Góra nazwana przez Inków Acconcahuac (kamienny strażnik) wypiętrza się na wysokość 6962 m n.p.m. i jest najwyższym szczytem na południowej i zachodniej półkuli oraz najwyższym szczytem świata, wznoszącym się poza Azją. Aconcagua leży w Andach w centralno-zachodniej Argentynie, 15 km od granicy z Chile. Otaczające ją góry pokryte są niebywale jałowymi, stromymi zboczami, stanowiącymi pustynny teren z osuwającymi się spod nóg kamieniami. Jest tu trochę zieleni, ale rejon odwiedza niewielu ludzi z wyjątkiem narciarzy, wspinaczy i wojskowych. Transandyjska droga łączy rejon Aconcaguy z najbliższym miastem Santiago de Chile, położonym 159 km w kierunku zachodnim i Mendozą w Argentynie, 182 km na wschód.
Aby uzyskać pozwolenie na wspinaczkę na Aconcaguę, należy osobiście dojechać do Mendozy. Pobyt w tym mieście rekompensuje nam pozorną stratę czasu. Jest tu dużo zieleni oraz mnóstwo restauracji ze wspaniałymi stekami i wybornym winem. Nie bez znaczenia jest też widok młodych, ładnych i zalotnych argentyńskich dziewcząt. Warto wypocząć tu dzień lub dwa po długiej podróży samolotem z Europy i dojeździe z Santiago lub Buenos Aires.
Pozwolenie na szczyt w sezonie głównym (grudzień, styczeń) kosztuje 300 USD, w półsezonie (luty) 200 USD, a po sezonie (marzec) tylko 100 USD. Najkorzystniejszy wydaje się półsezon. Wtedy są wyższe temperatury, dłuższy dzień oraz mniejsze ilości śniegu w górnych partiach. Sezon marcowy jest z kolei mniej urokliwy ze względu na szarość stoków, krótszy dzień i zakończenie działalności agencji, oferujących w bazach jedzenie, napoje oraz obsługę transportową (trudniej wtedy o muły i łączność).
Ściana wschodnia tzw. Lodowiec Polaków
Wyprawę zaczynamy doliną Vacas, która jest jak na andyjskie warunki wyjątkowo zielona i urokliwa. Możemy tu spotkać płochliwe guanaco oraz pasące się krowy i chyba stąd wzięła się nazwa całej doliny. Transport do bazy Plaza Argentina na wysokość 4200 m odbywa się na grzbietach mułów.
Pierwszy postój i nocleg wypada w Pampa de Lenas, gdzie sprawdzane są pozwolenia na działalność i przydzielane worki na śmieci. Drugi biwak w Casa de Piedra to najpiękniejszy widok na wschodnią ścianę. Tutaj niektórzy mogą zwątpić w swoje umiejętności, bo Lodowiec Polaków wygląda stąd naprawdę imponująco i groźnie. Trzeciego dnia bardzo mocno wciętą doliną Relinchos dochodzimy do Plaza Argentina. Stąd już cały sprzęt do góry będziemy przenosić na własnych plecach, łapiąc kondycję i aklimatyzację.
Większość wybierających się na zdobycie Aconcagua, wskazuje Lodowiec Polaków jako trasę wejścia. Robią tak po pierwsze z sentymentu, gdyż to właśnie 8 marca 1934 roku Polacy: Stefan Daszyński, Konstanty Jodko-Narkiewicz, Stefan Osiecki i Wiktor Ostrowski wytyczyli drogę i jako pierwsi ludzie stanęli na szczycie od strony wschodniej. Po drugie zarówno zdjęcia, a tym bardziej widok od podstawy lodowca czyli z 6000 metrów, sprawiają wrażenie łatwego wejścia śnieżno-lodową, mało nastromioną formacją. Sytuacja zmienia się diametralnie po dotarciu do punktu, gdzie podejmuje się ostateczną decyzję ataku szczytowego. Wtedy najczęściej złe samopoczucie związane z dużą wysokością oraz znaczne przewyższenie, bo do szczytu pozostaje jeszcze 1000 m, powoduje, że wybiera się dużo łatwiejszy i bezpieczniejszy wariant Falso de los Polacos.
