facebook
 
nowy numer GÓR
 
 
 
 
 
szukaj
 
 
 
Nasz kanał RSS
 
 

Krzysztof Belczyński (1971–2024)

13 stycznia 2024 roku zmarł nagle Krzysztof Krzykacz Belczyński – wspinacz, wybitny naukowiec, człowiek o niespożytej energii. Bezkompromisowy, ale życzliwy ludziom. Gość z krwi i kości. Specjalizował się we wspinaczce wielkościanowej, jednak nie stronił od żadnej formy alpinizmu. Miał na koncie setki wejść w najdalszych zakątkach świata. Razem z Marcinem Tomaszewskim stworzył świetny duet, który – powiększany czasem o innych wspinaczy – wytyczał nowe drogi w wielkich ścianach. Ze swoich wypraw pisał energetyczne relacje, publikowane w „Magazynie GÓRY”, „Taterniku”, „Rock & Ice” czy w „Alpiniście”.

Krzysztof Krzykacz Belczyński w Himalajach Garhwalu; fot. Tomasz Szumski

 

Jako jeden z wielu jego partnerów uczciwie muszę przyznać, że działałem z bardziej utalentowanymi i lepszymi wspinaczami. Jednak każdego z nich Krzykacz przewyższał pasją i zaangażowaniem. To powodowało, że każda wspólna droga stawała się wyjątkową przygodą. Był postacią, obok której nie dało się przejść obojętnie. Był… Wciąż nie potrafię mówić o Krzyśku w czasie przeszłym. W dniu, w którym zmarł, rozmawialiśmy na Jego temat z Adamem Pieprzyckim. Rzuciłem wtedy pytanie: „Kiedy Krzykacz dostanie nagrodę Nobla?”. Niestety, to już nie nastąpi, tak samo jak spotkanie z nim, podczas którego opowiedziałby o swojej wizji eksploracji i badań kosmosu na przykładzie alpinizmu. Odszedł ktoś, kto wywarł wielki wpływ nie tylko na nasze, wspinaczkowe środowisko.

 

POCZĄTEK

 

Bogusław Kowalski: Krzykacz trafił do Torunia jesienią 1990 roku. Został studentem dość elitarnego kierunku astrofizyki na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika. Był już po kursie skałkowym u Kazimierza Śmieszki. Młody, napalony na wspinanie i w ogóle na życie. Zakumplował się z kolegą z roku, Cezarym Johnym Dadurą, i po ogarnięciu terenu trafił do toruńskiego Klubu Wysokogórskiego oraz na średniowieczny Zamek Dybowski. W zawilgoconej i zimnej piwnicy budynku, którego Klub jest właścicielem, pojawiły się wtedy chwyty wspinaczkowe, a pod sufitem niewielkiego pomieszczenia zawisła drabina Bachara. Dzięki temu obaj bardzo szybko podnieśli swój poziom, co przełożyło się na wyniki w skałkach i w Tatrach.

 

Michał Wiśniewski: Krzysiek spadł na nas jak grom z jasnego nieba na początku lat 90. W tym czasie naszym poletkiem treningowym był Dyboś, gdzie spędzaliśmy weekendy, szlifując formę i snując wspinaczkowe plany. Nagle „system” ten został zaburzony, bo na Dybosiu pojawili się dwaj krzykacze. Początkowo ten kosmiczny, nomen omen, team – Krzysiek i Cezary Johny Dadura – postrzegany był jako jeden hałaśliwy intruz. Zaburzenie polegało zarówno na zmianie doznań dźwiękowych, jak i intensywności treningów. Oni tam siedzieli codziennie! W weekendy – wiadomo, a w tygodniu zawsze po zajęciach.

 

Na środowych spotkaniach zmagania ze średniowiecznymi murami były skrzętnie dokumentowane (oczywiście obowiązywała tradycja dokumentacji ustnej) i zjawisko kosmiczne nie mogło umknąć naszej uwadze. Pamiętam, że Wojtek Wojtas Wiwatowski, z którym byliśmy w całkiem niezłym jak na owe czasy wspinaczkowym ciągu, rzucił kiedyś w liczbie pojedynczej: „No wiesz, ten Krzykacz z kumplem przyszedł wczoraj, jak zwykle”. I tak przylgnęło na zawsze… Trudno przez gardło przechodzą słowa ostateczne.

 

 Krzykacz i autor artykułu podliczają aktywa wyprawy na Meru i Bhagirathi III; fot. Tomasz Szumski

 

ŻYWIOŁ

 

Anita Parys: Nigdy nie zapomnę Krzykacza. Tego pozytywnego wulkanu energii, który miał w sobie. Tej wszechogarniającej i wciągającej zachłanności na życie. Wiecznego uśmiechu na twarzy. Przedziwnych pomysłów, kolorowych włosów i wspólnego wyjazdu do Chamonix. Jestem pewna, że tam, gdzie jest, już kombinuje, co by tutaj…

 

Bogusław Kowalski: Krzysiek uwielbiał życie w ścianie, nazywał to czasem wspinaniem hotelowym. Wydawało się, że w portaledge’u czuł się lepiej niż we własnym domu. Dla mnie stanowił jedną z inspiracji. Zawsze pełen energii, chętny do wspinania i imprez. Miłośnik jazdy na rolkach i ciągłego ruchu. Mimo pozorów był ogromnie pracowity i świetnie zorganizowany.

 

NA PRZEKÓR WSZYSTKIEMU

 

Bogusław Kowalski: „Łojanci przebywający w lipcu i sierpniu na Taborze zgodnie stwierdzili, że tego roku lata w Tatrach nie było. W zasadzie można by się z tym zgodzić, gdyby nie działalność naszego klubowego kolegi i Marcina Tomaszewskiego z KW Szczecin. Zespół ten, niczym bohater Zakopanoptikonu Stanisław Gdysz, «był jedynym, który narzucił swoją wolę żywiołom i nie dbając na uporczywe niepogody, na mgły, zimno, śnieg i lodowatkę… poszedł był w góry». A tak poważnie, faktem jest, że bywalcy Taboru w Moku prawie każdego ranka, budząc się wsłuchani w miarowe bębnienie kropel deszczu o namiot, zastanawiali się, co tym razem wymyślą Krzysiek z Marcinem” (Podsumowanie 1996 roku, „Biuletyn Informacyjny Klubu Wysokogórskiego w Toruniu”).

 

Opracował / BOGUSŁAW KOWALSKI

 

Dalsza część artykułu jest opublikowana w Magazynie GÓRY numer 1/2024 (294)


Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > czytaj.goryonline.com

Więcej nowości i ciekawych artykułów znajdziesz na naszym nowym serwisie: www.magazyngory.pl
Kinga
 
2024-04-24
GÓRY
 

Ewoucja w zimowym sprzęcie

Komentuj 0
Kinga
 
2024-01-04
GÓRY
 

Zimowe początki

Komentuj 0
Kinga
 
2023-10-02
FOTO-VIDEO
 

ONSAJTEM #1 – Adam Ondra

Komentuj 0
Kinga
 
2023-09-14
FOTO-VIDEO
 

James Pearson i Bon Voyage

Komentuj 0
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com