Wszyscy członkowie wyprawy Kangchenjunga North Face Expedition 2014 są już w bazie. W tej chwili odpoczywają i być może będzie jeszcze jedna próba ataku na szczyt. Poniżej wieści od Adama, które chyba najlepiej opiszą nastroje :-).
Zapraszam do obejrzeniu nowych zdjęć w galerii, które wraz z opisem pozwolą lepiej zrozumieć wydarzenia ostatnich dni. Siedzimy w bazie, jemy, pijemy, cieszymy się z sukcesu wyprawy i kombinujemy jakby tu dołożyć sukces własny. Sporo osób pyta nas teraz o nową drogę. W tych warunkach na północnej ścianie nic względnie bezpiecznego i logicznego wytyczyć się nie da co do tego jesteśmy od dawna zgodni. Gdybyśmy wszyscy weszli na szczyt może poszlibyśmy na coś innego - niższego aby zaspokoić swój apetyt na styl alpejski. Pozostałe apetyty zaspokoiliśmy. Kilkaset metrów nowego terenu, trudne wspinanie na dużej wysokości, przygoda w wyśmienitym towarzystwie. Wiem, że sami rozbudziliśmy wyobraźnię waszą i naszą ideą nowej drogi ale uwierzcie, że wrażeń na "starej" nam nie brakuje. Przepraszam wszystkich którzy poczuli się zawiedzeni tym, że nie zrobiliśmy żadnej nowej linii. Póki co ja chciałbym jeszcze klepnąć szczyt. Z doskonałą aklimatyzacją i taką samą znajomością trasy powinno być to "łatwe" oczywiście chcę to zrobić drogą w którą włożyłem tyle pracy i serca. Chłopaki zastanawiają się nad ostatnią próbą od południa. Kilka dni restu i ruszam w górę! A potem do domu... A potem nowa przygoda, z chłopakami będziemy się razem wspinać już to ustaliliśmy :) Tym bardziej, że Denis ma pomysł... :)
Adam Bielecki na ostatnim wyciągu w Bastionie ok 7500. Fot. Denis Urubko
Tymczasem na swoim blogu Denis opisuje szczegóły jego wyjścia na szczyt Kanczendzongi:
Wyprawa była krótka (na razie). Ze względu na duże trudności i oblodzenie nie udało się wejść na lekko. Byliśmy zmuszeni z wielkimi trudnościami pokonać drogę przez Północne siodło i dalej po grani. Będąc ograniczeni czasem i warunkami pogodowymi, w pięć osób zrobiliśmy robotę równie wielką jak dla zespołu 10-15 osób. I dużo nam się udało.
Alex pokonał najbardziej wymagający odcinek na Bastionie na wysokości 6100m. Adam wziął „na klatę” żebro pod okapem na 7500m. Artiom dał z siebie wszystko do Siodła. Dmitrij cały czas zabezpieczał nas logistycznie – produkty, gaz, komunikacją między grupami. Dziękuję wam chłopaki!
Nasz wariant jest logiczny i na odcinku 6000-7050m aż do szczytu – to zupełnie nowa linia.
Niestety, z powodu błedów taktycznych, przodująca trójka ADA nie dała rady wykonać zadania na finalnym odcinku. Przez 12 godzin chłopaki osiągnęli wysokość od 7600 do 8350m i w promieniach zachodzącego słońca zawrócili. Dzięki temu udało się uniknąć komplikacji. Tym nie mniej, Alex się odmroźił – palec u stopy, złapała angina. Siniew ma obrzęk paliczka, jest wykończony nocną akcją podczas wsparcia Alexa. Adam jest bardzo zmęczony i ma kaszel po tej pracy „na ostrzu noża”. Artiom najlepiej się trzyma ze wszystkich. Mój nocny szturm był dla mnie również zaskoczeniem. Artiom wspierając Alexa pomógł dojść jemu do namiotu na 7650m, napoił Dmitrija, który ledwo się trzymał na nogach, Adam wrócił na plateu, nie znajdując swojego namiotu… Miałem uczucie, że to koniec wyprawy. I w tym momencie po prostu trzeba było wykonać wspólną pracę. Dlatego, po tym jak od północy ogrzewaliśmy Alexa, (prawie nie spałem), postanowiłem o 5:10 wyruszyć do góry.
Denis na szczycie. Fot. arch. D. Urubko
Droga była bardzo niebezpieczna. Wystarczyło się pośliznąć – i na dole już czekały lodowe zbocza. Firn nie dawał wbijać zębów raków. Skały… Czekany trzymały się na drobnych chwycikach… Jednak o 9:40 już stanąłem na szczycie. Góra „puściła”. Pół godziny spędziłem na najwyższym punkcie, przypominając sobie jak stałem tutaj 12 lat temu. O 12:10 już zszedłem do pustego C4. Chłopaki rozpoczęli zejście, przy tym Artiom wspierał chorego Alexa. Mi udało się ich złapać i razem zeszliśmy do C1. Taka oto historia (na razie) tego wejścia.
Źródło: profil fb Adama Bieleckiego, blog Denisa Urubko