Wyobraźcie sobie dzikie, majestatyczne góry bez turystów prawie w środku Europy. Rozległe połoniny, na których pasterze żyją jak ich koczowniczy przodkowie, mimo że do cywilizacji jest zaledwie kilkanaście kilometrów. Szum wiatru, zapach ziół i beczenie owiec. Trzy narody, trzy różne kultury, dwie religie. A wszystko to na wyciągnięcie ręki.
Zejście z Korabu do albańskiej wioski Radomirë
SZLAK PRZEZ DZIKIE GÓRY
High Scardus Trail to w moim mniemaniu prawdziwa perła Bałkanów. Na informację o tej trasie natknęłam się przypadkiem, szukając szlaków długodystansowych w tym regionie. Nie ma go jeszcze na oficjalnych mapach, gdyż został ukończony jesienią 2022 roku.
Szlak ten to w sumie około 340 kilometrów górskiej wędrówki przez Kosowo, Macedonię Północną i Albanię. Składa się z trzech części położonych w różnych górach, a odcinki między nimi trzeba pokonać autobusem lub autem. Pierwszy fragment zaczyna się po macedońskiej stronie Szarskiej Płaniny, niedaleko Tetowa, i raz po raz przechodzi to na stronę Kosowa, to Albanii. Kończy się w miejscowości Bituše. Drugi odcinek to trekking w górach Jablanica, gdzie również wędrujemy między Macedonią i Albanią. Natomiast trzeci fragment to trawers macedońskiego Parku Narodowego Galiczica. Startujemy z Ochrydy, by zakończyć go w pobliżu monastyru świętego Nauma (Sveti Naum).
Każda z części High Scardus Trail jest inna. Oferuje bardzo różnorodne widoki, smaki, zapachy. Pozwala obserwować życie macedońskich, kosowskich i albańskich górali czy pasterzy. Zachwyca.
Jezioro w dolinie Gramë
STREZIMIR
Nie mogąc uzyskać pozwolenia na przekroczenie macedońsko-kosowskiej zielonej granicy, zaczynamy trekking od wspinaczki na Korab, czyli najwyższy szczyt Macedonii Północnej i Albanii (2764 m). Startujemy ze Strezimiru, miejsca po macedońskiej stronie, w którym kiedyś znajdował się posterunek straży granicznej, ale został z niego tylko opustoszały budynek. Jest za to wiata z ławeczkami, nowe domki przyszykowane dla turystów i kilka miejsc na namiot.
Dostanie się do Strezimiru bez auta uchodzi na większości forów turystycznych za bardzo trudne. Nie jest takie, ale trzeba trochę się nagimnastykować. My złapaliśmy autobus ze Skopje do Debaru i wysiedliśmy pod hotelem Trnica. Stamtąd czekał nas dość niemiły, dwukilometrowy marsz poboczem krętej drogi, którą samochody jeżdżą ze sporą prędkością. Na szczęście po tym odcinku weszliśmy już na teren parku narodowego, gdzie ruch jest niewielki, a przy odrobinie szczęścia można to wykorzystać i złapać stopa, bo 12-kilometrowy trekking ubitą drogą prowadzącą dnem doliny nie oferuje żadnych widoków ani wrażeń.
Po dotarciu do Strezimiru rozbiliśmy namiot w pobliżu nowych, jeszcze nieukończonych domków. Było niemal jak w Polsce – podobna szata roślinna, drzewa, krzewy. Sporo Polaków schodziło ze szczytu Korabu i odjeżdżało w kierunku kolejnych atrakcji. Nie czuliśmy jeszcze bałkańskich wibracji. Może jutro? Zasnęliśmy kołysani szumem potoku, z niesamowitym widokiem na drogę mleczną.
Zejście stromymi zakosami na odcinku Gramë – Rabdišt
STREZIMIR – KORAB – RADOMIRË
Dzisiejszy odcinek ma około 16 kilometrów, 1400 metrów podejść i prawie tyle samo zejść. Plecaki, spakowane na tydzień wędrówki, trochę ciążą. Wspinaczka od macedońskiej strony jest dość mozolna. Praży słońce. Startujemy lasem, by po niecałej godzinie wyjść na łąkę. Teraz do szczytu będziemy maszerować już trawiastymi zboczami, przypominającymi trochę bieszczadzkie połoniny.
Po kilku kilometrach przechodzimy niewielką przełęcz, za którą oprócz traw widać już piękne, poszarpane granie. Niestety przychodzi chmura, która nie opuści nas aż do szczytu.
Docieramy na Korab. Na wierzchołku jest sporo ludzi. Cykamy kilka fotek, głównie mgły i chmur, i zaczynamy schodzić na albańską stronę. Za sobą słyszymy nawoływanie macedońskiego przewodnika, który chyba się boi, że się zgubiliśmy, więc krzyczy, żebyśmy zawrócili. Kilka metrów poniżej grani wchodzimy pod chmury… Albania jak zwykle nas nie zawodzi! Ostre, wapienne granie, falujące kolorami łąki pełne ziół, stada owiec i koni…
Do Radomirë docieramy zmęczeni, ale szczęśliwi. Długo szukamy miejsca pod namiot, gdyż wszystkie tereny wyglądają na prywatne. Za zgodą właściciela baru rozbijamy się na jego łące, tuż obok pasącego się konia (i cmentarza, jak się rano okazuje…). Na dobranoc wypijamy u niego smaczne albańskie piwo i zasypiamy.
Tekst i zdjęcia / EWA KOLBUSZ
Cały tekst został opublikowany w Magazynie GÓRY 2/2024 (295)
Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > czytaj.goryonline.com