Od budki na kółkach własnej konstrukcji do schroniska i szałasu turystycznego nad jednym z największych i najpiękniejszych wodospadów w Karkonoszach - Kamieńczyka. Tę drogę przeszedł w 30 lat Jerzy Sielecki ze Szklarskiej Poręby.
Jerzy Sielecki
W 1981 roku, tuż przed stanem wojennym, wziął z małżonką w ajencję schronisko Kochanówka przy wodospadzie Szklarki pomiędzy Piechowicami a Szklarską Porębą. Choć jest znakomicie położone, łatwo nie było, nie tylko ze względu na szczególny, trudny dla Polaków czas. Władające schroniskiem PTTK podpisywało wówczas umowy z ajentami tylko na rok, bez gwarancji przedłużenia.
- Wytrzymaliśmy trzy lata – wspomina Jerzy Sielecki. - W 1984 roku spalił się dom wczasowy Prokuratury Generalnej na Kamieńczyku. Postawiliśmy tu, na gruncie gminy, budkę na kółkach własnej konstrukcji z hot-dogami i oranżadą. Potem dostaliśmy jeszcze od gminy w 25-letnią dzierżawę 100 metrów kwadratowych pod budowę bufetu. To była druga taka umowa w Szklarskiej Porębie. Pierwsza podpisana została z firmą Sudety Lift – właścicielem wyciągu na Szrenicę.
To, że Sieleccy podpisali umowę na 25 lat, a nie na znacznie krócej, było niesłychane ważne dla ich losów. Poczuli się u siebie. Postawili wszystko na jedną kartę - zainwestowali. - Marzyło mi się, by mieć pomieszczenie, w którym zmieści się cała wycieczka - opowiada Jerzy Sielecki. - Ale gdy rozbudowywaliśmy bufet, także o miejsca noclegowe, skończyły się nam pieniądze. To był 1996 rok. Mogliśmy wziąć kredyt i skończyć prace w 2-3 miesiące lub ciułać i przedłużać roboty o kilka lat. Wzięliśmy kredyt. W 1997 roku otwarliśmy schronisko. Według przewodników pierwsze prywatne zbudowane od podstaw po wojnie w Polsce.
Jerzy Sielecki snuje plany budowy wieży widokowej obok schroniska. Należy do tych, którzy nie narzekają. Zima była słaba, ale na Kamieńczyku ruch był spory – ludzie zamiast na narty szli na spacer nad wodospad. Lato – sądząc po ruchu w lipcu – zaczyna się dobrze. Powodzenia!
Wodospad Kamieńczyka