Akceptuję konsekwencje wszystkiego, co robię. Niezależnie od tego, jaką drogę obierzemy w życiu, nasze ciało jest czymś tymczasowym. Wszyscy musimy umrzeć, a ja wolę umrzeć podczas wspinania, niż robiąc cokolwiek innego.
John Bachar
Paradoksalnie dzisiaj nazwisko Johna Bachara jest znane przeciętnemu wspinaczowi przede wszystkim dzięki treningowej drabince sznurowej, którą zaczął stosować do treningu. Nieprzypadkowo – Amerykanin był jednym z pierwszych skalnych mistrzów, którzy bardzo poważnie podeszli do treningu wspinaczkowego, przenosząc zasady z innych sportów na grunt wybranej przez siebie dyscypliny. Niemniej znaczenie Johna Bachara w historii wspinaczki skalnej nie kończy się ani nie zaczyna na jego wkładzie w rozwój wiedzy o treningu. Wręcz przeciwnie. Zapisał się przede wszystkim jako jeden z najlepszych w historii sportów wspinaczkowych specjalistów od wspinaczki bez asekuracji. Jest przedstawicielem bardzo wąskiego grona „urodzonych solistów”, którzy w pewnych okresach kariery wspinali się więcej bez liny niż z liną. Zasłynął także jako autor niezwykle śmiałych linii z wymagającą asekuracją – sztandarowym przykładem takiej drogi była legendarna Bachar – Yerian w Tuolumne Meadows. Był również wybitnym bulderowcem, jednym z pierwszych wspinaczy, mających spore sukcesy w różnych dyscyplinach, którzy bardzo poważnie podeszli do działalności na najmniejszych formach. Owocem tej fascynacji jest kilkaset trudnych, jak na owe czasy, linii na głazach kilkunastu rejonów Kalifornii z Yosemite, Joshua Tree czy Buttermilks na czele. W niniejszym artykuliku skoncentrujemy się na szkicowym przedstawieniu jego filozofii i czołowych osiągnięć w dyscyplinie, która przyniosła mu największą sławę: wspinaczce bez asekuracji.
Pierwszą przełomową solówkę Bachar zapisał na swoje konto już w wieku 19 lat. Przeszedł wówczas bez asekuracji 4-wyciągową New Dimensions na Arch Rock w Yosemite. Wyczyn zszokował przedstawicieli miejscowej sceny, ponieważ drogę tę – oferującą największe, 5.11-tkowe trudności na ostatnim wyciągu – wciąż uważano w tym czasie za trudny standard, który potrafił zatrzymać nawet dobre zespoły. Była to oczywiście pierwsza linia o wycenie 5.11 pokonana bez liny w Dolinie.
Podczas żywca na Father Figure 5.13 a, Joshua Tree, arch. John Bachar
Kolejny krok Bachar zrobił trzy lata później, w 1979 roku, przechodząc w tym samym stylu Nabisco Wall na Cookie. Najtrudniejszym wyciągiem tej trzywyciągowej kombinacji jest druga długość liny nazwana Butterballs wyceniona na 5.11c. Po niej trzeba było jeszcze przejść wyciąg Butterfingers 5.11a. Obie solówki rozniosły się szerokim echem, zapewniając ich autorowi sławę największego amerykańskiego solisty końca lat 70.
W 1980 roku Bachar udowodnił, że w pełni zasługuje na takie miano, robiąc bez asekuracji i w stylu on sight (!) czterowyciągową linię Moratorium 5.11b na Schulz’s Ridge. Doświadczenie „psychicznej walki”, jaką solista musiał stoczyć na czwartym wyciągu, oferującym bardzo czujne wspinanie, wymagające superprecyzyjnej pracy nóg, sprawiło, że bodajże pierwszy – a może i jedyny – raz w swojej karierze, Bachar przyznał, iż nieco przesadził: „Trochę straciłem nad tym kontrolę. Nie żebym się trząsł jak liść na wietrze, ale zacząłem się bać – mimo że zwykle podczas solowania nie myślę o tym, jak daleko jestem gleby, czy że mogę odpaść, lecz jestem w pełni skoncentrowany na ruchach. Na tej drodze byłem jednak jedną nogą za tą ulotną granicą. Dla mnie celem nie jest samo przejście, liczy się także, jak się podczas niego czuję. Zmierzam do płynności ruchu i kontroli nad emocjami”.
