Od wieków wśród ludów Azji krążyła historia o świętej górze, u stóp której mają swoje źródła cztery wielkie rzeki. Hinduiści opowiadali o górze Meru – Osi Świata i domu Śiwy, buddyści o Kang Rinpoche – „Najdroższym Klejnocie Śniegu”. Równie ważna była dla dżinistów i wyznawców religii bön. Dla reszty świata znana jako Mt Kailash.
Podobno kora - pielgrzymka wokół świętej góry pomaga osiągnąć nirwanę. Postanowiliśmy to sprawdzić.
Ngari
Chociaż podróże w głąb Azji już od dawna są bardzo popularne, Tybet wciąż owiany jest mgłą tajemnicy. Może dlatego, że czas się tam zatrzymał? Wyprawa do Tybetu to nie tylko podróż w przestrzeni, ale i w czasie. Pozostaje równie niedostępny, co i tajemniczy. Jednym z najbardziej odległych rejonów Tybetu są jego zachodnie rubieże – Ngari.
Jest to miejsce mało znane. Na południu odgrodzone od Indii i Nepalu murem Himalajów, otoczone od zachodu górami Ladakhu i pustynnym płaskowyżem Aksai-Chin, a od północy pasmem górskim Kunlun. Trudności w przemieszczaniu się po Ngari skutecznie odstraszają turystów, głównie za sprawą wielkich odległości, jakie dzielą poszczególne miejsca oraz brakiem dróg i zorganizowanego transportu. Największą przeszkodą pozostaje jednak nadal chińska polityka, preferująca bogatych turystów, którzy za tysiące dolarów wynajmują prywatne samochody terenowe z przewodnikami i obwożeni są po głównych atrakcjach Tybetu. Niezależnym podróżnikom bez należytych pozwoleń nie wolno przebywać na terenie Tybetu. Paradoks polega na tym, że pozwolenia takie (Alien Travel Permit) można otrzymać poza granicami Tybetu, tylko jeśli zorganizuje się wycieczkę w chińskim biurze podróży. Wszystkim innym pozostaje nielegalna podróż, która przy odrobinie szczęścia może się udać.
Xinjiang – Tibet Highway
Spośród kilku możliwości dojazdu do Tybetu, wybraliśmy podróż autostopem, drogą łączącą Tybet zachodni z największą chińską prowincją Xinjiang. Stolicą tej prowincji jest położone na obrzeżach pustyni Takla-Makan miasto Kaszgar. Ta ujgurska osada od dwóch tysięcy lat stanowi ważny punkt na Jedwabnym Szlaku. Tutaj zaczęła się nasza podróż.
Po krótkiej rozmowie z kierowcami Dong Fenga – „Wschodniego Wiatru”, typowej chińskiej ciężarówki ruszyliśmy na południowy wschód. Stłoczeni w 6 osób w kabinie myśleliśmy o 1060 km wertepów, jakie dzieliły nas od Ali, pierwszego miasta w Ngari. Kierowcy postawieni zostali przed trudnym zadaniem przemycenia nas do Tybetu. Utwardzana droga skończyła się po pięćdziesięciu kilometrach u stóp gór Kunlun i dopiero wtedy zrozumieliśmy, na co się porwaliśmy. Tysiąc sześćdziesiąt kilometrów wąskich, przepaścistych dróg, na których ciężarówki ledwo się mieściły.
Po sześciu godzinach jazdy przekroczyliśmy pierwszą z wielu czekających nas przełęczy i o północy dotarliśmy do punktu kontrolnego. Tam sznur ciężarówek blokował drogę, zmuszając nas tym samym do spędzenia nocy obok ciężarówki, z kamieniem za poduszkę (kierowcy musieli wygodnie spać przed dalszą jazdą). Drugiego dnia dojechaliśmy do Kudi. Kilka lepianek i warsztatów samochodowych, gdzie spędziliśmy dwa dni w oczekiwaniu na części zamienne, gdyż w czasie zjazdu z przełęczy zerwaliśmy zawieszenie. Check-point w Kudi przekraczaliśmy przykryci plandekami. Dalsze dwieście kilometrów rozkopanej robotami drogowymi doliny prowadziło do Mazar, skąd można podziwiać K2. Kolejny nocleg w lepiance, skromny posiłek z makaronu z warzywami (lagman) i znów kryliśmy się przed kolejnym punktem kontrolnym. Tutaj droga skręciła na wschód, w rozległą, zakurzoną dolinę Xinjiang. Kolejną pięciotysięczną przełęcz oddzielającą nas od pustynnego Aksai-Chin pokonaliśmy w zamieci śnieżnej, po drodze mijając stare wraki ciężarówek, jak i te wywrócone przed kilkoma godzinami. Przepaściste drogi Kunlun ustąpiły w końcu miejsca równinie. Po kilkudziesięciu godzinach jazdy umilanej liczeniem kamieni milowych i obserwacją antylop, kolejny raz przekradając się obok namiotu policji, przekroczyliśmy granicę Tybetu. Minął ponad tydzień od kiedy ruszyliśmy z Kaszgaru.
