Wspinanie w Hiszpanii? Wiadomo - Siurana, Montserrat, El Chorro, Cuenca. A w górach? Noo, jest tam coś w Pirenejach... A Picos de Europa? Hmmm, czy to część Pirenejów...?
Tak mniej więcej zaczynały się rozmowy o naszym wyjeździe w Picos prowadzone z ludźmi, którzy nierzadko siedzą w tym sporcie od lat i jeśli sami nie odwiedzili niezliczonej ilości gór i skał, to w każdym razie na bieżąco śledzili w prasie co się w świecie (wspinaczkowym) dzieje. Przyznam się, że jeszcze parę lat temu i dla mnie nazwa Picos de Europa brzmiała zupełnie obco i gdy Krzysiek po raz pierwszy rzucił projekt wyjazdu nie bardzo mnie to interesowało. Wystarczyło jednak spojrzeć na zdjęcie smukłej sylwetki Naranjo del Bulnes, żeby przekonać się do tego pomysłu. Przypomniałem też sobie krótką notkę w wydanym przed dekadą numerze "Taternika" z niewielką, ale pobudzającą wyobraźnię fotografią zachodniej ściany Naranjo. Wielokrotnie wracałem wtedy na tamtą stronę, jednak bakcyl sportowego wspinania skałkowego kazał mi zapomnieć na parę lat o wszelkich górach i "wyciągach". Dwa lata temu, dzięki niezrównanemu pod względem gromadzenia informacji Gienkowi (Krzysiek Zieliński), udało nam się dotrzeć do opisu paru dróg i okazało się, że prezentują się one równie ciekawie jak sylwetka ściany. Pozostało tylko znaleźć wolny czas oraz pieniądze i mogliśmy wraz z Bogusiem Ficem (niestety bez Krzyśka) wyruszyć na południe.
Ogólny opis masywu Picos można znaleźć w artykule Adama Kołaczyka zamieszczonym w nr 5/1997 GÓR. Przypomnę tylko, że Picos de Europa to wapienne góry wielkości naszych Tatr (wysokości bezwzględne do 2600 m npm), położone w Księstwie Asturii na północy Hiszpanii, około 30 kilometrów od wybrzeży Atlantyku. Zdecydowanie najciekawszym obiektem wspinaczkowym jest Naranjo del Bulnes (2519 m), a właściwie Picu Uriellu, bo tak brzmi pierwotna nazwa szczytu. Stanowi on potężny monolit skalny podcięty z każdej strony stromymi ścianami, z których najtrudniejsza jest blisko 600-metrowa ściana zachodnia - główny cel naszego wyjazdu.
Wyruszyliśmy we wrześniu ubiegłego roku i po rozwspinaniu w kilku rejonach skałkowych Francji dotarliśmy do Kraju Basków. Tam przypadkowo trafiliśmy na kilkudniową fiestę uliczną w Mutriku, portowym miasteczku nad Atlantykiem. Chwilami wątpiłem już w pomyślność naszego przedsięwzięcia - mój partner uciekał właśnie z aparatem w ręce sprzed pochylonych rogów rozjuszonego byka, podczas gdy ja słuchałem wyjaśnień Hiszpanów, że fiesta jest fiestą i każdego roku dochodzi tu do poważnych wypadków. Tak też było i tym razem; szczęśliwie ofiarą nie był Boguś i następnego dnia mogliśmy udać się w dalszą drogę.
Szczęście nadal nam sprzyjało - najnowszy numer "Desnivela" był niemalże w całości poświęcony Naranjo, dzięki czemu uzupełniliśmy nasze skromne informacje o topografii góry. Jednak dokładniejsze dane można było uzyskać dopiero w schronisku Vega Urriello położonym u podstawy ściany zachodniej Naranjo. To ogólna zasada zdobywania dokładnych informacji wspinaczkowych w Hiszpanii - trzeba po prostu udać się do schroniska lub baru i sięgnąć po miejscowy przewodnik. Zazwyczaj stanowi on coś w rodzaju naszych książek wyjść i zawiera wpisy i szkice wykonane przez różne zespoły. Często jest bogato ilustrowany rysunkami nawiązującymi do cenionej tu wysoko sztuki komiksu.
