Ryszard Riko Malczyk – nietuzinkowa postać i wspinacz obdarzony autentyczną „bożą iskrą”. Indywidualista wybierający własne ścieżki, a przy tym charyzmatyczny nieformalny lider pokolenia Kaskaderów. Człowiek odporny na mody i kontestujący schematy… Oczywiście niepozbawiony wielu wad, które jednak czyniły go istotą z krwi i kości. Riko kojarzy się z działaniem w skałkach, ale równie istotny ślad odcisnął w górach – zwłaszcza w Tatrach, gdzie wytyczał nowe drogi, dokonywał wielu odhaczeń i pierwszych powtórzeń.
Riko w drodze powrotnej z Mnicha; fot. arch. Krzysztofa Barana
Łatwo zaszufladkować kogoś jako barwną osobowość, lecz po kilku dekadach najczęściej zapominamy, na czym ta wyjątkowość polegała. Riko jest postacią na tyle dużego formatu, że zasługuje na coś więcej niż bycie zapamiętanym wyłącznie za sprawą kilku dróg – popularnych Malczykówek. Jego osiągnięcia sportowe, a przede wszystkim wyjątkowy wpływ na środowisko wspinaczkowe wydają się wystarczającym powodem, by wracać do historii związanych z życiem Ryśka. To paradoksalne, ale od niemal 37 lat, które minęły od śmierci Rika, nie ukazała się ani jedna publikacja mogąca aspirować do roli jego biografii. I właśnie tę lukę stara się wypełnić niedawno wydana książka o przewrotnym podtytule: Riko. Niebiografia Ryśka Malczyka, którą opracował nasz redakcyjny kolega, Andrzej Mirek.
Jednym z wiodących tematów tego numeru GÓR są Tatry, postanowiliśmy więc wybrać z Niebiografii kilka faktów i anegdot związanych z tatrzańskimi wspinaczkami – równie barwnych, jak ich bohater.
Riko pod Zamarłą Turnią, 1978 r.; fot. Tadeusz Skrzyszowski
RYSZARD RIKO MALCZYK O ZIMOWYM WSPINANIU
Chodzę w zimie dlatego, że lato jest zbyt krótkie. Z mojego punktu widzenia nie ma różnicy między chodzeniem w zimie a programową wspinaczką podczas załamania pogody. W zimie są na ogół złe warunki, jest zimno, skałę pokrywają śnieg i lód. Latem, jak sypnie gradem, to masz coś podobnego. Tylko że latem w takich warunkach nikt nie chodzi, a do zimy dorobiło się ideologię, żeto jest bardzo sportowe. Nie mam ambicji robić dróg lodowych czy mikstowych. Gdyby na przykład w Alpach ktoś mi proponował przejście drogi na wschodniej ścianie Mont Blanc, to raczej bym się opierał. Nie widzę żadnej idei w podchodzeniu 1500 metrów po stoku, na którym może cię przejechać jakiś narciarz. Natomiast marzy mi się Droga Harlina na zachodniej Petit Dru.
Rysiek Malczyk, Andrzej Pawlik i Rysiek Urbanik w Dolinie Zimnej Wody; fot. Wojtek Myszkowski
PIOTR SZALONY KORCZAK O WSPINACZCE NA KOTLE KAZALNICY
Riko namówił mnie na Kocioł Kazalnicy, chyba na Drogę Długosza. Opierałem się, mówiąc: „Słyszałem, że to straszny syf ”, ale on powiedział, że ją poprowadzi. Zrobiliśmy dwa wyciągi… Nadal byłem bardzo na „nie” i czekałem, aż coś mnie wybawi od łażenia po pastwisku, gdzie nie ma szans na wspinaczkę klasyczną. Riko był jednak w swoim żywiole, bo lubił działać w takich rzęchach, miał niebywały talent do poruszania się w kruszyźnie. Doszedł do jakiegoś trawnika – było tam kilka haczyków, pętelek – wpiął się i krzyknął: „Mam auto!”. Nie zdążyłem przestać go asekurować, gdy cały trawnik się urwał i Riko spadł ze 12 metrów – asekurowałem go z półwyblinki. Mnie zasypało mułem, a Riko wisi i się na mnie wkurwia. Jak się okazało, był to najpoważniejszy lot w jego życiu, bo nie lubił latać i zawsze był w stanie się czegoś złapać. I to od niego zaczerpnąłem – starałem się mało latać. Błogosławiłem to fiasko i fakt, że tej drogi nie zrobiliśmy – w wykazie Rika jej nie ma.
Opracowanie tekstu / ANDRZEJ MIREK
Wstęp / REDAKCJA
Cały tekst został opublikowany w Magazynie GÓRY 2/2024 (295)
Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > czytaj.goryonline.com