Wszystko zaczęło się od panelu...
Urodzona w Tarnowie 18 listopada 1979 roku, studentka piątego roku Biologii Środowiska Wydziału Chemii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jej pasją jest podróżowanie, muzyka i taniec, lubi wspinaczkę, fajne imprezy i klimatyczne wyjazdy. Interesuje się hydrobiologią. Zawodniczka Miejskiego Klubu Sportowego Tarnovia, gdzie trenuje wspinaczkę. Specjalizuje się w czasówkach, a od niedawna interesuje się boulderingiem. Do jej największych osiągnięć we wspinaczce sportowej należą: trzykrotne Mistrzostwo Polski w 2001, 2002 i 2003 roku w tym jedno międzynarodowe, dwukrotne zdobycie Pucharu Polski 2002 i 2003 (Edyta w tych latach wygrywała wszystkie edycje!) - wszystkie w konkurencji wspinaczki na czas. Jest aktualną zwyciężczynią najbardziej prestiżowych zawodów boulderowych w Polsce - Boulder Monsters. Do sukcesów na arenie międzynarodowej zaliczyć należy czwarte miejsce na czas w edycji Pucharu Świata 2003 w Val Daone (Włochy) oraz zajęcie bardzo dobrego szóstego miejsca w Klasyfikacji Generalnej Pucharu Świata 2003.
Redakcja: Wiele wywiadów zaczyna się od pytania o początki całej przygody ze wspinaczką. Zacznijmy jednak niestandardowo. Jak dziś wygląda twoje życie i wspinanie?
Edyta Ropek: Moje życie? Z pewnością toczy się w ciągłym biegu, głównie między Tarnowem i Krakowem, czasami Nowym Sączem. W Tarnowie mieszkam, trenuję i pracuję, w Krakowie studiuję na uniwersytecie w trybie dziennym, do Nowego Sącza zaś jeżdżę na ścianę. Do tego dochodzą ciągłe wyjazdy na zawody krajowe i międzynarodowe oraz wspinanie się w różnych, najczęściej nowych dla mnie rejonach Polski. Wakacje to wyjazdy na west albo oglądanie widoków z dachów wieżowców Nowej Huty.
Czyli żyjesz pełnią życia!
Można tak powiedzieć, czasami jest to męczące...
Jak zaczęła się przygoda ze sportem, wspinaniem i zawodami?
Ze sportem związana jestem od wczesnego dzieciństwa. Lubię różne dyscypliny, najbardziej kręci mnie rywalizacja na zawodach i emocje z nią związane. Mając sześć lat startowałam w pierwszych w swoim życiu zawodach - pływackich. Po pływaniu było łyżwiarstwo, lekka atletyka (bieganie w sztafetach na 1,5 i 2 kilometry) oraz siatkówka w liceum.
Początki brzmią ciekawie. Co było dalej?
Moje liceum słynęło z dobrej drużyny siatkarskiej, więc wpadłam na pomysł, by zapisać się do sekcji. Dowiedziałam się, że jest nabór od września na Tarnovii. Niestety, moją słabością jest niepunktualność. Pech chciał, a może i szczęście, że gdy się zjawiłam lista była już zamknięta. Koleżanka z mojej klasy licealnej zapisała się do sekcji wspinaczkowej i przekonywała mnie, żebym również spróbowała. Zgodziłam się. Po półtora roku ona zrezygnowała, a ja ze swoim sceptycznym podejściem zostałam do dziś.
Na szczęście siatkarką nie zostałaś. Z tego co wiemy, bardzo szybko zaczęłaś startować w zawodach wspinaczkowych.
Tak, po trzech miesiącach wspinania pojechałam na swoje pierwsze zawody juniorskie do Reni-Sportu w Krakowie. Impreza była rewelacyjna, spotkałam tam ludzi z całej Polski, poznałam środowisko wspinaczkowe. Spodobał mi się klimat, ludzie i cała reszta.
To brzmi poważnie, od razu starty, trening?
Skądże, na początku była to tylko zabawa, wygłupy. Na ścianę chodziłam może raz, dwa razy w tygodniu, żaden tam trening, po prostu się wspinałam. Jeździłam na zawody, bo wszyscy juniorzy jeździli. Czasami miałam takie zrywy, na dwa tygodnie przed zawodami przychodziłam cztery razy w tygodniu na ścianę, ale to nie był żaden rozsądny trening.
