facebook
 
nowy numer GÓR
 
 
 
 
 
szukaj
 
 
 
Nasz kanał RSS
2000-06-29
 

Cho-Oyu 2000

Liczący 8201 m Cho Oyu jest szóstym pod względem wysokości szczytem świata. Nie należy do najtrudniejszych technicznie, ale jego potężna sylwetka... Wspomnienia Ryszarda Pawłowskiego z wyprawy na Cho Oyu - z archiwum magazynu GÓRY.


Liczący 8201 m Cho Oyu jest szóstym pod względem wysokości szczytem świata. Nie należy do najtrudniejszych technicznie, ale jego potężna sylwetka, ozdobiona pióropuszem śniegu, wyrywanym z grani przez silne wiatry, robi duże wrażenie. Z daleka jest łudząco podobny do Mount Everestu widzianego od strony tybetańskiej. Potrafi bronić się głębokim śniegiem na rozległych polach podszczytowych i zagrożeniem lawinowym. Nawet najlepsi himalaiści są wtedy bez szans. W sezonie jesiennym 1999 roku z olbrzymiej ilości wypraw, w tym także bogato wyposażonych w tlen i Szerpów, weszły tylko dwie osoby. 

Naszą wyprawę zaczęliśmy w sześcioosobowym składzie - dwójka Rysiek Kowalewski i Darek Załuski wyleciała 10 września do stolicy Tybetu Lhasy. Postanowili stopniowo aklimatyzując się zwiedzać tybetańskie zabytki i spotkać się z nami bezpośrednio w bazie. Pozostała czwórka uczestników oraz kucharz i jego pomocnik wraz z całym sprzętem i kuchnią 12 września wyruszyła z Kathmandu przez przełęcz Kodari do Tybetu. Po przekroczeniu granicznego Mostu Przyjaźni spędziliśmy noc i cały następny dzień w miasteczku Nyalam, położonym na wysokości 3780 m. Niezbyt uprzejma obsługa i obskurny hotel spowodowały, że następnego dnia z wielką przyjemnością zakwaterowaliśmy się w Everest Snowleopard Guest House, w miejscowości Tingri położonej na wysokości 4200 m. Było tu czysto, spokojnie, doskonałe chińskie jedzenie, a na dodatek piękny widok na góry - w tym także wierzchołek Cho Oyu. Wieczorem nasze odczucia estetyczne spotęgowała piękna olbrzymia tęcza rozpościerająca się nad surowym tybetańskim krajobrazem. Odczytaliśmy to jako dobry znak. W wyśmienitych nastrojach, spowodowanych smacznym piwem o wdzięcznej nazwie `Lhasa Beer`, jak również bliskością bazy, udaliśmy się na spoczynek.



Świtem 16 września w padającym deszczu ze śniegiem i prawie zerowej widoczności, terenową Toyotą dotarliśmy do oddalonej o 2 godz. bazy chińskiej położonej na wysokości 4735 m. Po dniu wypoczynku, dopełnieniu formalności z chińskim oficerem łącznikowym i przepakowaniu bagażu na lokalny środek transportu, czyli jaki, w komplecie pomaszerowaliśmy do bazy wysuniętej ABC, położonej na wysokości 5700 m.

Na miejscu zastaliśmy mnóstwo zespołów i niezbyt optymistyczne wieści. Od wielu dni ciągłe opady śniegu oraz szalejące wiatry nie pozwalały na udane akcje szczytowe. Niektórzy byli tu już od trzech tygodni. Podczas jednego z wyjść aklimatyzacyjnych spotkaliśmy Ankę Czerwińską uskrzydloną wiosennym wejściem na Mt Everest. Teraz jednak była przygnębiona, gdyż jej akcje z wysokościowym Szerpą zakończyły się w głębokim śniegu partii podszczytowych. Mówiła o zakończeniu wyprawy i przeniesieniu się na sąsiednią Shisha Pangmę, na którą miała pozwolenie. Inne zespoły były w podobnej sytuacji. Henry Todd, stały bywalec pod tą górą, wrócił do domu wraz z dziesięcioosobową grupą bez sukcesu, mimo że w zespole miał najsławniejszą obecnie Amerykankę Christin Boskoff, która zdobyła już sześć szczytów ośmiotysięcznych. 



