facebook
 
nowy numer GÓR
 
 
 
 
 
szukaj
 
 
 
Nasz kanał RSS
2010-12-08
 

Jędrzej Komosiński: Sam się pokonałem...

Arleta Siedlik z portalu sportowytarnow.pl przygotowała wywiad z Jędrzejem Komosińskim - odsłaniając przed Czytelnikami kulisy mijającego sezonu zawodniczego. Publikacja może stanowić ciekawe uzupełnienie materiału Wertykalni Biegacze z Magazynu GÓRY #198. WYWIAD
Arleta Siedlik: Zacznijmy od Mistrzostw Europy w austriackim Imst. Była to z pewnością najważniejsza impreza tego sezonu, do której misternie się przygotowywałeś. Jednak najwyraźniej coś poszło nie tak jak powinno, bo swoje zmagania zakończyłeś dopiero na 16 pozycji…

Jędrzej Komosiński: Plan był zdecydowanie inny. Przed tymi zawodami przez dłuższy czas przygotowywałem się z Kubą Pociechą. Nawet rezygnowaliśmy z azjatyckich startów, żeby nie męczyć się podróżą, bo cała taka „wyprawa” trwa jednak trzy tygodnie. Na treningach czasy były dobre, byliśmy zadowoleni. Sytuacja była bardzo obiecująca. Pojechaliśmy do Imst dwa dni przed rozpoczęciem zmagań. Odpoczywaliśmy zarówno psychicznie jak i fizycznie, w świetnym apartamencie. Dzień przed zawodami mieliśmy okazję dotknąć chwytów- były znacznie mniejsze niż te, na których trenowaliśmy. Wiedziałem, że będzie z tym problem ponieważ biegam dosyć ofensywnie, ciało prowadzę oddalone od ściany. W momencie, kiedy mam mniejsze chwyty ciężko mi szybko pobiec, bo muszę się bardziej kontrolować na drodze. Przed eliminacjami mieliśmy dwa biegi treningowe, niestety moje obawy potwierdziły się. Biegało mi się bardzo ciężko. W pierwszym biegu eliminacji spisałem się dość słabo, ten czas nie dawał mi możliwości wejścia do „16″. W drugim biegu wiedziałem, że jeśli nie wystartuję szybko to nie awansuję. Sprężyłem się – pobiegłem szybciej, jednak popełniłem jeden błąd, dzięki czemu wylądowałem na 11 pozycji. Potem trafiłem na mocnego zawodnika z Rosji – Stanisława Kokorina, który w tym roku przechodzi wszystkie zawody jak burza. Wiedziałem, że wszystko muszę postawić na jedną kartę. W pierwszym biegu próbowałem wstrzelić się w sygnał. Ewidentnie nie czekałem, tylko wystartowałem przed nim z nadzieją, że platforma startowa nie złapie falstartu. Niestety mechanizm okazał się być bezbłędny. Bieg został powtórzony, ponownie złapano mój falstart. To była dla mnie dość dziwna sytuacja. Usłyszałem sygnał i wystartowałem w tym momencie. Zobaczyłem, że jest popełniony falstart, jednak wciąż nie wiedziałem co się dzieje. Dopiero później – po zawodach, wieczorem emocje opadły. Puszczaliśmy sobie filmy ze startu, wyraźnie było widać, że „pompowałem”. Przyznam się szczerze, że nie pilnowałem się z tym na treningach. Widocznie platformy były na tyle czułe, że musiały wyłapać każdy ruch.

Mistrzostwa Europy w Austrii to chyba nie jedyny tegoroczny start, który wolałbyś przemilczeć. Z pewnością dobrze nie będziesz wspominał także Akademickich Mistrzostw Tarnowa, gdzie pokonał Cię teoretycznie dużo słabszy zawodnik – Tomasz Janik, reprezentujący Wyższe Seminarium Duchowne…

To może za dużo powiedziane, że on mnie pokonał. Bardziej ja sam się pokonałem. Czułem się chyba zbyt pewnie. Nie chciałem odpuszczać, jak inni wspinacze, którzy mniejszą wagę przywiązywali do zmagań ze słabszymi zawodnikami, co z taktycznego punktu widzenia jest oczywiście dobre. Mimo tego, że biegłem z dużo słabszym sportowcem na pierwszej drodze pobiegłem na maksa, tam wygrałem. Na drugiej niestety odpadłem od ściany, co się wiąże z dyskwalifikacją. Na pewno jest to jakaś nauczka na przyszłość. Chciałem zrobić show, ale nie wyszło. Z pewnością szkoda tego startu. Źle wygląda, gdy nie wygrywa się we własnym mieście i na swojej uczelni.