Bachar solował od samych początków swojej wspinaczkowej kariery, kiedy zaczął robić bez liny łatwe linie w Joshua Tree, aby w późniejszych latach uczynić z trudnych przejść bez asekuracji „chleb powszedni”. W latach 80 zasłynął z seryjnych solówek, które robił we wspomnianym Joshua Tree, gdzie bez liny przechodził 20 do 30 dróg w ciągu dnia (nazywał takie cykle – w zależności od liczby wyciągów – „El Capitan” lub „Half Dome”) lub w Yosemite, gdzie pokonywał pod rząd kilkuwyciągowe linie. Spory rozgłos zdobyła seria pokonana w czasie jednego dnia 1982 roku, kiedy przeżywcował 5.11-tki Left Ski Track, Spider Line, Wet T-Shirt Night, Hot Rocks, Big Moe i More Funky Than Monkey oraz dwie 5.12-tki: Baby Apes 5.12b i Leave It to Beaver 5.12a. Nominalnie najtrudniejszymi drogami, jakie pokonał na żywca były Father Figure 5.13a w Joshua Tree oraz The Gift 5.12c w Red Rocks.
„Johny Rock” – jak często nazywano solistę – był tak pewny swoich solowych umiejętności, że kiedyś zadeklarował podarowanie 10 tysięcy dolarów osobie, która będzie w stanie w ciągu jednego dnia powtarzać za nim kolejne drogi bez liny. Jak łatwo się domyślić, nie znalazł się nikt, kto podjąłby wyzwanie.
Sam konsekwentnie twierdził, że przy osiągnięciu odpowiedniego poziomu kontroli nad emocjami, wspinaczka bez asekuracji nie jest sportem wybitnie niebezpiecznym: „Ludzie mają obsesję na punkcie niebezpieczeństw, jakie niesie ze sobą solowanie, ale nie zdają sobie sprawy, że każdy ruch jest odwracalny. Jeśli któryś okaże się zbyt trudny, mogę go zrobić w dół. Inaczej jest – powiedzmy – w narciarstwie ekstremalnym czy paraglidingu. Jeśli w tych sportach wystartujesz – nie ma odwrotu”.
Wspinanie się w ogóle, a poruszanie się po skale bez asekuracji w szczególności, Bachar zawsze traktował jako formę ruchowej medytacji, podobnej do tai chi lub kata. Oto jedna z wypowiedzi Amerykanina, którą można by uznać za motto jego kariery: „Nie mam listy celów. Raczej przypominam tancerza, który pracuje nad doskonaleniem swojego tańca. Może się wydawać, że wciąż robię to samo, ale za każdym razem jest to nowe doświadczenie. Zawsze staram się uzyskać większą kontrolę, być bardziej efektywny, poczuć się bardziej jak artysta”.
Swoją filozofię wspinaczkową John Bachar zaprezentuje nam podczas prelekcji, która odbędzie się w ramach najbliższego Krakowskiego Festiwalu Górskiego. W sobotę 6 grudnia legendarny wspinacz opowie o swoich wspinaczkowych początkach, największych solówkach, bardzo ważnej dla niego drodze Bachar-Yerian, wreszcie – a może przede wszystkim – o tym, że warto spełniać swoje marzenia. Wszystko to zilustruje najlepszymi zdjęciami, które zgromadził podczas ponad trzydziestoletniej kariery. Zapraszamy!
Piotr Drożdż (GÓRY)
PS. Z biografią i legendą Johna Bachara spróbowałem zmierzyć się w bardzo obszernym artykule, który znalazł się w opublikowanych właśnie GÓRACH (nr 11/174 2008). Powyższy tekst zawiera jednak kilka cytatów niewykorzystanych w tym eseju.