To był bardzo wyczekiwany film, są tacy, którzy twierdzą, że mocno przedłużone oczekiwanie na niego, nie tylko nie zwiększyło apetytu, ale wręcz mu zaszkodziło. Wejścia filmu na ekrany nie da się przegapić – towarzyszy mu znaczący i łatwo zauważalny ruch w mediach. I nie mam tu na myśli nośników około wspinaczkowych, o „Broad Peaku” mówi się i pisze dużo.
Historia będąca istotą tego filmu, a sprowadzająca się do tego, że wspinacz (Maciej Berbeka) przekonany o tym, że zdobył szczyt, dopiero po jakimś czasie dowiaduje się, że jednak tego nie zrobił, ma potencjał na pozaśrodowiskową, uniwersalną i wielowymiarową opowieść. Czy ten potencjał udało się wykorzystać?
Spece od wspinania to pierwsza grupa widzów, która powinna być z tego filmu zadowolona. Widać, że ekipa pod dowództwem Leszka Dawida poświęciła mnóstwo wysiłku by oddać to czego doświadczał bohater i jego partnerzy wspinaczkowi. Nieomal trzęsiemy się z zimna gdy bohater walczy z siłami natury – wiatrem i chłodem. Stroje i sprzęt (namioty), który widzimy na ekranie wygląda jakby pochodził z lat, w których dzieje się akcja. Aktorzy posługują się ekwipunkiem sprawnie i zgodnie ze sztuką. Wreszcie nie ma się do czego przyczepić i nie oglądamy scen, które zamiast wzbudzać szacunek dla odwagi wywoływały śmiech obecnych na sali kinowej wspinaczy. Takie rzeczy działy się w czasie projekcji znacznie droższych filmów „Na krawędzi”, czy „Granice wytrzymałości”. „Broad Peak” nie jest oczywiście pierwszym obrazem fabularnym, w którym uniknięto takich wpadek. Wcześniej były takie klasyki jak „Krzyk kamienia” i Czekając na Joe”, oraz mniej udany, ale wierny realiom „Everest”.
Film literalnie opowiada znaną interesującym się wspinaniem historię. To co może być zaletą filmu dokumentalnego, niekoniecznie jednak stanowi o wartości filmu fabularnego. Może właśnie szczypta konfabulacji dałaby szansę na podgrzanie emocji, a marudzenia na ich brak zgodnie słychać tu i ówdzie? Swoją drogą narzekania na to, że z filmu o zimowym wspinaniu wieje chłodem można by uznać za komplement. Zadowolona z filmu powinna być rodzina głównego bohatera – jest on pokazany jako twardziel, człowiek prawy, a do tego kochający swoją rodzinę. Ireneusz Czop dobrze wczuł się w tę rolę, trzeba powiedzieć, że to on ma w omawianym tu filmie najwięcej do zagrania, a pozostałe kreacje są dla niego tłem. I to nie dlatego, że aktorzy grają słabo. Mamy już więc przynajmniej dwie grupy, które powinny być z filmu „Broad Peak” zadowolone. Z pewnością dołączą do niech esteci – miłośnicy pięknych, wysokogórskich plenerów. Znowu zgodnie, ze wszystkich stron, słychać peany na temat tego co widać na ekranie i słusznie. Szerokie plany, bliskie ujęcia, realistyczne sople zwisające z nosa, trudne, nocne sceny w świetle czołówki – wszystko to sfilmowane jest po mistrzowsku. Odpowiedzialny za zdjęcia Łukasz Gutt powinien spodziewać się nagród. Dołączam się i ja do braw dla operatorów, dodając pochwały dotyczące wszelkiej natury dźwięków dochodzących do widza. Oglądający film na laptopach, komórkach (zgroza!), czy kiepskich telewizorach na własne życzenie się tego, dopieszczonego elementu pozbawili.
Kompromis wydaje mi się kluczowym słowem dla zrozumienia tego dlaczego ten film jest taki jaki jest. W scenariuszu skupiono się na tym by to co na ekranie było wierne historii sprzed lat, pokazanej tak by za wszelką cenę nikt nie poczuł się urażony. Może kluczowy jest tu zwrot – za wszelką cenę.
„Broad Peak” kończy się, by nie rzec zostaje ucięty dokładnie w tym momencie gdy zaczęłoby się robić kontrowersyjnie. W związku z tym postanowiłem i ja w podobny sposób zakończyć dzielenie się wrażeniami z tego wartego obejrzenia filmu.
Tekst: Andrzej Mirek
Zdjęcia: materiały promocyjne filmu „Broad Peak”
___________________________________________________
Zapraszamy do wysłuchania krótkich recenzji filmu zebranych wśród ludzi gór goszczących w Lądku-Zdroju podczas 27. Festiwalu Górskiego im. Andrzeja Zawady.