Wspinaczki uczyłaś się sama czy od innych?
Tak naprawdę ciągle się uczę czegoś nowego, sama doświadczam pewnych rzeczy, ale też słucham uwag innych osób. Wspinanie to wspaniała dyscyplina, gdy się wspinasz jesteś sam, walczysz z trudnościami, z problemem, niezależnie czy pracujesz nad jego rozwiązaniem czy biegniesz na czas.
Jesteś "dzieckiem panelu", a jak i kiedy poznałaś wspinanie w skałkach?
Zgadza się, wszystko zaczęło się od panelu. Na pierwszy wyjazd w skały pojechaliśmy do Rożnowa. Ja, w swoich korkerach, bez żadnej techniki i pojęcia o wspinaniu, chciałam prowadzić szóstkowe drogi (śmiech)! Skończyło się na czwórkach i piątkach. Po wyjeździe trochę zraziłam się do skał, z radością wróciłam na panel. Potem było lepiej. Pierwszy obóz wspinaczkowy, na jaki pojechałam w wakacje odbył się w Podzamczu. Do dziś pamiętam, jak ogromne wrażenie wywarł na mnie widok białego wapiennego zamku otoczonego przez skały na tle błękitnego nieba, widziany pierwszy raz z okna autobusu. Tu poprowadziłam swoje pierwsze VI.1 OS. Pierwszego dnia w skałach wiedziałam, że to jest to, że będę się wspinać tylko w nich. Radość trwała krótko, po dwóch dniach lampy, nastąpił cały tydzień zlewy. Siedzieliśmy w kwaterze i bawiliśmy się sprzętem wspinaczkowym. Następne wyjazdy były do Dolinek Podkrakowskich, to tu - dzięki cierpliwości koleżanki Krystyny - nauczyłam się prawdziwego wspinania. Jestem jej bardzo wdzięczna.
Obecnie specjalizujesz się we wspinaczce na czas. Dlaczego?
Po części pewnie dlatego że - za sprawą Marcina [Bibro] i sukcesów Tomka [Oleksego] - wspinanie na czas było w Tarnovii bardzo popularne. Jednak głównie z powodu predyspozycji do tej konkurencji. W 1999 roku startowałam w pierwszych edycjach Pucharu Polski seniorów. Po tych startach przez zimę postanowiłam trenować i przygotować formę na następny rok z założeniem, że jak mi nie pójdzie, to już nigdy nie wystartuję i będę się wspinać w skałach.
Na szczęście sprawy potoczyły się inaczej...
Wystartowałam w pierwszej edycji PP w Gliwicach i byłam w szoku, bo poszło mi rewelacyjnie! Najlepsze było to, że dobrze się przy tym bawiłam. Ku zaskoczeniu ogółu o mały włos nie wygrałabym z ówczesną liderką w tej konkurencji, Renatą Piszczek. Na trudność też poszło mi nieźle, byłam chyba piąta. Po tych zawodach zrozumiałam, że mogę wygrywać! I jak się okazało, nie był to jednorazowy uśmiech losu, na kolejnych zawodach deptałam Renacie po piętach.
Wreszcie przyszły upragnione zwycięstwa.
Tak, deptanie się skończyło. Na Międzynarodowych Mistrzostwach Polski w 2001 roku wygrałam bieg z Renatą. Natomiast w pojedynku o wejście do finału biegłam z Ukrainką Olgą Zacharową, no i znów o mały włos nie wygrałam. Byłam szczęśliwa, bo zdobyłam pierwsze w życiu Mistrzostwo Polski! Pomyślałam też, że stać mnie na coś więcej, że mogę wygrywać całe zawody. Rok później w Nowym Sączu wygrałam Międzynarodowe Mistrzostwa Polski, również biegnąc w finale z Olgą. Później przyszły kolejne sukcesy...
Jak się czujesz jako najszybsza w Polsce zawodniczka?
Nie umiem na to pytanie odpowiedzieć, cieszę się z tego faktu. Normalnie! Bycie najlepszym to pojęcie względne, teraz ja wygrywam, potem będą inni, a może wcześniej znudzą mi się starty w zawodach. Teraz jestem szczęśliwa i chciałabym odnosić sukcesy na zawodach na arenie międzynarodowej, ale brakuje mi jeszcze doświadczenia. Najwięcej radości sprawia mi dążenie do celu, gdy już go osiągnę, pojawia się następny.