Na początek wybraliśmy drogę Pecadillu (6c) na 300-metrowej ścianie południowej. Ostre słońce, solidna asekuracja ze spitów, piękna płytowa rzeźba skały i mnogość zespołów tworzyły niemalże skałkową atmosferę. Przy okazji rozpoznaliśmy zejście - zjazdy wiodące wzdłuż linii najłatwiejszej drogi na Naranjo - Directa Hermanos Martinez (V). Mieliśmy też sposobność zapoznania się z odmiennymi od naszych zwyczajami panującymi w tutejszych górach - pomimo późnej popołudniowej pory mnóstwo zespołów właśnie wchodziło w ścianę. Mieszkańcy Półwyspu Iberyjskiego nie należą do rannych ptaszków i na drodze zrobił się straszny młyn. Na niektórych stanowiskach jednocześnie wisiały po trzy zespoły poruszające się w różnych kierunkach. Chociaż dzień miał się już ku końcowi, dzielni muchachos pozostawali wierni swoim rytuałom. Po dojściu na stanowisko każdy obowiązkowo, zanim jeszcze pomyślał o ściągnięciu partnera, niespiesznie wyciągał papierosa podpalając go wiszącą na szyi, niczym amulet, zapalniczką...
Jak wspomniałem, naszym głównym celem była ściana zachodnia. Początkowo myśleliśmy o wypatrzonej w "Desnivelu" Directisimie (7b) wiodącej, zgodnie z nazwą, środkiem ściany. Droga kusiła piękną linią i przystępnymi dla nas trudnościami, jednak na miejscu zdecydowaliśmy się na biegnącą tuż po prawej Soy Un Hombre Nuevo (7b+) - ciut trudniejszą, ale za to zachęcającą lśniącymi gdzieniegdzie srebrnymi plakietkami spitów. Przyglądając się później z boku direttissimie gratulowaliśmy sobie wyboru. Droga ta jest wprawdzie bardzo gęsto ubezpieczona, ale znajdujące się czasami co metr buriles nie budziły jakoś naszego zaufania. Buriles to rodzaj haczyków wbijanych dawniej powszechnie w Hiszpanii w wiercone jak pod nity otwory - wolałem nie wnikać jak głęboko, ale sądząc po ich ilości nie mogło to być, w najlepszym wypadku, więcej niż jakieś dwa centymetry.
Ze względu na całkiem spore trudności techniczne (spośród 13 wyciągów tylko trzy są łatwiejsze od "szóstki") oraz rozmiary ściany, nie liczyliśmy raczej na to, że uda nam się przejść drogę w pierwszej przymiarce. Postanowiliśmy jednak spróbować. Miejsce 7b znajduje się na pierwszym wyciągu, który po losowaniu przypadł do prowadzenia Bogusiowi. Ruszył szybko, żeby odpaść po dwóch ruchach... z urwaną krawądką. Na całej drodze skała jest pancernie lita i Boguś po prostu miał pecha. Za drugą próbą wyciąg został pokonany i mogliśmy zacząć poważnie myśleć o szczycie. Mnie przypadły w udziale dwa wyciągi 7a+ w bardzo technicznym terenie. Dzięki sporej determinacji pokonałem je za pierwszą przymiarką - wątpię, czy po odpadnięciu na ósmym wyciągu drogi miałbym jeszcze siłę spróbować po raz drugi. Pomimo rosnącego zmęczenia z każdym metrem byliśmy coraz bardziej zmobilizowani i po ośmiu godzinach staliśmy obok figurki Matki Boskiej na wierzchołku.
Bardzo mile zaskoczyła nas jakość skały - ściana zbudowana jest ze wspaniałych płyt obfitujących w drobne dziurki i krawądki, z fantastycznym tarciem. Nawet w najciekawszych ogródkach skalnych rzadko można trafić na takie wspinanie!
Niestety, następnego dnia nastąpiło załamanie pogody, które pokrzyżowało nam dalsze plany. Wykorzystując niewielkie przejaśnienie przystawiliśmy się do kluczowego wyciągu odhaczonej niedawno przez Daniela Andradę Murciany (7c+). Droga wymagałaby już pewnej pracy, na co nie pozwoliła nam kapryśna aura. Dodatkowo zniechęcił nas fakt, że autor uklasycznienia ograniczył się do zainstalowania minimalnej ilości przelotów, skazując następców na korzystanie z kaprawych nitów i haków (jeden z nich wyciągnąłem w czasie zjazdu ręką). Natomiast wspaniałe przewieszenia Filara Kantabryjskiego (8a+) stanowiącego lewe ograniczenie zachodniej ściany Naranjo muszą zaczekać na silniejsze zespoły.