Ali (4280 m n.p.m.)
Zostawieni przez kierowców nocą na rogatkach Ali, zmęczeni i niewyspani, zaczęliśmy szukać noclegu. Biegając wśród pijanych Chińczyków i „zakładów fryzjerskich” próbowaliśmy znaleźć kwaterę. Nigdzie nie chcieli nas przyjąć, gdyż nie byliśmy obywatelami Chińskiej Republiki Ludowej. Obcokrajowcom wolno przebywać tylko w licencjonowanych, drogich hotelach. Pomoc nadeszła ze strony pewnego Tybetańczyka, który zaprowadził nas do zakamuflowanego hotelu. Rankiem obudziło nas walenie do drzwi. To oficerowie z biura bezpieczeństwa publicznego przyszli sprawdzić nasze pozwolenia, a ponieważ ich nie mieliśmy, zabrali nas na komisariat. Zapłaciliśmy niewielką karę i dostaliśmy pozwolenie na miesięczny pobyt w Tybecie. Stworzyło nam to możliwość dalszego podróżowania.
Od wschodu słońca, przy śpiewach Tybetańczyków jadących do pracy, łapaliśmy stopa do Darchen. Kierowca Dong Fenga zaproponował, że zawiezie nas wprawdzie nie do Darchen, ale do Tsaparang (malowniczej miejscowości z ruinami starożytnego królestwa Guge). Nie zastanawiając się długo, wskoczyliśmy na pakę. Nasza podróż skończyła się bardzo szybko. Kierowca stracił kontrolę nad autem i doszło do wypadku, w którym jeden z towarzyszących nam Tybetańczyków uszkodził kręgosłup. Musieliśmy zawrócić i znów szukać okazji. Cierpliwość została wynagrodzona. Następnego dnia jechaliśmy do Darchen.
Darchen (4560 m n.p.m.)
Darchen położone jest w szerokiej na kilkadziesiąt kilometrów dolinie Barkha, która rozdziela widoczne tam Himalaje i pasmo górskie Gangdise, z najwyższym szczytem – Mt Kailash (6714 m n.p.m.). Ta mała osada tybetańska stanowi dla wszystkich pielgrzymów i turystów bazę, z której rozpoczyna się wędrówkę wokół świętej góry. Wokół wioski rozstawione są namioty koczowników i pielgrzymów przybyłych tutaj nie tylko z Tybetu, ale również z Indii, Bhutanu i Nepalu.
Konieczne jest zarejestrowanie się w lokalnym oddziale PSB zaraz po przyjeździe. W przeciwnym wypadku nie znajdzie się zakwaterowania. W wiosce jest dużo możliwości tanich noclegów w prywatnych hotelikach, prowadzonych przez tybetańskie rodziny.
Wieczorami wszyscy zbierają się w namiocie, by zjeść wyborne tybetańskie pierożki momo, wypić jęczmienne piwo (chang) lub herbatę z masłem (bö-cha) i zagrać w kości lub domino. Na ścianach wiszą wizerunki lamów i dobrodzieja Mao Tse Tunga. Jak wszędzie w Tybecie, tak i w Darchen, u stóp świętej góry rzuca się w oczy obecność chińskiego wojska i innych służb porządkowych. Obraz ten pozostawia nieprzyjemne wrażenie sprzeczności z pacyfistycznym usposobieniem Tybetańczyków.
