Zbierając materiały do tegorocznego podsumowania, doszedłem do wniosku, że w ostatnich 12 miesiącach w szeroko rozumianym alpinizmie wydarzyło się dużo dobrego. Postanowiłem jednak skomentować nie tylko wyróżniające się przejścia górskie. Zaprezentuję też cele niezrealizowane, bo historia alpinizmu to także porażki, wycofy i tragedie. Chcę w ten sposób pokazać kierunki rozwoju i aspiracje wiodących dziś wspinaczy górskich. Z zasady pomijam w tym omówieniu wspinaczkę stricte skałkową.
Józek Soszyński na dolnych wyciągach Surgeon General, El Capitan; fot.Małgorzata Jurewicz
Na pierwsze miejsce w moim tegorocznym rankingu wybija się poprowadzenie nowej drogi Just Breathe na Chobutse przez duet Wadim Jabłoński i Maciej Kimel. Według mnie jest to przejście sezonu, które nawiązuje do złotych czasów polskiego himalaizmu. Taki sposób pokonania linii nazywam angielskim, od wybitnego eksploratora Billa Tilmana, którego uważam za prekursora stylu alpejskiego. Istotą działania jest tu wspinaczka w małym zespole, bez rozgłosu, wsparcia, tragarzy i dodatkowego tlenu (w przypadku najwyższych szczytów).
Eksploracja sportowa w Himalajach jest dla mnie kwintesencją alpinizmu, a poza wymienionymi cechami charakteryzuje się dużymi trudnościami technicznymi i powagą, które wymagają najwyższego wspinaczkowego kunsztu. Swoją 1600-metrową drogę Jabłoński i Kimel pokonali w ciągu czterech dni, a zejście w dolinę zajęło im kolejną dobę. Według mnie Just Breathe do najwyższych zaszczytów brakuje nieco trudności technicznych. Jednak Wadim i Maciek pokazali, że chcą aspirować do ekstraligi. Niewątpliwej wartości dodał przejściu fakt, że wiosną podczas wspinaczki tradowej Kimel spadł, wyrywając wszystkie przeloty i łamiąc kręg lędźwiowy. Na szczęście intensywna rehabilitacja przebiegła pomyślnie.
Maciej Kimel i Wadim Jabłoński na szczycie Chobutse; fot. M. Kimel
Podobną ideę minimalistycznego działania w górach widzę w nieudanej niestety próbie sprawdzonego zespołu Maciej Bedrejczuk, Paweł Karczmarczyk i Piotr Sułowski. Koledzy zmierzyli się z niesprzyjającymi warunkami, atakując dziewiczy sześciotysięcznik himalajski w rejonie Manaslu. Zagrożenia obiektywne w postaci złych warunków i ogromnych ilości niezwiązanego śniegu spowodowały, że owa trójka zaliczyła swój pierwszy w historii odwrót – dotychczas miała 100% skuteczności na nadzwyczaj trudnych drogach w Kaukazie i w Pamiro-Ałaju. Brak szczegółowych informacji o próbie pozwala przypuszczać, że koledzy zamierzają wrócić w przyszłości, ażeby dokończyć robotę.
W mojej klasyfikacji na drugim miejscu stawiam nową drogę Marcina Tomaszewskiego i Pawła Hałdasia na Grenlandii – Fram. Odkryli oni i zaatakowali dziewiczy mur skalny, co, jak się okazało, było pierwszym zimowym przejściem w stylu big wall na największej wyspie świata. To kolejna nowa droga Marcina, który z różnymi partnerami od ponad 20 lat odciska swoje ślady na ścianach całego globu. Nowa, 700-metrowa linia została wytyczona podczas 14 zimowych dni. Poza trudnościami technicznymi przeszkodą były ekstremalne warunki. Wymagały one uważności, by nie doprowadzić do odmrożeń podczas wspinania i biwaków.
Pozostańmy w mroźnych klimatach: wybitnym przejściem po raz kolejny może pochwalić się Filip Babicz, który postanowił zmierzyć się ze szkockim ekstremem Bring da Ruckus. Droga na Shadow Buttress w Lochnagar została wytyczona w styczniu przez Grega Boswella i uznana za najtrudniejszą (XII/13) w kraju kraciastych kiltów. Po przejściu Filipa w Szkocji rozgorzała dyskusja, czy warunki w ścianie były wystarczająco trudne, żeby uznać powtórzenie za stylowe. Mnie przekonuje argument Babicza, że – pomimo mniejszej pokrywy szadzi – z powodu aury w kluczowym miejscu nie mógł założyć asekuracji. Przez to wspinaczka stała się o wiele poważniejsza i bardziej ryzykowna. Fascynuje umiejętność, z jaką Filip łączy różne dziedziny tego sportu – tym cenniejszy jest jego udział w projektach Polskiego Himalaizmu Sportowego.
Tekst / BOGUSŁAW KOWALSKI
Dalsza część artykułu znajduje się w Magazynie GÓRY numer 4/2023 (293)
Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > link