O wyjątkowej relacji łączącej początkującego wspinacza z legendarną już postacią z górskiego środowiska i o pierwszym tatrzańskim sezonie z RYSZARDEM RIKIEM MALCZYKIEM opowiada ANDRZEJ MARCISZ.
PIERWSZE WSPÓLNE TATRZAŃSKIE WSPINACZKI
W 1978 roku trafiłem na Zakrzówek i po kilku letnich miesiącach wspinania przeszedłem Freneya. Wtedy rządził tam Stary Bularz, a czołowymi postaciami w ekipie byli między innymi Riko Malczyk i Drzewus, czyli Witek Sierpowski. Przyjęli mnie do swojej paczki i zaakceptowali do tego stopnia, że za ich namową wystartowałem w najbliższych zawodach jesienią. Zgadaliśmy się też, że od następnego sezonu wspólnie zaczniemy działać w Tatrach.
W 1979 roku Akademicki Klub Alpinistyczny zorganizował obóz na Ornaku. Były one krakowską tradycją – na wiosnę, kiedy jeszcze w Tatrach Wysokich nie dało się za bardzo wspinać, w Dolinie Kościeliskiej można było wybrać się na Raptawicki Mur czy Raptawicką Turnię. Wtedy postawiłem wszystko na góry, zamiast na szkołę… Poszedłem na wagary i cały tydzień spędziłem z Rikiem na Ornaku. Miałem wtedy 17 lat. Dla tak młodego chłopaka, który dopiero zaczął się wspinać, było szansą, by móc działać w górach z gościem, który już w tamtych latach uchodził za legendę. Jednak summa summarum obóz na Ornaku skończył się tym, że nie przeszedłem do kolejnej klasy. Wraz z Władkiem Vermessym, który wtedy również zawalił rok, stwierdziliśmy, że lepiej przedłużyć sobie młodość.
W Dolinie Kościeliskiej wspinaliśmy się z Rikiem codziennie w innym miejscu, w rejonach, które już wtedy były zakazane… Zrobiliśmy na przykład nową drogę na Ździarach. Riko wypatrzył tam jakiś obleśny komin – kruchy, mokry, nieprzyjemny, po prostu koszmar – no i oczywiście naciągnął mnie, młodego, żebyśmy tam poszli. Później nazwaliśmy go Mroczny Obiekt Pożądania…
Oprócz tego powtórzyliśmy jedną z dróg Muskata, Direttissimę na Kazalnicy w Stołach, kilka linii na Raptawickim Murze, a nawet zrobiliśmy pierwsze klasyczne przejście Drogi Klonowskiego i Krawczyka. Dla mnie, jako początkującego wspinacza, pierwsze klasyczne czy drugie przejście drogi Muskata, który zaczynał być zakopiańską legendą, było nobilitujące.
Lina w pasie podkreśla ówczesną filozofię wspinania: generalnie nie latać; fot. arch. Krzysztofa Barana
STYLÓWKA MALCZYKA
Tak się złożyło, że z Rikiem nie wspinaliśmy się wspólnie na Kazalnicy Mięguszowieckiej. W 1982 roku wraz z Władkiem Vermessym przeszliśmy jego Klasyczną Kombinację, znaną dziś jako Malczykówka… Pewnie jako pierwsi tak naprawdę klasycznie. Riko uważał, że jeśli droga jest hakowa, czyli zrobiono ją, wisząc w ławach, a on jedynie złapał się jednego czy dwóch haczyków, to przeszedł ją klasycznie. Określał je mianem przejścia „na Pater Noster” – gdzieś tam przytrzymać się haka, żeby wbić wyżej następnego… Riko uznawał takie przejście za klasyczne. Oczywiście w kolejnych latach środowisko doprecyzowało definicje, ale wtedy królowało przede wszystkim wspinanie na wędkę albo hakówka.
Od Rika przejąłem jego schemat działania: że hakówki nie są nic warte i by szukać możliwości, które daje ściana – wynajdować linie możliwe do przejścia klasyczną wspinaczką. Kiedy połączyłem siły z Władkiem, rzuciliśmy się na takie drogi w rejonie Morskiego Oka i w 1982 roku wiele z nich odhaczyliśmy. To było właśnie efektem przejęcia idei Rika, że nie trzeba koniecznie szukać superdrogi, tylko pokonywać ścianę po linii najmniejszego oporu. Największym wtedy moim osiągnięciem, które było niejako odzwierciedleniem tej filozofii Malczyka, okazało się przejście Filara Kazalnicy, pokonałem Wielki Okap stosunkowo łatwym, choć bardzo „moralnym”.
Opracował / PIOTR GRUSZKOWSKI
Cały tekst został opublikowany w Magazynie GÓRY 2/2024 (295)
Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > czytaj.goryonline.com