Kailash Kora
Z centrum wioski wąska uliczka, biegnąca wzdłuż murów zbudowanych z kamieni „mani”, z wyrytymi na nich mantrami, wyprowadza nas na świętą ścieżkę. Idąc po niej, kręcimy małymi i wielkimi młynkami modlitewnymi. Na południowo-zachodnim horyzoncie dostrzec można wystającą zza wzniesień białą piramidę Nanda Devi (7816 m n.p.m.). Z przeciwnej strony, położone jest święte, błękitne jezioro Mansarowar, nad którym górują nepalskie siedmiotysięczne szczyty. Wydeptaną w intensywnie zielonej trawie dróżką, rozpoczynają swoją wędrówkę pielgrzymi. Często samotnie, ale spotyka się również duże grupy, całe rodziny pędzące stada objuczonych jaków, którym towarzyszą watahy bezpańskich owczarków tybetańskich.
Wkrótce droga skręca na północ, w dolinę Lha-chu, której skalne ściany o fantazyjnych, plastycznych kształtach przesłaniają widok góry. W towarzystwie jaków i roześmianych Tybetańczyków zostawiamy za plecami zieloną równinę Barkha i wkrótce natrafiamy na jedno z wielu ciekawych miejsc rozsianych na całym szlaku - czorten Kangnyi. Jak nakazuje tradycja, w gąszczu chorągiewek modlitewnych przeczołgujemy się pod nim, aby chwilę później podziwiać jedną z czterech – południową ścianę Mt Kailash, zwaną również ścianą szafirową. Góra ukazuje swoje oblicze jedynie w kilku miejscach, ale jej niezaprzeczalna uroda wynagradza ten niedostatek. Tam ustawione są czorteny, a pielgrzymi zostawiają fragmenty swojego ubrania, włosów i krwi. Symbolizuje to zerwanie ze starym życiem i wstąpienie w nowe.
Po wspólnym odpoczynku i biesiadowaniu, razem z tybetańską rodziną ruszamy do Chuku (4820 m n.p.m.), położonego po przeciwnej stronie doliny pierwszego z trzech klasztorów. Po niedługim podejściu witają nas sympatyczni mnisi. Zostajemy zaproszeni na herbatę z masłem i wypytani o kraj pochodzenia. Jest to najmniejszy z klasztorów na szlaku, lecz chyba najbardziej przyjazny.
Wkrótce dolina skręca w kierunku północno-wschodnim. W czasie wędrówki można podziwiać zachodnią, najokazalej prezentującą się, rubinową ścianę Mt Kailash. Pierwszy dzień wędrówki kończy się w klasztorze Dira-puk (4900 m n.p.m.). Tam po zjedzeniu tsampy (jęczmiennej mąki zmieszanej z herbatą) i wypiciu bö-cha ułożyliśmy się do snu w lepiance otoczonej przez stado ryczących jaków. Następnego dnia obudziły nas ciekawskie i wszędobylskie tybetańskie dzieciaki, które koniecznie chciały obejrzeć wszystkie nasze rzeczy.
Wizyta, we wciąż odbudowywanym po chińskiej rewolucji kulturalnej klasztorze Dira-puk, skończyła się błogosławieństwem udzielonym nam przez lamę. Mieliśmy okazję zobaczyć, jak powstają gliniane posągi Buddów oraz kolorowe ścienne malowidła. W głębi kompleksu klasztornego znajduje się jaskinia Milarepy – XI wiecznego Tybetańskiego maga i poety, który w starciu z Naro Bon Chungiem wywalczył buddystom zwierzchnictwo nad świętą górą, a wyznawcom bön, mimo ich przegranej, pozwolił pielgrzymować wokół góry w kierunku przeciwnym.
Klasztor Dira-puk jest kolejnym miejscem, z którego widać północną – złotą ścianę Kailasha. Kilkugodzinna wycieczka do czoła znajdującego się u jej stóp lodowca, umożliwia aklimatyzację przed czekającym następnego dnia podejściem na przełęcz Drölma. Z pobliskiej skalistej turni można dostrzec dolinę, prowadzącą do źródeł Indusu. Jest to jedna z czterech wielkich rzek (Indus, Sutlej, Karnali, Brahmaputra) mających swe źródła u stóp Kailasha.
