O górskiej ścieżce, różnorodnych outdoorowych doświadczeniach i zamknięciu rozdziału wypraw na ośmiotysięczniki z MONIKĄ WITKOWSKĄ rozmawia ANDRZEJ MIREK.
Obóz 1 na Broad Peaku i czas na cieszenie się widokami
OD CZEGO ZACZĘŁA SIĘ TWOJA FASCYNACJA GÓRAMI, ZWŁASZCZA NAJWYŻSZYMI?
Początki były wieki temu, przed 40 laty, kiedy z drużyną harcerską jeździłam w Bieszczady. Potem zrobiłam kurs w Studenckim Kole Przewodników Beskidzkich w Warszawie, przez co moje chodzenie po górach zaczęło być bardziej przemyślane. Z czasem zaczęłam poznawać inne pasma, także te wyższe, poza Polską. Pierwszym ambitniejszym szczytem było Kilimandżaro, jeszcze na początku lat 90., kiedy mało brakowało, bym na wierzchołek nie weszła! Nie miałam wtedy pojęcia, na czym polega aklimatyzacja, popełniłam mnóstwo błędów, ale na szczęście wyciągnęłam wnioski i teraz ze śmiechem opowiadam o tym swoim grupom, które tam prowadzę – byłam na Dachu Afryki już 15 razy. A potem już się rozkręciło. Znajomi GOPR-owcy wyciągnęli mnie na Elbrus, zaproponowali, aby jechać z nimi na Aconcaguę, na 40. urodziny zrobiłam sobie prezent w postaci Matterhornu… Krótko mówiąc, zaczęłam przesuwać poprzeczkę. Niemniej na ośmiotysięczniki trafiłam późno – pierwszym z nich był Everest, na którym stanęłam, mając 47 lat. Na K2 byłam już jako 56-latka, w kategorii najstarszych kobiet na tej górze zajmując ponoć drugie miejsce (śmiech).
SKORO MOWA O REKORDZIE… PRZYPOMNISZ SWOJE NAJWIĘKSZE OSIĄGNIĘCIA?
Najtrudniejszą górą było bez dwóch zdań K2, ale miałam okazję być też na trzech innych ośmiotysięcznikach – Evereście, Lhotse i Manaslu. Cieszę się również z Korony Ziemi, którą robiłam w wersji rozszerzonej, czyli dziewięciu szczytów. Ale największym osiągnięciem była dla mnie nie konkretna góra, ale to, że na Denali, mimo ryzykowania własnym życiem, udało nam się wraz z kolegami uratować dwóch poważnie odmrożonych wspinaczy.
Chwila odpoczynku na zboczach Broad Peaku, z widokiem na lodowiec Godwin-Austen
NAJTRUDNIEJSZY, NAJŁATWIEJSZY ALBO NAJŁADNIEJSZY Z OŚMIOTYSIĘCZNIKÓW?
Unikam określeń „najłatwiejszy”, bo każda góra, nawet kompletnie bez trudności technicznych, w pewnych warunkach może okazać się cholernie trudna, a ośmiotysięczników już na pewno nie ma łatwych. Jeśli muszę coś zasugerować, to powszechnie się twierdzi, że najłatwiejszą z „ósemek” jest Czo Oju, choć akurat na nim nie byłam. Najtrudniejszą? Z tych, które znam, to K2 i ono też wygrywa w kategorii dla mnie najładniejszych. Ale… Moją ulubioną górą, która jest naprawdę przepiękna, jest Ama Dablam, na której byłam w 2014 roku.
TWOJE WSPINANIE TO NIE TYLKO OŚMIOTYSIĘCZNIKI. KTÓRE Z INNYCH GÓR WSPOMINASZ NAJCHĘTNIEJ?
Kocham je wszystkie, niezależnie od wysokości. Zresztą stale można mnie spotkać gdzieś w polskich górach, przy czym największy sentyment mam do Bieszczadów i Beskidu Niskiego. Ale w Tatrach też często bywam – ostatnio skupiłam się na wierzchołkach z Wielkiej Korony Tatr, z których moje ulubione to Pośrednia Grań, Staroleśny i Durny. Z wyższych szczytów bardzo podobał mi się także Mount Vinson, najwyższa góra Antarktydy – do najbliższego miasta jest stamtąd około 3000 kilometrów! Inna sprawa, że często o wspomnieniach decydują względy towarzyskie, spotkani na wyprawie fajni ludzie. Dlatego właśnie bardzo lubię Kazbek, gdzie mam sporo znajomych, w tym ekipę ratowników Bezpiecznego Kazbeku. Pod tym względem super była wyprawa na Piramidę Carstensza czy choćby ostatni wypad z bardzo fajną grupą na Demawend i Ararat.
Monika nurkuje w jordańskiej części Morza Czerwonego
CZYM JESZCZE SIĘ PASJONUJESZ, POZA GÓRAMI?
Moja druga ukochana pasja to żeglarstwo, w wersji morskiej lub wręcz oceanicznej. Przepłynęłam ponad 35 000 mil morskich, przy czym te ambitniejsze rejsy to naprawdę długie wyprawy. Rejs przez Pacyfik, Kanał Panamski i Atlantyk trwał siedem miesięcy, z Grenlandii na Alaskę – trzy miesiące, opływanie Czukotki też trzy, rejs z Valparaíso na Antarktydę, z finałem na Falklandach – dwa miesiące. Przyznaję, że kiedy jestem w górach, często nucę sobie szanty (śmiech). Zresztą ja w ogóle lubię wodę. Pływam też na windsurfingu, nurkuję – mam licencję zaawansowanego nurka – jeśli jest okazja, to zaliczam rafting. Chyba dla odmiany miałam w swoim życiu całkiem długi epizod fascynacji sportami powietrznymi. Zrobiłam kurs paralotniowy, spadochronowy, latałam na motolotniach… No i istotne dla mnie są podróże jako takie – moje ulubione to te z plecakiem, lokalnymi środkami lokomocji, ze spaniem gdzie popadnie… Mam zwykle namiot, dający mi niezależność. Odwiedziłam około 180 krajów, choć jestem zdania, że ważniejsze od zaliczania jest poznawanie.
Rozmawiał / ANDRZEJ MIREK
Całość tekstu znajdziecie w magazynie GÓRY numer 6/2022 (289)
Zapraszamy również do korzystania z czytnika GÓR > http://www.czytaj.goryonline.com/