Legenda alpinizmu światowego, kilkadziesiąt wybitnych przejść w górach całego świata, organizator i kierownik przełomowych wypraw w historii himalaizmu. W Wielkiej Brytanii człowiek-instytucja, który w 1996 roku za osiągnięcia na polu alpinizmu i jego popularyzacji otrzymał tytuł szlachecki… Tak, batem się tego wywiadu i gdy usiadłem przed Sir Chrisem Boningtonem w pomieszczeniu dla gości organizatorów Festiwalu Gór w Łodzi, miałem tremę, jak przed poważną drogą, może nawet większą.
Fot. Piotr Drożdż
Niepotrzebnie … Przekonałem się o tym już po pierwszej wymianie zdań. Okazał się osobą bardzo ciepłą i otwartą, z wielką klasą. Mimo swoich prawie siedemdziesięciu lat emanował wielką energię. Dało się wyczuć, że nie jest to człowiek, który żyje tylko swoimi dawnymi dokonaniami, że do dziś wspinaczka jest jego wielką pasją, która w pełni go angażuje, a swoimi poglądami na jej temat chętnie dzieli się z innymi. Na kilka pierwszych pytań odpowiadał spokojnie, jakby ważąc każde słowo, ale później dat się najwyraźniej wciągnąć w dyskusję i czasem wręcz – choć w naturalny i elegancki sposób – wchodził mi w słowo, odpowiadając na pytania zanim je dokończyłem.
Oto zapis naszej rozmowy, którą rozpocząłem od zaznaczenia, że nie chcę standardowo pytać o przebieg jego górskiej kariery, która jest dość dobrze znana polskim miłośnikom gór, ale o jego filozofię górską, literaturę wspinaczkową i sprawy etyki wspinania. Reakcja świadczyła o tym, że taki temat jak najbardziej odpowiada mojemu rozmówcy.
Gdy patrzy się na listę Pana osiągnięć, można zauważyć, że był Pan niejako odkrywcą wielu pięknych szczytów, które później stały się – i są nadal – inspiracją dla kolejnych pokoleń wspinaczy. Wystarczy wymienić Shivling, Changabang, Ogre… My, Polacy, znamy podobne upodobanie do estetycznych celów wspinaczkowych z kariery górskiej Wojtka Kurtyki.
Tak, wzięło się to stąd, że zawsze fascynowała mnie eksploracyjna strona wspinania – wchodzenie na niezdobyte szczyty. I chociaż prowadziłem duże wyprawy, bo w tym czasie uważaliśmy, że potrzebujemy dużych ekspedycji, aby osiągnąć pewne cele, to jednak zdecydowanie wolałem te małe. Od czasu południowo-zachodniej ściany Everestu zawsze uczestniczyłem w niewielkich ekspedycjach. I to jest to, co wciąż podoba mi się najbardziej – wyjazd z grupą przyjaciół w góry i po prostu wspinanie. Ciągle mnie to bawi, tylko z czasem góry stają się mniejsze.
Gdy myślimy o karierach górskich znanych wspinaczy, zawsze przychodzą nam na myśl ich sukcesy. A tymczasem każdy, nawet największy alpinista, ma zwykle na swoim koncie także listę porażek. Podobnie jest w Pana przypadku – Everest przy pierwszym podejściu, Mooses Tooth, Karun Koh… Wielu alpinistów, pytanych o ich stosunek do przedsięwzięć wspinaczkowych nie zakończonych sukcesem, podkreśla, że porażka może być również cennym doświadczeniem. Czy zgadza się Pan z tym stwierdzeniem?
Naprawdę ważna jest jakość podróży: jak, zgrałeś się z twoimi partnerami i czy dałeś z siebie wszystko. Jeśli tak było, to nawet gdy nie uda ci się wejść na szczyt – choć oczywiście wejście na niego jest zawsze bardzo mile – ciągle możesz mieć dobre wspomnienia. W moim przypadku tak było z Sepu Kangri – nie zdobyliśmy szczytu, ale odbyliśmy dwie wyprawy na ten szczyt, w czasie których przeżyliśmy wiele wspaniałych chwil.
Dalsza część rozmowy znajduje się pod linkiem > link