Przejdźmy teraz do nieco jaśniejszych punktów w Twoim wspinaczkowym kalendarzu. Mowa tutaj, między innymi, o lipcowych zawodach Rock Masters.

Na pewno jestem bardzo zadowolony z tych zmagań – był to jeden z moim lepszych startów w tym roku. Pojechałem tam po całym cyklu zawodów. Najpierw byliśmy w Chamonix, gdzie wszystko poszło zupełnie nie tak. Startowaliśmy w pełnym słońcu, wielu dobrych zawodników nie weszło nawet do „16″. W dniu eliminacji wystartowały tylko kobiety, ponieważ zaczęło bardzo padać, nasze starty zostały przełożone na następny dzień. Miałem wrażenie jakbym biegał po lodowisku, wszystko było tak mokre i wilgotne. Chwyty – jak zwykle – były minimalnie mniejsze, niż być powinny. We Francji zająłem jedną z moich najgorszych pozycji. Później pojechaliśmy do Friedrichschafen, niestety nie był to do końca szczęśliwy wyjazd. Z ekipą, z którą się wcześniej umówiłem nie wszystko wyszło jak zakładaliśmy. Bardzo żałuję, że na cały cykl nie pojechałem własnym samochodem, wówczas byłbym niezależny od nikogo. Z Chamonix pojechaliśmy do Włoch, zostawiając tam jednego z zawodników, następnie przez Austrię do Niemiec. Jak dla mnie były to dwa dni tuż przed startem, które spędziłem w męczącej podróży. W eliminacjach wystartowałem bardzo dobrze, z „16″ wyszedłem bez problemu. W „8″ pobiegłem z mocnym Ukraińcem, nie popełniłem żadnego technicznego błędu. Niestety na ostatnim ruchu moja ręka się nie zgięła tak jak powinna, prawdopodobnie zabrakło trochę ATP. Bezpośrednio stamtąd pojechałem na Rock Master, nie było czasu na żaden odpoczynek. W eliminacjach pierwszą drogę pobiegłem dobrze, natomiast na drugiej popełniłem techniczny błąd, dzięki czemu wylądowałem na 11 miejscu. Trafiłem na dobrego Rosjanina- Sergey’a Sinitsyna, wiedziałem iż będzie ciężko, jednak się udało. Udało mi się wejść do „8″, gdzie walczyłem z Chińczykiem. Myślę, że do około 14-tego metra prowadziłem, niestety zabrakło mi siły. W miejscu, gdzie zazwyczaj robię ruch z jednej ręki musiałem dołożyć drugą, co kosztowało mnie kilka setnych sekundy. Był to dobry start, choć na pewno nie taki jaki mi się marzył.

Podsumowanie całego sezonu?

Cel był znacznie inny, z pewnością jestem zawiedziony tym co stało się w sezonie 2010. Początek był dobry, w Trento zaliczyłem nawet obiecujący start. Jednak później w tym samym czasie zbiegło mi się kilka ważnych spraw na raz: kończyłem studia, pisałem pracę licencjacką, był też stres czy dostanę się studia uzupełniające- w ogóle z tym to była historia nie z tej ziemi. Egzamin wstępny miałem w piątek w Krakowie, a już w sobotę musiałem być we Włoszech na zawodach Pucharu Świata. Z menadżerem ustaliliśmy, że kupimy bilety lotnicze. Z Italii miałem polecieć na ten egzamin, następnie wrócić od razu na zawody. Logistycznie było to bardzo trudne do zrobienia. Samochodem pojechałem na jedno lotnisko – w Milanie, później lądowałem na drugim. Wyleciałem w czwartek, wieczorem byłem w Tarnowie, a w piątek pojechałem do Krakowa. Zaraz po egzaminie pojechałem na lotnisko, a po wylądowaniu spędziłem cztery godziny w aucie. Jadąc na zawody poszedłem spać o trzeciej, wstałem około siódmej. Eliminacje w Daone nie poszły mi najlepiej, pobiegłem równo po 16 sekund. Niestety tego samego dnia zostały zorganizowane „ósemki”. Pobiegłem tyle ile dałem radę i skończyłem zawody 9. miejscu.


Całość wywiadu na stronie sportowytarnow.pl
Więcej nowości i ciekawych artykułów znajdziesz na naszym nowym serwisie: www.magazyngory.pl
 
Kinga
 
2024-11-12
GÓRY
 

Hohe Wand - nie tylko dla orłów

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-10-28
GÓRY
 

Z wysokim Kaukazem w tle

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-10-24
GÓRY
 

Szlak Transkaukaski

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-10-17
GÓRY
 

Pico De Aneto na dokładkę - Pireneje

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-10-09
GÓRY
 

Z Makalu i Kanczendzongi na nartach

Komentarze
0
 
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com