Szóste miejsce w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, czwarte z Val Daone to bardzo dobre rezultaty. Ostatni rok możesz uznać za udany?
Ostatni rok był dla mnie jedną wielka nauką. Z każdym startem stawałam się bogatsza w doświadczenia. Zobaczymy, co przyniesie kolejny rok. Niestety, wciąż największą przeszkodą są dla mnie duże koszty wyjazdów. Między innymi dlatego nie poleciałam na finał czasówek do Chin. Myślę, że mogłabym wtedy powalczyć o lepszą lokatę w klasyfikacji generalnej...
Jak jest ze wsparciem ze strony sponsorów, organizacji?
Zawodnicy otrzymują niewielkie wsparcie. Jedynie Polski Związek Alpinizmu pokrywał sporą część kosztów związanych ze startami, za co chcę podziękować, bo bez tej pomocy nigdy nie wystartowałabym w Rosji. Nie jest łatwo znaleźć sponsora w tej dyscyplinie. W naszym kraju jest jeszcze zbyt mało popularna, chociaż w ostatnich latach dużo się zmieniło na plus. Wspinaczka obecnie kojarzy się nie tylko z wysokimi górami, ale ze wspinaniem sportowym na małych formacjach - skałach, ściankach wspinaczkowych. Wciąż jednak nie jest tak popularna jak we Francji czy we Włoszech, gdzie na zawody wspinaczkowe przychodzą tłumy, jak u nas na mecze piłki nożnej. Zagraniczni zawodnicy otrzymują większe wsparcie od firm produkujących sprzęt wspinaczkowy, np. Petzl, Beal, Mammut, itp. W Polsce rodzimi producenci czy dystrybutorzy nie zauważają, że wspieranie zawodników z polskiej czołówki jest świetną reklamą ich produktów, marki czy firmy.
Jak wygląda Twój trening?
To moja tajemnica (śmiech), ale powiem że dzisiaj jest to raczej fajna zabawa we wspinanie, a nie poważny trening. Nie zamieniłabym jej na coś innego.
Jakie masz plany na przyszłość?
Chcę jechać w Sokoliki! Strasznie mi się tam spodobało! Bardzo chciałabym spróbować wspinania lodowego. Podobno w tej dyscyplinie też są czasówki. Chciałabym spróbować wspinać się w górach. Jak popracuję nad formą, to może dam radę podejść z plecakiem pod pierwszy wyciąg (śmiech). No i przede mną mnóstwo miejsc do odwiedzenia na całym świecie.
W tym roku dalej będziesz startowała na czas?
Biegi trochę mi się przejadły, za to bardzo spodobał mi się buldering. W wakacje dużo podróżowałam po Polsce. Wraz z Arkiem [Kamińskim] odkryliśmy mnóstwo rewelacyjnych, nowych dla nas, rejonów bulderowych. Nawet nie przypuszczaliśmy, że w naszym kraju jest tak interesująco pod tym względem. A wciąż zostało jeszcze wiele do zobaczenia, co na pewno uda się w tym roku. Buldering w skałach strasznie mnie kręci, cieszę się na sam widok ogródków skalnych. Ponieważ teraz jest trochę za zimno, musiałam się przerzucić na bulderowanie na panelu. Dla urozmaicenia i z braku weny w wymyślaniu nowych problemów na tych samych chwytach, postanowiłam jeździć na zawody - tam są już gotowe przystawki (śmiech). W zawodach bulderowych naprawdę można się powspinać, jest kilka problemów, do których można kilkakrotnie się przystawić. Natomiast zawody na trudność to jedna, dwie drogi do pokonania (jeśli jesteś w finale) i cały dzień spędzony w strefie na czekaniu.
Ostatnio odniosłaś kilka sukcesów. W listopadzie, tuż po swoich urodzinach, wygrałaś najpopularniejsze polskie zawody bulderowe w Łodzi. To urodzinowy prezent od losu?
