Mowa o rozwiązaniu problemu wiodącego powietrznym kantem, położonym tuż na prawo od wąskiej ryski, którą wiedzie znana droga Marcina
Flowera Poznańskiego -
Dzień Świstaka, pierwszy ekstrem Ciosowej.
Dzień Świstaka, oprócz kilku powtórzeń, doczekał się również eleganckiego prostowania - za sprawą mocarnego duetu w składzie Krzysiek Rychlik i Mateusz Haładaj, którzy doszli do wiszącej ryski nieasekurowalnym kantem, nadając tak poprowadzonej linii nową nazwę -
VII.1 (szczegóły tego przejścia
tu).
Na kancie startowym – po najtrudniejszym ruchu następuje czujne, techniczne dojście do poziomej rysy, gdzie można założyć pierwsze przeloty i jednocześnie ostatnie dobre. Fot. Małgorzata Wikar
Nowość Klenia to tryptyk, który najpierw wykorzystuje wyżej opisany kant startowy, następnie przez okapik przewija się w prawo na płytkę, by ponownie, kierując się w lewo powrócić do kantu i nim wyjść na wierzchowinę. Pozornie wydaje się to nieco zagmatwane, ale stanowi zgrabny, logiczny i...najłatwiejszy sposób na rozwiązanie tego kawałka skały.
Środkowy fragment drogi - wywinięcie na płytkę, na prawo od poziomych krawądek niewielka, pionowa kieszonka na aliena. Fot. Marcin Wojak Staniec
Dwie, dzielące poszczególne fragmenty drogi przerwy, to jednocześnie naturalne momenty/miejsca na osadzenie asekuracji, która mówiąc eufemistycznie – nie jest najlepsza. Sprawę lapidarnie podsumował lokalny siłacz Herman - Przejście naprawdę z najwyższej półki. Jeśli chodzi o powagę, to
Dzień Świstaka jest przyjemnościową przechadzką w porównaniu z
Melancholią, na której lot z pewnością byłby bardzo, bardzo nieprzyjemny – co ciekawe nie popełniając przy tym żadnego błędu ortograficznego!
Podczas przejścia Przemek zaasekurował się z zestawu trzech camów C4 (0.4, 0.5 i 0.7), osadzonych obok siebie w poziomej rysie, w nagrodę za przejście kantu i jednocześnie ubezpieczających wyłożenie się na plecy przy wyjściu na płytkę oraz z czarno-niebieskiego aliena wsadzonego w kieszonkę w prawej części płyty.
Powrót do kantu...
...i mocno powietrzna końcówka. Fot. Marcin Wojak Staniec
O ile pierwszy zestaw, w który wpinamy lewa żyłę liny, jest bezdyskusyjny, to drugi przelot, w który wpięta jest prawa żyła, jest zdecydowanie wątłej konduity i jego zachowanie jest mocną niewiadomą. W przypadku jego wypadnięcie istnieje szansa, że skok asekuranta - ze skarpy, jaka jest pod drogą, na dupę, zapobiegnie glebowaniu..., ale póki co nie było okazji się o tym przekonać. Niemniej dla zwiększenia powodzenia takiej akcji warto zapewnić sobie dwóch asekurantów obsługujących niezależnie żyły liny połówkowej – i taki manewr został zastosowany przy przejściu Klenia.
Finalne prowadzenie odbyło się 25. maja br. i stanowiło udane zwieńczenie wysiłków, jakie Przemek poświęcił temu przejściu – pracował na nim, z przerwami, od ponad dwóch lat. Droga padła we wzorcowym stylu HP, bez kraszy, w pierwszej próbie tego dnia – wszystko odbyło się pod pełną kontrolą. Ponadto warto zaznaczyć - na startowym kancie Klenio wyeliminował wykuty przed wielu laty w gładkiej płycie chwyt/stopień, nie używając go i tym samym robiąc czyste przejście. Być może chwyt ten zostanie zalepiony.
Jeżeli chodzi o cyfrę, to padło sakramentalne sześć-pięć – ale jak zaznacza autor – jest to wyłącznie propozycja, gdyż poświęcając się długo jednemu zagadnieniu łatwo o zatracenie horyzontu. I prosi chętnych o jej weryfikacje, a choćby i tylko taką pobieżną - z wstawki na wędkę.
Paweł dr know Olendzki