, ale paszportu nie ma. Nawet naśladowanie bohaterów filmu „Chłopaków nie płaczą” i próba wejścia na inny dokument tożsamości, przysłowiowy Paszport Polsatu, nie dały rezultatu. Dzwonię do Polski i nogi uginają mi się coraz bardziej: nowy paszport będę miał najszybciej za 10 dni! Nie daję za wygraną, dzwonię do ambasady w Hadze i usilnie proszę o rozmowę z ambasadorem. Po trzech godzinach trzymam w ręku nowiusieńki paszport tymczasowy. Następnego dnia jestem już w Kathmandu. Oj, miałem dużo szczęścia…
Najważniejszy jest zespół
Każdy z nas wniósł coś unikalnego do wyprawy: swoje umiejętności, swój koloryt. Była jednak osoba na wyprawie, która sprawiła, że te poszczególne jednostki stworzyły zespół, który razem, wspólnie, ciężko pracując przez 50 dni, wyrywał metr po metrze trudności na południowej ścianie Annapurny. Tą osobą był nasz kierownik – Piotr. To dzięki niemu każdy na wyprawie szanował drugiego, nie było ani jednej kłótni. Był zespół, który wałczył. Taka organizacja wyprawy pozwala z optymizmem patrzeć na następne próby na Annapurnie, bo parafrazując powiedzenie z „Kilerów dwóch”: „Pan Piotrek jest debeściak i jego mafia (zespół) też".
Tekst i zdjęcia: Marcin Miotk
Więcej informacji, zdjęć z wyprawy na stronie autora: www.miotk.pl
Góry, nr 6 (133) czerwiec 2005
2005-10-18
(kg)