Opuszczając gościnną osadę, udajemy się na przełęcz Drölma (5630 m n.p.m.), która jest kulminacją kory. Patrząc na mijających nas Tybetańczyków, zastanawialiśmy się, czy któryś z nich pokonuje tą drogę sto-ósmy raz, tym samym zapewniając sobie nirwanę. Podczas podejścia towarzyszą nam śpiewy grzmiące echem wśród okolicznych szczytów. To idący w odwrotnym do naszego kierunku pielgrzymi bon umilają sobie wędrówkę śpiewem i mantrami. Na przełęczy udekorowanej tysiącami chorągiewek modlitewnych wita nas trójka Tybetańczyków. Oglądają przewodnik zachwycając się zdjęciami Dalaj Lamy i Potali, które nie często widują. Gdy dowiadują się, że przebyliśmy kilka tysięcy kilometrów, aby przejść korę, są pełni uznania dla naszej religijności i wytrwałości. Za przełęczą droga stromo opada w dół, ukazując sielską zieloną dolinę Dzong-chu.
Do trzeciego, ostatniego na naszej drodze klasztoru – Zutul-puk dochodzimy wieczorem w towarzystwie nie odstępującego nas owczarka tybetańskiego, któremu najprawdopodobniej zasmakował krupnik instant i kus-kus. Niestety, klasztor jest opustoszały i zamknięty. Wokół rozrzucone leżą kamienie mani – pozostałość po starym klasztorze sprzed rewolucji kulturalnej. Na naszą prośbę odźwierny wpuszcza nas do środka, gdzie poznajemy historię Guru Rinpoche i Milarepy.
Ostatniego dnia wędrówki dolina nagle zwęża się gwałtownie, nad naszymi głowami piętrzą się kolorowe skały a poniżej, dnem wąskiego wąwozu spokojna wcześniej rzeka, z hukiem otwiera sobie wśród skał wąski przełom na szeroką dolinę Barkha. Trawers osypującego się zbocza pokrytego kopczykami kamiennymi i chorągiewkami modlitewnymi, wyprowadza nas wąską ścieżką z wąwozu. Znowu podziwiamy bielące się przed nami Himalaje. Ze smutkiem kończymy wędrówkę, która już niedługo może stracić swój urok. Chińczycy zamierzają bowiem wybudować wokół góry drogę asfaltową, aby ułatwić wszystkim turystom „zwiedzanie” świętego miejsca.
W wyprawie wzięli udział autorzy oraz Ela Gajda i Tomek Nazarewicz.
Informacje praktyczne
· Wjazd do Tybetu od zachodu jest oficjalnie zamknięty dla turystów indywidualnych. Należy liczyć się z możliwością zawrócenia przez PSB.
· Do zachodnich Chin (Kaszgar) można dostać się przez przełęcz Torugart z Kirgistanu. Załatwienie koniecznych na tej trasie pozwoleń i transportu przez granicę kosztuje ok. 70$/os. Kursuje też autobus, ale w 99% nie zabiera on turystów.
· Bilet autobusowy z Kaszgaru do Yecheng to ok. 25 PLN.
· Ciężarówki, ewentualnie kursujący raz na dziesięć dni autobus (150 PLN/os) do Ali (1060 km), najlepiej łapać w położonej 5 km od Yecheng miejscowości Aba. Kurs taki można z kierowcami wytargować, ale należy się liczyć z wydatkiem od 120 do 300 PLN/os. Przejazd tą trasą trwa od 3 do 7 dni.
· Pozwolenia (Alien Travel Permit) na przebywanie w rejonie Ngari można otrzymać w PSB w Ali. Całkowity koszt wynosi 175 PLN/os.
· Przedłużenie wizy chińskiej oficjalnie jest niemożliwe, nam jednak udało się to załatwić w PSB w Ali – 80 PLN/os
· Transport w Tybecie bazuje na autostopie i jest płatny. Należy uzbroić się żelazną w cierpliwość.
· Skromny posiłek - ok. 5 PLN.
· Nocleg o niskim standardzie od 10 PLN/os.
· Więcej informacji na stronie http://www.cheo.kgb.pl
Tekst i zdjęcia: Daria Mamica i Jakub Gałka
"Góry", nr 1-2 (116-117) styczeń-luty 2004
(dg)