Pogoda nie pozwoliła nam też na zmierzenie się z historyczną dla ściany drogą pierwszych zdobywców Rabada-Navarry. Pomimo mniejszych trudności technicznych (6c+ lub VI/A0) jest to przedsięwzięcie niezwykle poważne ze względu na długość i skomplikowany przebieg. Po starcie w prawej części ściany droga w połowie jej wysokości trawersuje przez całą jej szerokość, aby osiągnąć wierzchołek filarem północno-zachodnim - tak przebiegają jedyne na ścianie ciągi rys i kominów. Razem tworzy to ponad 20 wyciągów, z czego jeden to skomplikowane zejście lub zjazd z wahadłem. Drogę tę pokonali we wrześniu 1987, po dwudniowym ataku, warszawianie Marek Głogoczewski i Andrzej Mierzejewski.
Naranjo del Bulnes to dla Hiszpanów góra-symbol i trudno tu znaleźć jakieś porównanie z innymi krajami. Nigdzie indziej historia całego alpinizmu nie jest tak ściśle związana z historią zdobywania jednej góry.
Pierwszym poważnym problemem było samo wejście na niezbyt wysoki, ale broniący się z każdej strony stromymi ścianami szczyt. Dokonali tego w roku 1904 Pedro Pidal i Antonio Pérez. Po gruntownych oględzinach za najbardziej dostępną uznali ścianę wschodnią. Nosząca ich nazwiska droga ma piątkowe trudności i według opisu z "Desnivela" jej przejście do dzisiaj budzi u wspinaczy podziw dla odwagi i umiejętności pionierów. Kolejnym wielkim krokiem było pokonanie zachodniej ściany Naranjo przez Alberto Rabadę i Ernesto Navarro w roku 1962 wspomnianą wcześniej drogą. Przejście to zajęło im wtedy aż pięć dni! Lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte upłynęły pod znakiem wspinania hakowego (niektóre z dróg osiągają obecnie trudności A4) i dopiero w latach osiemdziesiątych, wraz z rozwojem wspinania sportowego zaczęła się złota era przejść klasycznych. Największe kontrowersje wzbudziły prace nad uklasycznieniem Filara Kantabryjskiego prowadzone w latach 1992-1993 przez Francisco Fernándeza. Początkowo przeszedł on drogę posiłkując się kilkoma punktami A0, aby następnie je wyeliminować - niestety odbyło się to przy ingerencji w naturalną rzeźbę skały. W lipcu 1995 drogę przechodzi klasycznie Daniel Andrada, oceniając trudności na 8a+ lub 8b+, w zależności od tego, czy korzysta się, czy też nie, z wykutych chwytów.
Ze względu na specyfikę miejscowego klimatu (bliskość oceanu), zupełnie osobny rozdział stanowi w Picos wspinanie zimowe. Naranjo zamienia się wówczas w gigantyczny sopel lodu, po którym poruszanie się wymaga podobno zupełnie odmiennych niż w innych górach umiejętności.
W drodze powrotnej odwiedziliśmy jeszcze Etxauri - godny polecenia rejon skałkowy koło Pampeluny. Na wielokilometrowym murze wapienia wytyczono ponad 300 dróg o wszelkich trudnościach. Południowa wystawa sprawia, że miejsce to nadaje się raczej na wyjazd zimowy - niestety, brakuje tu schroniska.
Informacje praktyczne
Najlepszą porą do wspinania w Picos jest koniec sierpnia i początek września. My byliśmy w drugiej połowie września i w zacienionej ścianie można było już nieźle zmarznąć. Dość męczący (700-1000 metrów różnicy wzniesień) marsz do położonego tuż pod zachodnią ścianą Naranjo schroniska Vega Urriellu najlepiej rozpocząć w miejscowości Sotres (samochodem można jeszcze podjechać parę kilometrów szutrową drogą). Droga do Sotres prowadzi z wybrzeża Atlantyku przez Panes i Las Arenas. Innym wariantem jest wyruszenie z Fuente De na północy, skąd można dosyć wysoko wyjechać kolejką górską. Nocować można albo w schronisku (cena 900 PTS, czyli ok. 7 USD od osoby), albo za darmo w rozbitym obok namiocie. Niestety zaopatrzyć trzeba się na dole, chyba że stać nas na niezbyt tanie posiłki w schronisku; na miejscu nie ma możliwości zakupienia żywności, a piwo i wino są bardzo drogie - jedynym środkiem transportu są tu końskie grzbiety. Nie ma natomiast żadnych problemów z wodą. Mimo że niektóre drogi są niemal kompletnie wyposażone w przeloty, trzeba zabrać ze sobą komplet kostek i friendów.
Tekst: Tomasz Samitowski
Foto: Anna Gucwa
"GÓRY", nr 6 (49) czerwiec 1998
(kg)