Łączy się on z drogą normalną, biegnącą z doliny Horcones. Oryginalna i jednocześnie najłatwiejsza droga prowadzi mało nastromioną śnieżną formacją do trójkolorowej skały zwanej Bandera. Znajduje się ona w połowie ściany. Następnie idziemy z odchyleniem w prawo na śnieżną grań i nią do wierzchołka. Na warianty tzw. Direttissimę i drogę prawą połacią blisko skał możemy zdecydować się przy dobrych warunkach śniegowych i mając odpowiednie umiejętności, bo drogi te są o wiele trudniejsze i bardziej niebezpieczne.
Kiedy jednak podejmiemy już decyzję na „tak”, to nie ma „zmiłuj się” i trzeba jak najszybciej przemieszczać się w górę, bo bezpieczne zejście prowadzi tylko przez szczyt Aconcagua.
Pierwsze moje wejście, a był to rok 1994, w którym realizowałem pomysł zdobycia Korony Ziemi w ciągu jednego roku, odbyło się właśnie wschodnią ścianą i to nawet dwukrotnie. Będąc przewodnikiem wynajętym przez brytyjską agencję, wybrałem z kilku londyńskich prawników młodego i całkiem „zielonego” w sprawach górskich Andego Pearsa i w ciągu siedmiu godzin pokonaliśmy tysiącmetrowe spiętrzenie ściany i stanęliśmy na wierzchołku.
Dla Anglika stało się to podstawą awansu w pracy i prestiżu wśród kolegów, a ja miałem satysfakcję jako przewodnik i swoje pierwsze wejście. Następne w tym samym sezonie odbyło się już w liczniejszym i bardziej doświadczonym gronie. Góra potrafi jednak pokazać swój pazur.
W 1995 roku z zespołem, w którym oprócz mnie był Jacek Masełko, Janek Orłowski i Kaziu Rosiak, kończyliśmy drogę po 16 godzinach akcji w zamieci śnieżnej, burzy z piorunami i wyładowaniami elektrycznymi oraz w całkowitych ciemnościach, na dodatek z chorym Kaziem.
Szczęśliwe zakończenie i zejście nocne w świeżym, głębokim śniegu przy gorszej kondycji i doświadczeniu, mogło zakończyć się znacznie gorzej. Na samym szczycie Jacek został trafiony piorunem, a Kaziu „uratował” swoje bielejące z zimna ręce dzięki zapasowej parze ciepłych rękawic, które na szczęście mięliśmy ze sobą. Na podstawie tylko tych dwóch przypadków chciałem uzmysłowić mniej doświadczonym, że droga ma różne oblicza, można pokonać ją lekko i przyjemnie, ale też przypłacić to odmrożeniami i życiem, jak miało to miejsce w przypadku wielu zespołów.
Moje wskazówki, które ułatwią pokonanie tej pięknej drogi, a na pewno zmniejszą ryzyko tragedii to:
a) wchodzić w drogę po rozpoznaniu zejścia, czyli wcześniejszym dojściu przynajmniej do Independencji, gdzie trawers Falso de los Polacos łączy się z drogą normalną
b) mieć dobrą aklimatyzację i odpowiednią kondycję, bo końcówka drogi kończy się długą i uciążliwą, śnieżną granią
c) wejść w drogę w miarę wcześnie, gdyż biwak w górnej partii góry, narażonej na silnie wiatry może być tragiczny w skutkach
d) nie wybierać się na „ciężko”, ale koniecznie zabrać ze sobą dobrą czołówkę, płachtę biwakową i termos z herbatą albo maszynkę do gotowania i menażkę
e) nawet dobry zespół powinien mieć linę, czekany, raki, śnieżne szable i lodowe rury, bo może się to przydać na wylodzonych fragmentach ściany, a na pewno na grani podszczytowej w czasie załamania pogody i przy złej widoczności
f) jeżeli koniecznie musimy zdecydować się na biwak ze względu na zmęczenie czy złą pogodę, to najlepiej już w zejściu pod przewieszoną olbrzymią skałą na wysokości ok. 6700 m, osłaniającą nas przed wiatrem. Wyraźnie widać stąd trasę zejściową i w razie czego możemy liczyć na pomoc.
Tekst i zdjęcia: Ryszard Pawłowski
GÓRY, nr 5 (132), maj 2005
(dg)