Wspinacze osiągnęli wierzchołek 2 lutego o godzinie 11:38 - dokonali tego w niesamowitym tempie, pokonując odległość z obozu III (na wysokości ok. 7000 m) do szczytu (8036 m) w 9 godzin. Jednak zmęczenie bardzo szybką wspinaczką, pogarszająca się pogoda i wzmagający huraganowy wiatr spowodowały, że do ostatniego obozu dotarli po kolejnych 5 godzinach.
3 lutego zeszli zaledwie do obozu I - w normalnych, letnich warunkach droga taka zajmuje 2-3 godziny. W obozie też postanowili przeczekać do następnego dnia. Szczególnie było to rozsądne, że przed nimi pozostawało zejście po niebezpiecznym lodowcu.
Kolejnego dnia rozpoczęli zejście do bazy. Warunki były złe. Przechodząc pod Gasherbrumen V, w dość niebezpiecznej strefie, zeszła na wspinaczy lawina zabierając całą trójkę. Pociągneła ich za sobą przez 150 metrów przez lodowiec. Cory został przysypany, ale znad śniegu wystawała mu głowa. Również Denis znalazl się pod śniegiem, ale głową w dół.
Simone Moro, szczęśliwie nie pochłonięty przez lawinę odkopał najpierw Amerykanina, po czym wspólnie pomogli uwolnić Urubko.
Cory Richards zaraz po odkopaniu spod lawiny (fot. Cory Richards)
Szczęśliwi i żywi zaczęli schodzić w dół. Po 20 minutach, kiedy widoczność spadła do 1 metra - do szczeliny lodowca wpadł Cory Richards! Szybko jednak został wyciągnięty na jumarach przez partnerów. Droga z obozu I do bazy zajmowała dotychczas zespołowi 3 godziny - w tym dniu pochłonęła 8 wyczerpujących godzin...
"To był szczęśliwy dzień, prawdopodobnie dlatego, że obchodziłem swoje urodziny" - wspomina Cory Richards.
"Dzisiaj szczęście było po naszej stronie. W moim plecaku miałem wielką torbę ze śmieciami - może góra doceniła to i nas nagrodziła" - zaklina Simone Moro.
Szczęściem powrócili do bazy już bez większych przygód.