To była super impreza i świetnie się bawiłam! Dla mnie najważniejszy w zawodach boulderowych jest klimat. Posępna Klama czy Boulder Monsters są rewelacyjne pod tym względem, to po prostu świetna zabawa, przyjeżdża mnóstwo ludzi z całej Polski, niekiedy więcej jak na puchary, jest luźna atmosfera, super muzyka i imprezy po zawodach. Środowisko ludzi startujących w takich zawodach bardzo mi odpowiada, jest to spotkanie towarzyskie i wszyscy bawią się wspinaniem.
Czyli towarzyska strona wspinania jest dla Ciebie istotna?
Tak. Bo gdziekolwiek wyjeżdżasz - na zawody, w rejon wspinaczkowy czy na nową ścianę, spotykasz ludzi, a to oni moim zdaniem są najważniejsi w tym sporcie.
Wspomniałaś coś o dachach wieżowców, pracowałaś na wysokościach? To dość nietypowe zajęcie jak dla kobiety!
Tak, latem 2002 roku przed i po starcie w Mistrzostwach Świata pracowałam na robotach niedaleko Placu Centralnego w Nowej Hucie. Mnóstwo wspinaczy dorabia tak na życie, wspinanie i wyjazdy. Pomyślałam dlaczego ja tego nie mogę robić? Bo jestem kobietą? Najśmieszniejsza była mina facetów w pierwszy dzień pracy. Jak zobaczyli chuchro, do tego babę, które ma targać wiadra pełne farby, wszyscy chcieli mi pomagać. Szybko się zorientowali, że może i baba, ale power w rękach ma (śmiech). Oprócz mnie pracowała tam już jedna dziewczyna - Kaśka. Połowa ekipy to byli zwykli budowlańcy, którzy nauczyli się obsługi sprzętu, żadni wspinacze. Było naprawdę fajnie, nawet przez pierwsze dni starali się przy mnie nie przeklinać. Wspominam to bardzo miło, po pierwsze zobaczyłam, że nie jest łatwo tyle czasu wisieć w ławie, na piekącym słońcu machając pędzlem. Pierwszy raz w życiu przeżyłam letnią burzę i wichurę na dachu Nowej Huty.
No ładnie, jesteś twarda. Wróćmy jednak do wspinania, podobno dajesz ze szmaty, czy to prawda?
(śmiech) Obecnie sama nie wiem, bo zrezygnowałam z takich popisów. Ale faktem jest, że chyba dwa lata temu, gdy pewnego razu przyszłam na trening, znajomi kumple snuli dywagacje na temat różnych ekwilibrystycznych dokonań na drążku i między innymi zeszli na temat dawania ze szmaty. Od słów do czynów, każdy z nich zaczął ćwiczenia z drążkiem, zaczęli coś żartować na temat kobiecej słabości w tej kwestii, więc w ramach sprzeciwu podeszłam do drążka i pokazałam to na co mnie stać (śmiech) - udało mi się zrobić pierwszy raz w życiu cztery podciągnięcia na jednej ręce! Obecnie szkoda mi stawów łokciowych.
Czy lubisz w życiu walczyć z trudnościami? Jak przekłada się według Ciebie wspinaczka do codziennego życia?
Tak, w pewnym sensie lubię, bo z jednej strony jest to nieuniknione, każdy człowiek musi z nimi walczyć w swoim życiu. Pokonywanie problemów we wspinaniu dało mi dystans do problemów w życiu codziennym i odwrotnie - to jest fajne, bo walka bardzo pomaga i w życiu i we wspinaniu. Czym jest egzamin na studiach w porównaniu z kluczowym przechwytem na drodze "X". Sport kształtuje osobowość człowieka, daje pewność siebie.
Co jest dla Ciebie największym wyzwaniem?
Nie wiem... Może przejść przez życie będąc szczęśliwą, spełniając swoje marzenia i nie krzywdząc przy tym innych.
Czy kiedykolwiek myślałaś o zaprzestaniu wspinania?
Czasami tak. Jedno jest pewne, jak nie wspinanie, to inna dyscyplina. Sport zawsze był i będzie obecny w moim życiu. Może bilard (śmiech)?
Dziękujemy bardzo za rozmowę i życzymy wielu sukcesów.
Ja również dziękuję!
Rozmawiali: Arkadiusz Kamiński i Karol Małgorzewicz
"Góry". nr 3 (118), marzec 2004
(kb)