Nasz zespół robił to, co robić powinien, tzn. wychodziliśmy do góry, wynosiliśmy sprzęt i zaopatrzenie, przy okazji aklimatyzując się. W bazie, oprócz próbowania doskonałego jedzenia przyrządzanego przez naszego mistrza kuchni Kalu, rozgrywaliśmy turnieje szachowe uszczuplając dwulitrowy zapas serbskiej rakiji, przywiezionej przez uczestnika Pavle Milosevica z jego rodzinnej wioski. Z niepokojem patrzyliśmy do góry, widząc coraz więcej zespołów wracających bez sukcesu. Na dodatek zaprzyjaźniony kucharz Lakczu przepowiedział, że w czasie zbliżającego się święta Dasu, związanego z rytualnym zabijaniem zwierząt, zawsze następują kilkudniowe opady śniegu. Byliśmy skłonni w to uwierzyć - Lakczu każdego roku bierze udział w wyprawach, a pod Cho Oyu był już wielokrotnie. 

Z zainteresowaniem obserwowaliśmy olbrzymie karawany jaków podążających przez szerokie śnieżne siodło Nangpa La (5716 m). Jest to tradycyjny szlak przemytniczy między Tybetem a Nepalem. Do Namche Bazar przewożone są tybetańskie dywany, materiały i ubrania, chińska elektronika, drobne gadżety, a także suszone mięso kóz i owiec. W przeciwną stronę idą transporty nepalskiego ryżu, zakupione na farmach młode jaki oraz zarobione na handlu pieniądze. Tymczasem, na szczęście nasz meteorologiczny prorok się pomylił. Nastał okres przepięknej pogody i wszyscy, którzy pozostali jeszcze w bazie, a było ich już niewielu, ruszyli w kierunku szczytu.

2 października najaktywniejsza trójka, tzn. Darek, Gienek oraz ja, pomknęła do obozu II na 7100 m. Następnego dnia z całym sprzętem podeszliśmy na wysokość 7500 m, gdzie powinien czekać na nas rozstawiony namiot. Miał czekać, ale nie czekał. Normalnie wyparował. Pozostał ślad na śniegu, a w mojej głowie brzydkie skojarzenie z obładowanymi Szerpami wyprawy koreańskiej schodzącymi w dół. Z podobnym zjawiskiem spotkałem się też na innych swoich wyprawach, ale to temat na inny artykuł, który być może napiszę jak będę bardziej wku....ny. Darek z Gienkiem zostają na noc w resztkach namiotu wyprawy amerykańskiej, a ja wracam do dwójki. O 1.30 w nocy wychodzę, aby dołączyć do zespołu i wspólnie iść do szczytu. Zimno i strach, że pogubię się w ciemnościach powodują, że już o trzeciej nad ranem jestem w namiocie obozu III, o wiele za wcześnie niż planowałem. Podana herbata sprawia, że czuję się świetnie. Kochane chłopaki. 



O 6.30 pierwszy wychodzi Gienek, za nim Darek oraz ja. Bladym świtem ruszamy w nieznane, czyli w kierunku szczytu. Po jakimś czasie wpadam w rytm i czuję coraz wyraźniej bliskość celu. Przez radiotelefon łączę się z bazą, że chyba już niedługo, może 15 min., może... Po godzinie jestem na wierzchołku. Jest 4 października godz. 12.30. Modlitewne chorągiewki pozostawione przez Szerpów oraz wspaniałe widoki na Mt Everest i Lhotse sprawiły, że spędziłem samotnie kilkadziesiąt minut fotografując, filmując i ciesząc się spokojem. W zejściu spotykam Darka, a dużo niżej Gienka. Zawracam z nim bojąc się, że grozi mu biwak na wysokości 8000 m. Bez słowa skargi schodzi w dół i wspólnie z Darkiem, kolejnym zdobywcą szczytu, spędzają noc w namiocie na wysokości 7500 m. Ja biwakuję poniżej i przez radiotelefon zachęcam Gienka, by spróbował następnego dnia. Na szczyt wchodzi w towarzystwie duetu amerykańsko-czeskiego i bezpiecznie wraca do namiotu. Olbrzymie brawa dla Gienka Chomczyka! Wspaniały debiut w Himalajach i jego pierwszy ośmiotysięczny szczyt. Dla Darka Załuskiego to drugi szczyt ośmiotysięczny ponownie zdobyty na wspólnej wyprawie ze mną. To cieszy. Pozostała trójka: Rysiek Kowalewski z Warszawy, Serb Pavle Milosevic i Sławek Jakobczyk z Toronto mają problemy zdrowotne, uniemożliwiające akcję na wysokości. Wyprawę kończymy 12 października.

Ryszard Pawłowski   

Z archiwum magazynu GÓRY


(kg)

Więcej nowości i ciekawych artykułów znajdziesz na naszym nowym serwisie: www.magazyngory.pl
 
Kinga
 
 
Kinga
 
2024-07-19
HYDEPARK
 

MNICH I KARABIN – w kinach od 2 sierpnia

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
 
Kinga
 
2024-05-06
HYDEPARK
 

RIKO – premiera książki już 9 maja!

Komentarze
0
 
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com