Góry warto eksplorować na różne sposoby, a każdy środek transportu można w nich potraktować jako osobny walor i przygodę samą w sobie. Tym razem wyszło dosyć nietypowo, bo przyszło nam podróżować z tyłkami na poziomie wody. Ale pomysł okazał się świetny, a cel szczytny.
Wjosa płynie przez Góry Dynarskie. Różnica wysokości między powierzchnią wody a okolicznymi szczytami sięga niemal 2000 metrów
DZIKIE RZEKI
W Polsce mamy coraz większy problem z wodą. Jej zasoby zawsze były tu mizerne, a na dodatek władze robią wszystko, żeby wybetonować i „uczynić zdatnymi do transportu” większe cieki wodne. Idea ta była bardzo popularna na świecie, ale dobre 100 lat temu. Obecnie ogranicza się ich regulację, aby płynęły dziko i zdecydowanie wolniej. Te, które meandrują i tworzą rozlewiska, są, w uproszczeniu, jak gigantyczna gąbka i bufor. W czasie suszy oddają wodę, a po dużych lokalnych opadach – kumulują ją. Innymi słowy chodzi o to, aby woda z chmur dotarła do morza jak najpóźniej i jak najbardziej okrężną drogą. W dodatku rzeka z rozlewiskami to miejsce życia ryb, ptaków i nadbrzeżnej przyrody.
CASUS WJOSY
Z wypiekami na twarzy śledziłem zaciętą walkę ekologów, naukowców i miłośników przyrody w Albanii, którzy skutecznie zablokowali budowę elektrowni wodnych na Wjosie. Rzeka ta, którą miejscowi nazywają Vjosë lub Aṓos, ma źródła w Grecji, gdzie płynie przez 80 kilometrów. Pozostałe ponad 200 kilometrów to już Albania, na terenie której przecina Góry Dynarskie i wpada do Adriatyku. W końcu stał się cud – oddolna inicjatywa obywateli i naukowców pokrzyżowała plany wielkiego biznesu. Wjosą zainteresował się świat, a temat ochrony rzek i odstąpienia od ich regulacji stał się ważny i popularny. Doszedłem do wniosku, że sytuacja ta może być świetnym przykładem i inspiracją dla Polski w zakresie ochrony wód i uświadamiania obywateli. Pomyślałem też, że fajnie byłoby zobaczyć ostatnią dziką górską rzekę Europy… Ale nie z okna samochodu lub z brzegu, lecz spływając, by poczuć każdy jej kilometr.
Widowiskowy spływ kanionem w górnym biegu rzeki; fot. Jan Faściszewski
SPŁYW, ALE NA CZYM?
Oczywiście najwygodniej byłoby wsiąść w górskie kajaki, ale to nie wchodziło w grę z kilku powodów. Przede wszystkim dlatego, że nie da się do nich zapakować sprzętu biwakowego i jedzenia na kilka dni – służą do pływania po białej wodzie, ale na lekko. Poza tym wymagałyby transportu autem, a z powodu koronawirusa drogowe przejścia między krajami zostały po prostu zamknięte. Można było pomyśleć o wynajmie kajaków na miejscu, ale tam się takich sportów nie uprawia. Zatem potrzebowaliśmy czegoś, co z jednej strony pomieści nas, jedzenie i sprzęt biwakowy na 10 dni, a z drugiej – jest na tyle niewielkie, by zmieściło się w bagażu lotniczym. Stanęło na rodzimych, polskich packraftach, czyli jednoosobowych pontonach marki Pinpack. Przy wadze 3,7 kilograma i składanych wiosłach nie mieliśmy problemu z ich transportem do Albanii, a na miejscu mogliśmy do nich spakować wszystko, co niezbędne na wiele dni wiosłowania.
Tekst / RAFAŁ KRÓL
Dalsza część artykułu znajduje się na stronie magazyngory.pl
Artykuł ukazał się w Magazynie GÓRY numer 6/2021 (283)
Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > link