Wydawać by się mogło, że chodzenie w góry samo w sobie jest wystarczająco irracjonalne, by nie trzeba go było dodatkowo utrudniać. Ale nie w Rosji...
Najwyższy szczyt w górach Kaukazu – dwuwierzchołkowy Elbrus – nie jest strzelisty. To cyfra, a nie kształt kusi wszystkich, którzy próbują na niego wejść. Od 1989 roku rozgrywane są tu także zawody „Elbrus Race”, mające na celu jak najszybsze wbiegnięcie na wierzchołek.
Zupełnie innego rodzaju wyzwania podjął się Andriej Rodiczew, który wszedł na najwyższy wierzchołek Kaukazu... ze sztangą, ważącą 75 kilogramów. Tak relacjonuje swój wyczyn:
W trakcie podejścia; fot. 4sport.ua
Całe wejście (nie licząc 7 dni aklimatyzacji) zajęło 8 dni. (...) 3 noce przed wejściem spędziliśmy na przełęczy [między wierzchołkami Elbrusa]. (...) Wejście to jest absolutnie unikalne i rekordowe – w historii Elbrusa jeszcze nikt, nigdy nie wnosił na wierzchołek takiego ciężaru na swoich plecach.
Trzeba tu dodać, że na szczyt Elbrusa, wtaszczono też kilka lat temu 16-kilogramowy ciężarek.
Andriej Rodiczew na wierzchołku; fot. 4sport.ua
Cóż... podsumować i skomentować mogę to w ten sposób: niewątpliwie, jeśli chodzi o chodzenie w góry, o zdobywanie szczytów górskich, to przed człowiekiem otwierają się dzięki temu wyczynowi nowe możliwości! Poza oczywistym, powstałym w ten sposób nowym wyzwaniem – kto wejdzie z większym ciężarem? – do głowy przychodzi mi od razu kilka kolejnych: wchodzenie tyłem lub bokiem, wskakiwanie na jednej nodze czy przekładanką.
Wszystkich miłośników pisania o „podobnych tendencjach w alpinizmie” odsyłam do świetnego artykułu Marka Mżyka Czasy wielkiej integracji, który został opublikowany w archiwalnych GÓRACH nr 7.
żródło: 4sport.ua